Aby patrzeć znaczyło widzieć

Aby patrzeć znaczyło widzieć

Maria Wilczek

 

W uroczej książce Williama Saroyana Cóż za pomysł, tato! tak opowiada o jednej ze swych rozmów z ojcem dziesięcioletni bohater: “Kiedy mu pokazałem kamyki i muszelki, i tę deskę, powiedział:

– Wspaniałe. Wszystko, co znalazłeś. Idź do kranu, potrzymaj to chwilę pod wodą, a potem przyjrzyj się uważnie każdemu z osobna. W ten sposób człowiek uczy się pisać – uważnie przyglądając się wszystkiemu.

No więc przez ten czas, kiedy ojciec przyrządzał śniadanie, opłukałem kamyki i muszelki, i ten kawałek deski, a potem oglądałem wszystko po kolei bardzo uważnie i dokładnie. I naprawdę zobaczyłem bardzo dużo [...]. Zrozumiałem, że każdy drobiazg kryje w sobie więcej, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Był tam na przykład taki kamyk wielkości może połowy orzecha włoskiego, czarny i troszkę czerwony, a prościuteńka biała kreska oddzielała jedną część kamyka od drugiej, zupełnie jakby to był jakiś świat, a ta biała linia oddzielała morze od lądu. Ten mały kamyk nasunął mi tyle różnych myśli i nagle poczułem, jak to cudownie móc widzieć tak wyraźnie, dostrzegać w małej rzeczy coś tak wielkiego, prawie największego".

Wakacje w pełni. Przed nami wiele rodzinnych wypraw z dziećmi w okolice znane i nieznane. Warto je urozmaicić wspólnymi z dzieckiem obserwa­cjami przyrody i zabawami, które roz­wijając wrażliwość, będą ćwiczyć również jego spostrzegawczość pamięć, refleks, a także sposób wysławiania się, formułowania myśli. I nam dorosłym przyda się też takie czujniejsze niż zwykle otwarcie na piękno Bożego świata.

Pierwsza wyprawa może odbyć się pod hasłem –

 

„Kosz zebranych spostrzeżeń”

Często wraca się z wycieczek z koszami grzybów, jagód, poziomek, malin – dlaczego by raz nie wrócić z "koszem" takich nietypowych zbio­rów? Najpierw umówmy się z dzieckiem, że będzie bardzo dokładnie obserwować różne elementy przyrody. Przyjrzy się bardzo czujnie, np. – mrówce. Będzie obserwować: jak wygląda, jak dźwiga źdźbło trawy, jak się porusza, w jakim żyje otoczeniu… Podczas obserwacji dziecka zada wiele pytań i otrzyma od nas wiele odpowiedzi. Po chwili, kiedy wszystko wyda się już jasne, dorosły zapisze na małej karteczce hasło – w tym przypadku "mrówka" – i karteczka trafi do małego koszyczka dziecka. Wznawiamy wędrówkę aż do następnego przystanku, aby tym razem dziecko przypatrzyło się np. leżącej na ścieżce gałązce i spróbowało dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Niech jej dotknie, by przekonać się, jak szorstka jest jej kora, jak ostre zakończenie, niech dostrzeże jak rozczłonkowany ma kształt, jakie barwy. I znów karteczka z wypisanym hasłem "gałązka" powędruje do koszyka. Po jakim czasie w koszyczku znajdą się karteczki np. z takimi hasłami: dziupla, polana, motyl, strumyk, skałka, kwiatek, korzeń, pień drzewa, itp., a każdy zapis będzie efektem solidnej obserwacji przyrody. Po powrocie do domu wysypujemy z koszyczka na stół kartki, a dziecko opowiada, czasem naprzemian z dorosłym, czego się dowiedziało, co zapamiętało.

 

Poszukiwanie dźwięków

Ten spacer przez jakiś czas musi odbywać się w ciszy i skupieniu. Dziecko wsłuchuje się w docierające do niego dźwięki, a za każdy dostrzeżony, inny od poprzedniego, nazwany najpierw przez rodzica, dostaje koralik, który trafia do jego kieszonki.

Podczas jednej wyprawy może ono zarejestrować bardzo wiele dźwięków: śpiew co najmniej kilku ptaków, szum wiatru w drzewach, trzepot skrzydeł, odgłosy odległej wsi czy miasta, szelest traw, brzę­czenie muchy, inne niż pszczoły. Niektóre odgłosy może spowodować samo, np. stukot uderzanych o siebie kamyków, różny od stukotu kawałków drewna. Wiele wrażeń da zabawa z echem. Z takiego spaceru w poszukiwaniu dźwięków, niezwykle rozwija­jącego wrażliwość muzyczną, dziecko powraca z wieloma zarejestrowanymi w pamięci dźwiękami i – kieszenią pe­łną koralików. Niektóre z tych dźwięków może spróbować odtworzyć potem w domo­wych zabawach dźwiękonaśladowczych.

Pożytecznym zajęciem podczas innego spaceru może być –

 

Poszukiwanie kolorów

Każdy wyodrębniony kolor lub odcień może być także zaznaczony wkładanymi do kieszeni dziecka koralikami. Ich liczba uprzytomni jemu i nam, jak wiele kolorów i tonacji występujących w przyrodzie możemy wyróżnić i nazwać. Zwróćmy też uwagę dziecka na zmianę barwy w zależ­ności od tego, czy przedmiot jest w świetle czy w cieniu także na to, że kolor obserwowanego elementu przyrody zmienia się w zależności od otoczenia, w jakim się znajduje.

 

Przypatrzeć się budowli

Jeśli na trasie spacerów z dzieckiem znajdzie się zabytkowy obiekt, zatrzymajmy się, także po to, aby zwrócić uwagę na fakt, jak wiele ma „oblicz”, jak różnie wygląda, w zależności od zmiany naszego punktu obserwacji. Inny fragment zabytku może dziecko objąć wzrokiem z daleka, inny z bliska. Można zwrócić jego uwagę na to, co ulega wówczas zmniejszeniu, co powiększeniu, co widzimy, oglądając obiekt z tak zwanej „żabiej perspektywy”, przykucając, a co – jeśli wdrapiemy się na pobliski pagórek? Najłatwiej dostrzec można te zmiany na przykładzie wieży kościoła, która oglądana z daleka będzie dominować nad budowlą, oglądana z bliska zniknąć może z pola widzenia, „ukrywając się” poza jej bryłą.

Wygląd budowli zamienia się też w zależności od pory roku. Ten sam obiekt inaczej wszak prezentuje się na tle zielonej ściany drzew, inaczej widziany na tle ażurowych, bezlistnych gałęzi, inny jest w dzień pochmurny, inny w słońcu, dzięki grze światła i cienia. Pewne płaszczyzny są ostro oświetlone, inne całkiem zatopione w mroku, a po innych światło prześlizguje się, ukazując skomplikowaną grę krzywizn. Inaczej ślizga się promień słońca po powierzchni ściany z cegły, inaczej po powierzchni z kamienia, jeszcze inaczej po szkle. Ten sam budynek wygląda inaczej ciemną nocą, inaczej, gdy oświetla go światło księżyca. A więc obiekt znany i widziany wielokrotnie może wywołać tak wiele nowych wrażeń. Zachęćmy dziecko do wyrażania ich słowami.

 

Spacer z latarką

Chociaż czas po zmierzchu nie jest odpowiedni na spacery z dzieckiem, zróbmy kiedyś wyjątek i zaprośmy je na spacer z latarką wokół domu czy po sa­dzie. Niech zobaczy znane otoczenie wyłowione z ciemności smugą światła. Niech zobaczy fragment konaru drzewa, pojedynczy liść, kwiat, gałęzie na tle nocnego nieba, trawy – jak na japońskiej rycinie… Wirujące strumienie światła, zmieniający się kształt cieni... Światłem latarki „kieruje” najpierw dorosły, potem dziecko, ale może to być też spacer z dwiema latarkami.

A na zakończenie spaceru usiądź­my na chwilę pod lampionem. Wykonujemy go wcześniej, a nie jest to zadanie trudne. Jednakowej długości paski brystolu (30 cm długości i 4 cm szerokości) łączy się z obu stron tak, aby utworzyły kulę z wąski­mi szczelinami. Wewnątrz kuli umieszczamy latarkę zawieszoną na sznurku, który z kolei przymocowujemy do ga­łęzi drzewa. Lampion kołysząc się wyzwoli „taniec” światła i cienia.

O ilu sprawach będzie można wtedy z dzieckiem porozmawiać…

CO CZYTAŁY PRAPRABABCIE?

CO CZYTAŁY PRAPRABABCIE?

Teresa Winek

 

Zdarza się, że co jakiś czas wydawnictwa przekazują młodym czytelnikom książki mające wiek dosyć sędziwy. Nie tylko najlepiej znane: Marii Konopnickiej lub Juliana Tuwima, ale także te, przysypane nieco popiołem historii lub cenzorskim zapisem. Z taką inicjatywą wystąpiło przed kilku laty Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne z Radomia. W serii „Biblioteka Młodego Polaka” i poza serią ukazało się kilkanaście tytułów najbardziej reprezentatywnych dla prozy powieściowej kierowanej ku młodzieży dwudziestolecia międzywojennego.

Dzisiejszego historyka i czytelnika literatury dla młodych może zastanawiać, jak duża część tamtej twórczości nawiązywała do najnowszej wówczas historii Polski, do czasu walk o wyzwolenie z więzów zaborców. Pamięć historii była najlepszą lekcją miłości ojczyzny. Najpopularniejszą opowieścią historyczną międzywojnia stał się Bohaterski miś, książka będąca oglądem doświadczeń ostatnich lat zaborów, skomplikowanych walk o niepodległość w czasie pierwszej wojny światowej, rewolucji bolszewickiej, wreszcie początkowych miesięcy życia w wolnej Polsce. Bronisława Ostrowska, uznana poetka młodopolska, zaskoczyła czytelników niezwykle dojrzałym spojrzeniem na trudne sprawy dwudziestowiecznej historii. Przedstawiła je w atrakcyjny literacko sposób: jako przygody naiwnego, ale ciekawego świata pluszowego niedźwiadka wędrującego wraz z wojskiem przez wszystkie niemal ziemie naznaczone polskością.

Wybitną powieścią dla młodych okazało się Pożegnanie domu Zofii Żurakowskiej, zestawiane przez krytyków z Pożogą Zofii Kossak. Pierwsza część zamierzonej trylogii nosi tytuł Skarby i opowiada o szczęśliwym życiu na barwnym Wołyniu typowej polskiej rodziny. Pożegnanie domu to literacki zapis autobiograficznych doświadczeń pisarki, urodzonej w Wyszpolu koło Żytomierza, a równocześnie historia tysięcy ludzi ze wschodnich ziem Polski, zmuszonych do opuszczenia swych domów na skutek najazdu bolszewickiego (zwróćmy uwagę na mickiewiczowskie tytuły rozdziałów powieści: Ostatni balik, Ostatni srebrnik, Ostatnie zwycięstwo). Twórczość Żurakowskiej, przez władze komunistyczne określona jako niecenzuralna, na pewno zasługuje na przypomnienie i uznanie, jakim cieszyła się kilkadziesiąt lat temu.

Do historii Polski nawiązał też Kornel Makuszyński w uroczej opowieści Uśmiech Lwowa. W typową dla jego dzieł fabułę sensacyjną i przygodową wpisał historię Lwowa i ogromną miłość, jaką darzą to miasto jego mieszkańcy i wszyscy, którzy trafili tam kiedykolwiek. W tle akcji znajduje się wątek bohaterskich Orląt i młodzieńczych wyborów, przed jakimi staje każde dorastające pokolenie.

Niektóre z młodzieżowych powieści dwudziestolecia można uznać za nieprzystające do dzisiejszej rzeczywistości: dużo w nich sierot, wiejskich dzieci pozbawionych środków do życia, przygarnianych przez krewnych lub przygodnych znajomych, z całym, niemal pozytywistycznym, bagażem tej sytuacji. Sieroctwo i bezdomność tamtych dzieci spowodowane były sytuacją historyczną i społeczną, skutkami zaborów i wojny. Ale czy na pewno jest to znamię przebrzmiałej przeszłości? Ubogich rodzin ciągle przybywa (pomyślmy chociażby o konsekwencjach powodzi), a co gorsza, wzrasta liczba dzieci osieroconych społecznie, samotnych, bez nadziei na szczęśliwe dzieciństwo i bez pomysłów na godziwe, dorosłe życie. Powieści z początku dwudziestego wieku mają niezaprzeczalną wartość: pokazują dzieci przedsiębiorcze, zaradne, odpowiedzialne za swoją codzienność, a nierzadko także za zagubionych w nieszczęściach dorosłych; nacechowane wolą walki o godne życie, pragnieniem wiedzy, zaangażowaniem w sprawy ludzi jeszcze bardziej doświadczonych przez los.

Potwierdzeniem może być twórczość Heleny Zakrzewskiej (Płomień na śniegu, Białe róże, Dzieci Lwowa), a przede wszystkim Marii Buyno-Arctowej, autorki takich opowieści, jak: Fifinka, czyli awantura arabska (ciąg dalszy: Wieś szczęśliwa), Słoneczko, Kocia mama i jej przygody i wielu innych. Arctowa stworzyła polski model powieści dla dziewcząt: z wartką akcją, niekiedy z elementami sensacji, energicznymi bohaterkami i mocno podkreślaną postawą miłości do rodzinnego kraju.

Istotną rolę w świecie młodych bohaterów ówczesnej literatury pełniły nawiązania do ruchu skautingowego i harcerskiego, obecne już u Buyno-Arctowej i Makuszyńskiego. Skaut stawał się wzorcem osobowym młodego pokolenia, wnosił element przygody (z przyrodą i wędrówką w tle, co było prostym sposobem zaznajamiania z geografią Polski), ale uczył też wymagać od siebie, a literatura proponowała model wychowawczy, który okazywał się atrakcyjny oraz inspirujący, i co ważne: skuteczny, biorąc pod uwagę zasługi młodego pokolenia w czasie drugiej wojny światowej.

Pomagał ludziom nieustannie

Pomagał ludziom nieustannie

Moje spotkanie z księdzem Jerzym

 

Ewa Tomaszewska

 

Ksiądz Jerzy Popiełuszko był dla mnie po prostu przyjacielem. Kimś, na kogo zawsze można liczyć, kto w potrzebie poda rękę. Gdy dotarła do niego informacja o moim uwięzieniu, napisał list do biskupa Władysława Miziołka, z prośbą o pomoc. Ks. biskup, wówczas Przewodniczący Prymasowskiego Komitetu Pomocy Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom interweniował wówczas u władz. I, choć generał Kiszczak w przykry sposób odpowiedział księdzu biskupowi, to jednak wyszłam na wolność już w trakcie procesu.

 

W 1981 roku z inicjatywy pani Hanny Grabińskiej powstał przy parafii św. Stanisława Kostki magazyn z darami dla osób ubogich. Dary te były przekazywane z Anglii. Odbyła się też rozmowa organizatorki magazynu z przewodniczącym Zarządu Regionu, który poinformowany został o wielkim zapotrzebowaniu na pomoc humanitarną dla rodzin dotkniętych ubóstwem i o potrzebie pomocy ze strony regionu. W tę działalność zaangażowany był też ks. Jerzy i właśnie wtedy spotkałam się z nim po raz pierwszy. Byłam społecznym konsultantem i interwentem w mazowieckiej „Solidarności”.

Ta pomoc to było wspólne dzieło Kościoła i „Solidarności”. Magazyn przydał się szczególnie kiedy wybuchł strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa w grudniu 1981 roku. Ukrywającym się po pacyfikacji strajku podchorążym potrzebna była odzież i żywność, a czasem leki, ale najbardziej pomoc była potrzebna w okresie stanu wojennego. Ks. Jerzy i osoby prowadzące magazyn pomagali wówczas tym, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji: zostali zwolnieni z pracy, ukrywali się. Także ich rodzinom i rodzinom osób aresztowanych i internowanych, ubogim i wielodzietnym. Czasem wyszukiwano wśród darów odzież także dla ks. Jerzego (np. buty, spodnie), wiadomo, że kupić najzwyklejsze rzeczy było wówczas bardzo trudno. Ale zawsze okazywało się, że wg księdza bardziej przydadzą się one komuś innemu. Ksiądz Jerzy wspierał duchowo strajkujących podchorążych z WOSP. Aby odprawić dla nich Mszę św. i udzielić sakramentu pokuty, wciągany był do budynku przez okno.

Sprawą, która szczególnie leżała księdzu na sercu, była ochrona życia. Wspierał istniejącą przy parafii grupę osób działających na rzecz obrony życia nienarodzonych.

Gdy rozpoczął się stan wojenny, w pokoju ks. Jerzego pojawiła się duża mapa Polski ze styropianu. Od pierwszych aresztowań chorągiewkami zaznaczał na niej miejsca, w których internowano i więziono ludzi za działalność związkową. Wraz z innymi księżmi chodził do więzień (przede wszystkim na Białołękę), by odprawiać Mszę św. dla uwięzionych.

W czasie stanu wojennego i później podejmował działania na rzecz uwolnienia  poszczególnych osób. Dzięki interwencji księdza Jerzego, w trakcie procesu katowickiego, zwolniono mnie z więzienia w kwietniu 1984 roku.

Najbardziej znaną formą działalności księdza Jerzego było comiesięczne odprawianie Mszy św. za Ojczyznę. Na te Msze przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Wśród tłumu wiernych pojawiały się transparenty z hasłami pisanymi tzw. solidarycą. Na większości z nich po prostu było wypisane hasło „Solidarność”. Tworzyło to poczucie wspólnoty, było jakby wspólnym krzykiem skargi wszystkich, których władze chciały pozbawić podmiotowości. Dodawało to nam siły.

Tak poruszające homilie ks. Jerzego zawierały wiele cytatów wprost z Ewangelii. Stosunek do prawdy, do dobra, do tego, co znaczy krzywdzić bezbronnych – to wszystko było zaczerpnięte z Pisma Świętego. Ale funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa rejestrujący te kazania, uważali, że są to wystąpienia antyrządowe. Okazywany podczas podniesienia przełamany konsekrowany opłatek uważali za demonstracyjne pokazywanie litery „V” na znak zwycięstwa, a uczestnictwo w Eucharystii za działalność polityczną.

Często sami uczestniczący we Mszy św. podnosząc rękę ku górze tak rozkładali palce, by tworzyły kształt litery „V”. Ks. Jerzy prosił jednak, żeby zastąpić ten gest uniesieniem w górę krzyży. Bardzo obawiał się bowiem o bezpieczeństwo ludzi, bał się, by nie doszło do starć z milicją. Pod koniec każdej Mszy przypominał, aby rozchodzić się spokojnie, nie dając się sprowokować.

Podczas Mszy za ojczyznę ksiądz Jerzy wychodził z komunią także do ludzi stojących poza kościołem, by ci, którzy w niej uczestniczyli w najtrudniejszych warunkach, szczególnie zimą, dla których w kościele nie starczyło miejsca, mogli łatwiej dotrzeć do kapłana. Trzeba wiedzieć, że ksiądz Jerzy był wątłego zdrowia, więc te wyjścia poza kościół często kończyły się chorobą. We Mszach uczestniczyli także niewierzący, którzy czuli się w tym trudnym okresie zagubieni i potrzebowali wsparcia duchowego. Ksiądz Jerzy potrafił im dawać nadzieję.

Wszystkim nam przypominał o obowiązku przezwyciężania zła dobrem. Także ewangeliczny nakaz kochania nieprzyjaciół ks. Jerzy realizował wprost. Na przykład tym, którzy go śledzili, którzy warowali w samochodzie pod plebanią, wynosił gorącą herbatę. Osoby związane z parafią św. Stanisława Kostki obawiały się o bezpieczeństwo księdza, szczególnie gdy rozpoczęły się nękania go przesłuchaniami, starały się więc towarzyszyć mu w drodze do Pałacu Mostowskich i czekały pod pałacem, by mieć pewność, że wraca z przesłuchania.

 

Ksiądz Jerzy, duszpasterz służby zdrowia, w czasie papieskiej pielgrzymki do Polski odpowiedzialny za organizację pomocy medycznej, nawiedzał także chorych, wspierając ich na duchu. 12 września 1984 roku spotkaliśmy się z ks. Jerzym i  Sewerynem Jaworskim przy łóżku Piotra Bednarza, którego właśnie przywieziono z więzienia w Barczewie do szpitala na Banacha (po wypadku w Barczewie to dr Ligia Urniaż-Grabowska zadbała o zapewnienie Piotrowi właściwej opieki medycznej). Gdy tego samego dnia wieczorem zostałam napadnięta i pobita przez nieznanego sprawcę, ksiądz Jerzy już następnego dnia przysłał mi „Dzieje Apostolskie” z dedykacją, życzeniami powrotu do zdrowia oraz zapewnieniem o pamięci w modlitwie. Wcześniej spotykaliśmy się na procesach znajomych studentów, robotników, osób, współpracujących z księdzem w parafii. Ksiądz Jerzy wielokrotnie chodził do sądu, żeby wspierać swą obecnością sądzonych, by być przy nich w chwilach trudnych. Po śmierci Grzesia Przemyka pomógł w organizacji jego pogrzebu i wspierał jego matkę – Barbarę Sadowską.

Kiedy w Dzienniku Telewizyjnym usłyszeliśmy o porwaniu ks. Jerzego, pojechaliśmy taksówką z kilkoma kolegami na Żoliborz. Jednak na plebanii nie zauważyliśmy żadnych niepokojących znaków. Wróciliśmy jakby uspokojeni – do dziś nie mogę sobie tego darować. Niestety nie udało się uchronić księdza przed Służbą Bezpieczeństwa. A przecież dostawał tyle anonimów z pogróżkami, trwała kampania nienawiści organizowana przez Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika rządu. Zagrożenie narastało z dnia na dzień i było tak wyraźnie widoczne.

Pół miliona uczestniczących w pogrzebie księdza, tysiące czuwających przy jego grobie do dziś – tylko tyle mogliśmy zrobić… Jednak materiały i informacje dotyczące księdza Jerzego zbierane przez Służbę Informacyjną, której zadaniem jest, m.in. precyzyjne i wyczerpujące informowanie o wydarzeniach kościelnych,przydały się w trakcie procesu beatyfikacyjnego. Większość członków tej Służby, to ludzie wywodzący się z Solidarności.