Pomagał ludziom nieustannie

b_240_0_16777215_00_images_numery_7_8_186_2010_ok.jpgPomagał ludziom nieustannie

Moje spotkanie z księdzem Jerzym

 

Ewa Tomaszewska

 

Ksiądz Jerzy Popiełuszko był dla mnie po prostu przyjacielem. Kimś, na kogo zawsze można liczyć, kto w potrzebie poda rękę. Gdy dotarła do niego informacja o moim uwięzieniu, napisał list do biskupa Władysława Miziołka, z prośbą o pomoc. Ks. biskup, wówczas Przewodniczący Prymasowskiego Komitetu Pomocy Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom interweniował wówczas u władz. I, choć generał Kiszczak w przykry sposób odpowiedział księdzu biskupowi, to jednak wyszłam na wolność już w trakcie procesu.

 

W 1981 roku z inicjatywy pani Hanny Grabińskiej powstał przy parafii św. Stanisława Kostki magazyn z darami dla osób ubogich. Dary te były przekazywane z Anglii. Odbyła się też rozmowa organizatorki magazynu z przewodniczącym Zarządu Regionu, który poinformowany został o wielkim zapotrzebowaniu na pomoc humanitarną dla rodzin dotkniętych ubóstwem i o potrzebie pomocy ze strony regionu. W tę działalność zaangażowany był też ks. Jerzy i właśnie wtedy spotkałam się z nim po raz pierwszy. Byłam społecznym konsultantem i interwentem w mazowieckiej „Solidarności”.

Ta pomoc to było wspólne dzieło Kościoła i „Solidarności”. Magazyn przydał się szczególnie kiedy wybuchł strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa w grudniu 1981 roku. Ukrywającym się po pacyfikacji strajku podchorążym potrzebna była odzież i żywność, a czasem leki, ale najbardziej pomoc była potrzebna w okresie stanu wojennego. Ks. Jerzy i osoby prowadzące magazyn pomagali wówczas tym, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji: zostali zwolnieni z pracy, ukrywali się. Także ich rodzinom i rodzinom osób aresztowanych i internowanych, ubogim i wielodzietnym. Czasem wyszukiwano wśród darów odzież także dla ks. Jerzego (np. buty, spodnie), wiadomo, że kupić najzwyklejsze rzeczy było wówczas bardzo trudno. Ale zawsze okazywało się, że wg księdza bardziej przydadzą się one komuś innemu. Ksiądz Jerzy wspierał duchowo strajkujących podchorążych z WOSP. Aby odprawić dla nich Mszę św. i udzielić sakramentu pokuty, wciągany był do budynku przez okno.

Sprawą, która szczególnie leżała księdzu na sercu, była ochrona życia. Wspierał istniejącą przy parafii grupę osób działających na rzecz obrony życia nienarodzonych.

Gdy rozpoczął się stan wojenny, w pokoju ks. Jerzego pojawiła się duża mapa Polski ze styropianu. Od pierwszych aresztowań chorągiewkami zaznaczał na niej miejsca, w których internowano i więziono ludzi za działalność związkową. Wraz z innymi księżmi chodził do więzień (przede wszystkim na Białołękę), by odprawiać Mszę św. dla uwięzionych.

W czasie stanu wojennego i później podejmował działania na rzecz uwolnienia  poszczególnych osób. Dzięki interwencji księdza Jerzego, w trakcie procesu katowickiego, zwolniono mnie z więzienia w kwietniu 1984 roku.

Najbardziej znaną formą działalności księdza Jerzego było comiesięczne odprawianie Mszy św. za Ojczyznę. Na te Msze przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Wśród tłumu wiernych pojawiały się transparenty z hasłami pisanymi tzw. solidarycą. Na większości z nich po prostu było wypisane hasło „Solidarność”. Tworzyło to poczucie wspólnoty, było jakby wspólnym krzykiem skargi wszystkich, których władze chciały pozbawić podmiotowości. Dodawało to nam siły.

Tak poruszające homilie ks. Jerzego zawierały wiele cytatów wprost z Ewangelii. Stosunek do prawdy, do dobra, do tego, co znaczy krzywdzić bezbronnych – to wszystko było zaczerpnięte z Pisma Świętego. Ale funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa rejestrujący te kazania, uważali, że są to wystąpienia antyrządowe. Okazywany podczas podniesienia przełamany konsekrowany opłatek uważali za demonstracyjne pokazywanie litery „V” na znak zwycięstwa, a uczestnictwo w Eucharystii za działalność polityczną.

Często sami uczestniczący we Mszy św. podnosząc rękę ku górze tak rozkładali palce, by tworzyły kształt litery „V”. Ks. Jerzy prosił jednak, żeby zastąpić ten gest uniesieniem w górę krzyży. Bardzo obawiał się bowiem o bezpieczeństwo ludzi, bał się, by nie doszło do starć z milicją. Pod koniec każdej Mszy przypominał, aby rozchodzić się spokojnie, nie dając się sprowokować.

Podczas Mszy za ojczyznę ksiądz Jerzy wychodził z komunią także do ludzi stojących poza kościołem, by ci, którzy w niej uczestniczyli w najtrudniejszych warunkach, szczególnie zimą, dla których w kościele nie starczyło miejsca, mogli łatwiej dotrzeć do kapłana. Trzeba wiedzieć, że ksiądz Jerzy był wątłego zdrowia, więc te wyjścia poza kościół często kończyły się chorobą. We Mszach uczestniczyli także niewierzący, którzy czuli się w tym trudnym okresie zagubieni i potrzebowali wsparcia duchowego. Ksiądz Jerzy potrafił im dawać nadzieję.

Wszystkim nam przypominał o obowiązku przezwyciężania zła dobrem. Także ewangeliczny nakaz kochania nieprzyjaciół ks. Jerzy realizował wprost. Na przykład tym, którzy go śledzili, którzy warowali w samochodzie pod plebanią, wynosił gorącą herbatę. Osoby związane z parafią św. Stanisława Kostki obawiały się o bezpieczeństwo księdza, szczególnie gdy rozpoczęły się nękania go przesłuchaniami, starały się więc towarzyszyć mu w drodze do Pałacu Mostowskich i czekały pod pałacem, by mieć pewność, że wraca z przesłuchania.

 

Ksiądz Jerzy, duszpasterz służby zdrowia, w czasie papieskiej pielgrzymki do Polski odpowiedzialny za organizację pomocy medycznej, nawiedzał także chorych, wspierając ich na duchu. 12 września 1984 roku spotkaliśmy się z ks. Jerzym i  Sewerynem Jaworskim przy łóżku Piotra Bednarza, którego właśnie przywieziono z więzienia w Barczewie do szpitala na Banacha (po wypadku w Barczewie to dr Ligia Urniaż-Grabowska zadbała o zapewnienie Piotrowi właściwej opieki medycznej). Gdy tego samego dnia wieczorem zostałam napadnięta i pobita przez nieznanego sprawcę, ksiądz Jerzy już następnego dnia przysłał mi „Dzieje Apostolskie” z dedykacją, życzeniami powrotu do zdrowia oraz zapewnieniem o pamięci w modlitwie. Wcześniej spotykaliśmy się na procesach znajomych studentów, robotników, osób, współpracujących z księdzem w parafii. Ksiądz Jerzy wielokrotnie chodził do sądu, żeby wspierać swą obecnością sądzonych, by być przy nich w chwilach trudnych. Po śmierci Grzesia Przemyka pomógł w organizacji jego pogrzebu i wspierał jego matkę – Barbarę Sadowską.

Kiedy w Dzienniku Telewizyjnym usłyszeliśmy o porwaniu ks. Jerzego, pojechaliśmy taksówką z kilkoma kolegami na Żoliborz. Jednak na plebanii nie zauważyliśmy żadnych niepokojących znaków. Wróciliśmy jakby uspokojeni – do dziś nie mogę sobie tego darować. Niestety nie udało się uchronić księdza przed Służbą Bezpieczeństwa. A przecież dostawał tyle anonimów z pogróżkami, trwała kampania nienawiści organizowana przez Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika rządu. Zagrożenie narastało z dnia na dzień i było tak wyraźnie widoczne.

Pół miliona uczestniczących w pogrzebie księdza, tysiące czuwających przy jego grobie do dziś – tylko tyle mogliśmy zrobić… Jednak materiały i informacje dotyczące księdza Jerzego zbierane przez Służbę Informacyjną, której zadaniem jest, m.in. precyzyjne i wyczerpujące informowanie o wydarzeniach kościelnych,przydały się w trakcie procesu beatyfikacyjnego. Większość członków tej Służby, to ludzie wywodzący się z Solidarności.