Jeszcze raz o Mirze Jankowskiej i Mistrzowskiej Akademii Miłości
Jeszcze raz o Mirze Jankowskiej i Mistrzowskiej Akademii Miłości
Maria Wilczek
O Mirze śmiało można powiedzieć, że jej pasją jest inspirowanie innych do brania się za bary z życiem, że to wulkan energii, kobieta wszechstronnie wykształcona, człowiek spełniających się zamierzeń, czujnego wypatrywania nowych wyzwań, trafnie dobierający pomocników do podejmowanych zadań, nigdy nie mówiący – to niemożliwe, w porę sięgający po pomoc z Wysoka.
Ależ tak, o niej i wielu jej dokonaniach czytaliśmy także w „Liście do Pani”. A jednak pomyślałam, że warto by tym razem zapytać, drogą nam kobietę sukcesu (już słyszę jak koryguje to określenie, mówiąc, że jest po prostu kobietą spełnioną) o jej dzieciństwo, o ludzi, którzy kształtowali ją na różnych etapach życia, o niecodzienne wydarzenia, które naznaczyły jej los, także o te najważniejsze Spotkania, słowem o przeszłość.
I oto znajduje się w życiu Miry, wypełnionym po brzegi pracą, spokojna chwila na to, bym w przyjaznym wnętrzu mogła słuchać jej opowieści.
Dzieciństwo
Dzieciństwo u dziadków na wsi było sielskie, anielskie. Tak jej się ono jawi. Żyła wśród bujnej przyrody, szalała nie tylko w babcinym ogrodzie, skacząc po drzewach, ale biegała też po rozległych łąkach i polach. Żyła obok ludzi prostych, ale pełnych dobroci, otwartych, gościnnych, dowcipnych, którzy nie chowali jednak nigdy prawdy „pod korcem”. Bez ogródek podawano co trzeba – „kawę na ławę”. Byli to ludzie ciężkiej pracy i głębokiej pobożności, traktujący poważnie Pana Boga i swoje życie. To z dziadkami wychodziła w pole. Nie tylko przyglądała się ich pracy, ale często i sama w niej uczestniczyła, np. w sianokosach. A czasem pozwolono jej nawet powozić końmi a później traktorem.
Z dziadkami słuchała audycji dla rolników, klękała do modlitwy, chodziła w niedzielę do kościoła – a z babcią także na majowe czy czerwcowe. Pewnie to dzięki nim stała się „dzieckiem kościółkowym”, które w przyszłości nie przechodziło kryzysu wiary, choć proces jej dojrzewania trwał i trwa do dziś, jak powie.
Taki kształt dzieciństwa, w którym poznała smak swobody i z którego wyrosła także jej prostota i spontaniczność, Mira „zawdzięcza” – chorobie. Tuż po porodzie wykryto w jej małym ciałku niebezpieczne guzki. Groził jej garb z przodu i z tyłu. Cudem wymasowano przełamane dzieciątko. – Już od zarania zawdzięczam mnóstwo innym osobom, bliskim i obcym. Nie wywdzięczę się! – mówi. To rekonwalescencja spowodowała decyzję rodziców, by na pewien czas przesiedlić swą jedynaczkę z małej klitki w Toruniu do wiejskiego domu dziadków.
Młodość (pierwsza)
Po pewnym czasie wraca jednak do Torunia pod rodzicielskie skrzydła. Czuje się kochana i rozumiana. „Nie było potrzeby się buntować” – powie wspominając swoje relacje z rodzicami. W szkole jest pilną uczennicą, bierze też udział w pracach kółka recytatorskiego, w amatorskim teatrze, śpiewa w chórze. Łapie bakcyla czytania. Zna na pamięć Inwokację z Pana Tadeusza, Redutę Ordona i Treny Kochanowskiego. Miłość do wielkiej literatury epoki romantyzmu przychodzi przez ciotkę Halinkę i mamę, która jest dla niej podporą, krytykiem i autorytetem.
Mira przez wiele lat uczestniczy w działalności istniejącego przy Domu Kultury – Studia Poetyckiego. „Być w tym zespole, pracować w nim, to była moja wielka radość. Nie byłabym dziś tu, gdzie jestem, gdyby nie tamto doświadczenie. Lucyna Sowińska – to był genialny pedagog, i inspirator, dusza artystyczna” – dopowie. Po maturze Mira zdała egzaminy do szkoły aktorskiej we Wrocławiu. Znalazła się jednak „pod kreską”, bo kobiet przyjmowano mniej niż mężczyzn. Równolegle zdawała na filologię polską. I ją wybiera. Z aktorstwem jednak całkiem nie zrywa. Gra nadal w toruńskim teatrze amatorskim, Joannę d, Arc i Telimenę.
Do tańca i do różańca
Właściwie od lat szkolnych, a jeszcze bardziej od lat studenckich, jej życie upływa w nurcie poszukiwania i odnajdywania Bożych ścieżek. Już podczas studiów zaczyna sięgać po lektury religijne. Częściej otwiera Biblię, chce coraz więcej wiedzieć o Bogu, o życiu, któremu On nadaje sens. Przełomem jest wysłuchanie wykładu ks. Chrostowskiego. To za jego przyczyną stanęła w progach wydziału teologii warszawskiej Akademii Teologii Katolickiej ( dziś Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Pochłanianie wiedzy łączy z aktywizowaniem środowiska studenckiego, wówczas dość biernego – do zabaw. – Żeby katolik był do tańca i do różańca – śmieje się.
To podczas tych studiów zdarzy się wypadek, który raz jeszcze uzmysłowi jej kruchość naszej egzystencji i potęgę Tego, który ją chroni. Kiedy podczas powrotu autostopem z Taizé, samochód wpadł w poślizg i wbił się w przydrożne drzewo, ona znalazła się, jak mówi, na nim, rozbijając twarz. I właśnie wtedy, zalana krwią, ale nad wyraz przytomna, usłyszała w swym wnętrzu wyraźne słowa – „Bóg dał, Bóg wziął, niech Imię Jego będzie błogosławione”.
Kilka lat później Mira kończy wydział teologii i pyta –
Co ze mną dalej?
A dalej był czas pracy w Szkole Zawodowej i Technikum Poligraficznym, gdzie uczyła młodzież polskiego i religii. Równocześnie uczestniczyła w zajęciach w szkole dziennikarskiej tygodnika Polityka. Dziwnym trafem, jak mówi, ona teolog i polonistka trafiła na kilka lat do redakcji „Twojego Stylu”. To nie był jej świat. Czuła się tam jak pisklę kukułki wrzucone do nie swojego gniazda. Nie było to jednak przypadkowe. –Żeby nie zwariować codziennie chodziłam na Mszę św. – mówi. Wspomina z tego czasu znamienną spowiedź u ksiedza Choinki z kościoła na Piwnej w Warszawie, który na jej żale z ciepłem i czułością oznajmił: Dziecko, ty się ciesz, bo Pan Bóg zwalcza w tobie Swoich rywali!” I była to prawda!
To wtedy, kiedy czuła się przeraźliwie samotna, „jak na bezludnej wyspie” – tak ten stan określi, zdarzyła się ta nadzwyczajna – noc czuwania w kościele u ojców paulinów w Warszawie. To tam doznała Spotkania z Kimś, o kim się uczyła, o kim jej w dzieciństwie opowiadano. Nie było fajerwerków, ani spoczynku w duchu. Wręcz przeciwnie, jak wszyscy uczestnicy owej niezwykłej Mszy św. zaproszono ją – do zgody na to, co teraz jej życie wypełnia. Na stan w jakim się znajduje (samotność), na sytuację, w jakiej jest ( praca w toksycznym środowisku), na relacje (żadne) z dawnymi przyjaciółmi i kolegami...Z trudem, ale szczerze wypowiedziała przed Najświętszym Sakramentem: „Choćbym do końca życia miała być w tej sytuacji w jakiej się znajduję – zgadzam się. I dziękuję Ci Panie!
Po kilku dniach zauważyła, że akceptacja tego stanu i zgoda nań spowodowały diametralną zmianę w jej życiu, doświadczenie niejako własnego zmartwychwstania i rozpoznanie obecności kochającego Ojca w niebie, który wie, kiedy na co jest właściwy czas.
Żeby coś dać, musisz to mieć
A potem były studia podyplomowe w Mediolanie – MBA – Master of Business Administration, także podyplomowe z Zarządzania Zasobami Ludzkimi i jeszcze studium psychoterapeutyczne... Ktoś by mógł zapytać, po co ten pęd do zdobywania wiedzy z tak zdawałoby się odległych od siebie dziedzin? A jednak był w tym głęboki sens. Tym wszystkim, co udało się jej zgromadzić w sobie, w co uzbroiła i wzbogaciła swą osobowość, próbuje dzielić się z innymi. Robi to w różny sposób: kiedyś jako prowadząca swoje audycje w radio Józef ( „Życie jest piękne”, „Ora et labora”, „Oblicza sukcesu”) a od dwóch lat prowadzi w ogólnopolskim radiu Plus autorski cykl „Kochaj i rób, co chcesz, czyli Mistrzowska Akademia Miłości”. Kiedyś założyła i kierowała Stowarzyszeniem Integracji Świata Pracy „Labor”, a dziś jest wykładowcą i rektorem własnej „uczelni” – istniejącej już od ponad pięciu lat Mistrzowskiej Akademii Miłości MAM (www.akademia24.pl). Można ją uznać za uniwersytet życia, bo poprzez nowatorskie i niepowtarzalne widowiska edukacyjne o tematyce damsko-męskiej, warsztaty rozwoju osobistego, nagrania CD audio ze spotkań, Gazetkę MAM oraz audycje – wspiera Polaków w ich poszukiwaniu pełni życia. To nasz holding – śmieje się pani rektor.
Przez chwilę wspominam nową formę działań Akademii – letnie Spotkanie Klubowe MAM w salach kawiarni Domu Pielgrzyma „Amicus”. Tłum ludzi, przeważnie młodych, ale i jak rodzynki zdarzają się między nimi „młodzi inaczej”, tzn. głównie duchem. Pogodny szmer rozmów, milknie, kiedy przygasają światła i na niewielkim podium staje – Mira Jankowska. Ubrana elegancko, ale nie krzykliwie, uśmiechnięta wita serdecznie zebranych, przywołując rodzinne klimaty, w których wszyscy zaczynają się czuć jak u siebie. Obok Miry zaproszona specjalnie przez MAM z Rzymu - Dorota Szeptuch Gontarz psycholog, pracująca z Polonią we Włoszech. Spotkaniom Miry zawsze towarzyszą goście – wybitni specjaliści różnych dziedzin. I zaczyna toczyć się rozmowa z osobami z sali, tym razem na temat dróg poznania samego siebie, poprawy relacji w rodzinie, blasków i cieni trudnej drogi naprawy własnego życia. Mira prowadzi spotkanie, dbając o to, by nie utraciło ono swej dynamiki, ducha, i by od początku do końca było dla uczestników interesujące. Zaczynam rozumieć po co jej były ćwiczenia aktorskie, po co ukończone takie właśnie studia, ale także po co umiejętność dostrzegania najdrobniejszych wahnięć emocjonalnych odbiorców i w końcu po co umiejętność kierowania „zasobami ludzkimi”. Jak się okazuje każde spotkanie MAM, organizowane widowiska edukacyjne, warsztaty, wydawane płyty i inne działania Akademii – to praca sztabu ludzi, którymi Mira kieruje. Mam świetny zespół – mówi – i wielu w nim mężczyzn.
Klubowe spotkanie MAM trwa nadal. Włącza się w dialog swymi ważnymi wypowiedziami pani psycholog, ale odzywają się też głosy z sali. Młodzi mówią z pasją o tym, co im się udało naprawić w swym życiu, a z czym jeszcze muszą się mocować. W tym życzliwym klimacie chętnie opowiadają o swoim doświadczeniu – pomagając sobie, pomagają innym. Zadają pytania, czasem nie godzą się z przedmówcą, czasem milkną w pół słowa, gdy napotykają znienacka na jakiś niedostrzeżony wcześniej problem. Sala czasem wybucha śmiechem, bo wątki komiczne są wpisane w scenariusz spotkania. A ci, którzy milczą, nie zabierają głosu, słuchają w skupieniu, by wyłowić te myśli, które mogą być im pomocne.
Żyć w pełni Pełnią
I znów powrót do naszego kameralnego spotkania z Mirą i jego ostatniego akordu – jej wyznań. „Moja życiowa misja – mówi – to żyć w pełni Pełnią. Pomagać tak żyć – sobie i innym. Przez własne zmagania odkrywam, co znaczy walczyć o siebie, uwalniać się z cudzych, nie własnych przekonań i zasad, odkrywać wewnętrzną wolność, dokonywać wyborów – i ŻYĆ.
Nie ma we mnie zgody na apatię, bezradność i bierność. Wiem też, że mam budzić innych. Ostatnio odkryłam z radością, że przebywam wśród ludzi odmienionych, pogodnych, świadomych siebie, chętnych do ciągłej pracy nad sobą, dążących, niezależnie od powikłanych czasem losów, do spełnionego życia. Gotowi są dawać wiele innym, bo już wiedzą, kim są i co mają w swych zasobach.
Takie środowisko tworzy się wokół MAM. Życiodajne! I powiem, choć zabrzmi to szumnie, że Polska i świat na to czekają – na przemianę naszych rodzin i środowisk. A ten cud przemiany zaczyna się od każdego z nas”.