Baśnie ludowe w literackiej edukacji dziecka

Baśnie ludowe w literackiej edukacji dziecka

Teresa Winek

 

W potocznej świadomości dzieciństwo kojarzy się przede wszystkim z baśnią, nazywaną też bajką. Propozycja: „Opowiem ci bajkę” to obietnica wspaniałej przygody, wyprawy w czarodziejski świat dzielnych bohaterów, niezwykłych czynów, a co najważniejsze: zwycięstwa dobra i nagrody za dzielność. Baśnie, zrodzone u zarania ludzkości, rozwijają się nieustannie, dostosowując swą formę do kolejnych grup odbiorców. Jako gatunek twórczości ludowej przez wieki funkcjonowały głównie w obiegu ustnym i taka forma przekazu jest ich naturalnym żywiołem.

W baśniach została zapisana odwieczna mądrość ludzkości, dlatego każdy naród i większość naturalnych społeczności przechowywały i rozpowszechniały zbiory baśniowych opowieści, w których utrwalały swe życiowe doświadczenia. Baśnie niektórych narodów weszły na stałe do klasyki literatury światowej (Baśnie z tysiąca i jednej nocy), dorobek baśniowy innych ludów pozostaje mniej znany, ale na pewno zasługuje na uwagę.

W XVIII wieku baśnie ludowe stały się przedmiotem zainteresowania zarówno badaczy kultury, jak też pisarzy szukających inspiracji w twórczości nieprofesjonalnej, a następnie obiektem zabiegów ze strony osób przystosowujących dziedzictwo kulturowe do możliwości percepcyjnych młodych czytelników i tak narodziła się baśń literacka, która jest odmiennym gatunkiem piśmiennictwa i wymaga od odbiorcy szczególnego przygotowania lekturowego.

Z rzeczywistą baśnią ludową dzisiejsze dziecko spotyka się tylko sporadycznie i w wyjątkowych okolicznościach. I nie ma co marzyć, że powrócą sytuacje, wspominane chociażby przez Adama Mickiewicza, gdy piastunka z ludu przekazywała dzieciom autentyczne dzieła ludowej twórczości ustnej. Nie ma też już rodzinnych spotkań „o szarej godzinie”, gdy barwne opowieści wypełniały długie jesienne i zimowe wieczory. Dzisiejsze dziecko zna baśnie ludowe tylko z przekazu książkowego i sytuacja ta ma swoje dobre i złe konsekwencje, tym bardziej więc trzeba pomóc młodym czytelnikom w dotarciu do baśniowej skarbnicy ludzkości.

Dzięki publikacjom książkowym mamy niemal nieograniczony dostęp do zasobów sztuki ludowej; to, co zostało wypracowane jako majątek lokalnych społeczności, stało się dobrem wspólnym ludzkości i może być mądrością powszechną. Baśń ludowa, mimo swej uniwersalności, nacechowana jest realiami miejsca, w którym powstała, dlatego umożliwia poznawanie świata i dziejów ludzkich, oczywiście w wymiarze właściwym dla tego gatunku. W baśniach zapisane jest bowiem przede wszystkim ludzkie doświadczenie bycia w świecie, zmaganie się z przeciwnościami losu i własną słabością, oswajanie tego, co wrogie, przeciwne, nieznane, a te zmagania uwarunkowane były sytuacją cywilizacyjną i kulturową poszczególnych ludów. Dlatego baśnie, choć propagują te same wartości i zawierają pewien wspólny model obrazowana rzeczywistości, różnią się między sobą, wystarczy chociażby porównać baśnie skandynawskie, rosyjskie i arabskie.

W kulturze europejskiej najlepiej znane są baśnie opracowane przez braci Grimmów, Jacoba Ludwiga Karla oraz Wilhelma, wydawane w latach 1812-1815, a następnie przerabiane i uzupełniane przez nich aż do roku 1857. Dzięki nim do kultury dziecięcej weszły opowieści o Kopciuszku, Czerwonym Kapturku, Jasiu i Małgosi czy Śpiącej Królewnie. Opracowanie Grimmów zachowało zarówno zróżnicowanie gatunkowe ludowych opowieści, jak też typowe dla nich cechy narracji: prostotę i surowość stylu, przysłowiowy i moralizatorski przekaz mądrości, często drastyczność obrazowania. Z tego właśnie powodu długo dyskutowano nad adekwatnością wychowawczą zbioru. Jego pełna polska edycja ukazała się dopiero w 1982 roku w opracowaniu dokumentacyjnym. Młodzi czytelnicy otrzymywali natomiast różnorodne, bardziej lub mniej udane, adaptacje poszczególnych baśni.

Większą i wcześniejszą przychylność czytelników i wychowawców zyskały baśnie zebrane przez Charlesa Perraulta, wydane w swym podstawowym zasobie w 1697 roku. Francuski pisarz wykorzystał zarówno ludową twórczość francuskojęzyczną, jak też wątki z literatury włoskiej i orientalnej: o Kocie w butach, Tomciu Paluchu, Oślej Skórce i inne.

Oczywiście, polski czytelnik otrzymał w połowie XIX wieku także zbiory rodzimych baśni, gromadzonych m.in. przez Kazimierza Wójcickiego czy Romana Zmorskiego; największą poczytność zyskał Bajarz polski, opracowany przez Antoniego Glińskiego. Pod koniec XIX wieku baśń na dobre zadomowiła się wśród lektur dziecięco-młodzieżowych. Dlaczego zyskała aprobatę wychowawców, także tych spod znaku pozytywizmu, i jakie otrzymała szaty – o tym w kolejnych numerach.

 

Warto poszukać i przeczytać:

Bajarka opowiada. Zbiór baśni całego świata (Wydawnictwo Zysk i S-ka);

Zdzisław Nowak, Diabelski strzelec. Polskie baśnie i legendy („Nasza Księgarnia”);

Klára Molnár, Bajki (Wydawnictwo Studio Emka).

Cena znajomości

Cena znajomości

Ks. Mirosław Jasinski

 

Ucichły radosne śpiewy pierwszokomunijnych dzieci i bierzmowanej młodzieży.

Pozostało pytanie, ilu znich wytrwa w wierze do końca? Czy nie wyrosną z przyjaźni z Chrystusem jak z eleganckiego garnituru albo odświętnej sukienki? Za tę przyjaźń trzeba nieraz słono płacić! Wiedzą o tym najlepiej chrześcijanie żyjący w Chinach, Korei Północnej, Wietnamie, Iranie, Arabii Saudyjskiej, Egipcie i w innych, prawie 50 krajach świata. Znajomym Jezusa nie jest łatwo także w Izraelu i Autonomii Palestyńskiej. Najtrudniej mają chyba dzieci z małżeństw mieszanych narodowościowo. W tradycjach wielu państw Bliskiego Wschodu narodowość dziedziczy się, nie jak w naszej kulturze po ojcu, lecz po matce! Zostało to ustalone nawet w Talmudzie: Matka zawsze pewna, nawet jeśli jest nią... prostytutka. Ta reguła w połączeniu z uproszczoną opinią, że prawdziwy Polak to katolik, a prawdziwy Żyd to wyznawca judaizmu, była nieraz przyczyną duchowego cierpienia wielu ludzi. Nie tak dawno pewien młodzieniec żyjący w Izraelu, syn Żyda i Polki, po nagłej śmierci swego ojca, kiedy razem z matką znalazł się w opłakanej sytuacji materialnej, napisał w liście: Mam dwie ojczyzny, a obydwie nie moje: jedna, bom jest Żydem, druga) bom jest gojem (goj to pogardliwe określenie nie-Żyda).

Na dziedzińcu Francuskiej Szkoły Biblijnej i Archeologicznej w Jerozolimie historię

swojego życia opowiada mi ks. Grzegorz Pawłowski: – Jestem Żydem. Nazywam się Jakub Griner, Jakub Hersz Griner. Urodziłem się pod Lublinem. W Polsce miałem wielu przyjaciół i nigdy nie spotkałem się z jakąś jawną agresją spowodowaną moim pochodzeniem. Ale nie było mi też tak łatwo przyznać się do moich żydowskich korzeni, nawet po 20 latach od zakończenia wojny i przyjęcia chrztu św. Najpierw dowiedziała się o wszystkim pewna zakonnica. Potem moi przełożeni. W końcu, w 1966 r., kiedy byłem już kapłanem, ujawniłem wszystko na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Od tej chwili wielu radziło mi opuścić Polskę. Zacząłem więc gorączkowo poszukiwać krewnych. Było to bardzo skomplikowane i trudne, bo rodziców i wszystkie siostry wymordowali hitlerowcy. W końcu jednak odnalazłem rodzonego brata. Mieszkał w Hajfie. Ale kiedy dowiedział się, że chcę przyjechać do Izraela, powiedział, że nie mogę przyjechać tam jako ksiądz. Kiedyśmy się jednak spotkali, wyznał mi, że bardzo żałuje, że nie wiedział o moim kapłaństwie wcześniej: Byłoby wtedy dwóch nieboszczyków) ale ty nie zostałbyś księdzem! –powiedział. Był praktykującym Żydem. Namawiał mnie, abym rzucił kapłaństwo, ożenił się i wrócił do judaizmu. Mimo, że z bratem miałem dobre stosunki, to jednak nigdy nie zapraszał mnie na uroczystości religijno-rodzinne. Nie zraziło mnie to do niego. Nie przestałem go kochać. I nie przestałem być księdzem i żydem równocześnie. Do dziś każdego wieczora idę na modlitwę do synagogi, a rano odprawiam Mszę św. w kościele. – A nie boi się ksiądz agresji, terroru, wojny? Nie byłoby lepiej wrócić do Polski? – Tylko jeden strach jest usprawiedliwiony! Strach przed sądem Bożym, przed piekłem, przed gehenną, ogniem wiecznym! Tym, czego trzeba się bać, nie jest śmierć fizyczna, ale śmierć duchowa, spowodowana wyparciem się Jezusa Chrystusa. Z tak błahego powodu jak wojna pasterz nie opuszcza swoich owiec, a syn Izraela swojej Ojczyzny! Kapłańska posługa jest dla mnie ważniejsza niż strach przed terrorystami. – Poczęstowany kolejną śliwką zaczynam rozumieć, że chrześcijaństwo bez świadectwa jest jałowe, pozbawione wyrazu, niezauważalne; że największym wrogiem wyznawcy Jezusa nie jest prześladowca, lecz obojętność otoczenia, w którym się żyje. To ona najłatwiej może go popchnąć w duchową anemię, letarg, półsen. Chrześcijanin to ktoś, kto nie tylko przyjął i zaakceptował dobrą nowinę o zbawieniu, ale stale trudzi się, by tę nowinę nieść innym, nawet za cenę odrzucenia przez najbliższych. Właśnie dlatego rubryka „narodowość” w paszporcie ks. Pawłowskiego stale jest pusta ...

Czy znasz swego patrona?

Czy znasz swego patrona?

Jolanta Wachowicz

 

Po wyborze papieża – Polaka nagle i gwałtownie w Polsce zaroiło się od małych Karolków i małych Karolin. Choć moda w dużym i znaczącym (statystycznie) stopniu wpływała na wybór imienia dla dziecka, nie był to nigdy czynnik jedyny. Ani – dla wielu rodziców – najważniejszy.  W książce Antoniego Gołubiewa „Bolesław Chrobry” znajduje się chyba najpiękniejszy opis takiej właśnie sytuacji.

– Myślę dać chłopcu imię Lestka, mego dziada – oznajmił Mieszka.

Dobrawa nagłym ruchem osunęła mu się do kolan.

– Łaski cię proszę, ksze, daj mu imię Bolesława.

(…). Syn czuł niejasno, że matce nie tylko o imię jej ojca chodziło, że o coś większego, o jego przyszłość. Wiadomo przecie, jak wielkim zaklęciem jest imię(.....) Nazajutrz piastun, trzymając mu nożyce nad głową (...) zwrócił się do Mieszka z zapytaniem:

– Jakie imię dajecie synowi, ksze?

Mieszka powiedział swym twardym, nakazującym głosem:

– Bolesław.

(…) Szare oczy matki ostatnim pożegnaniem posłały synowi nakaz na życie, nakaz zawarty w jego imieniu: Bolej sławy!

Wtedy i jeszcze długo potem dawano dzieciom imiona-przesłania: Bronisław(a), Mścisław, Dobrosław(a), Radosław(a), Sobiesław, Gromosław, Mieczysław(a). Mówiło się o nich – staropolskie. Moda na nie wróciła w czasie XIX-wiecznych zaborów i powstań. I – całkiem nieoczekiwanie – odrodziła się na początku XXI wieku. Z innych racji kierujących wyborem imienia dla dziecka można wymienić pragnienie kontynuacji rodu poprzez nadawanie tych samych imion jego ordynatom. Najczęściej (ale nie tylko) kultywowano  ten zwyczaj  w starych, herbowych rodach, a zwłaszcza – królów i papieży. Niektóre imiona powtarzają się tam na tyle często, że ich nosicieli trzeba było „ponumerować” lub  dodać im wyróżniające ich przydomki. W Anglii dotyczyło to zwłaszcza Henryków; we Francji – Ludwików; w Polsce – Janów, Bolesławów i Władysławów.

Zwyczaj przekazywania imienia z pokolenia na pokolenie dotyczył głównie (choć nie wyłącznie) wysoko urodzonych. Podczas rozmowy Zagłoby z Rochem Kowalskim pan Onufry wypytuje młodego rycerza o jego rodzinne koligacje: Jam jest Roch, syn Rocha. Co pan Zagłoba komentuje: No i tak powinno być. Roch zrodził Rocha. Ty, Rochu,  pewnie także będziesz miał Rocha.

Dziedziczenie imienia po bliższym lub odleglejszym przodku wyraża pragnienie kontynuacji ziemskiej sławy antenata, jego osiągnięć, dokonań. Dziecko noszące imię swego przodka ma być więc najbardziej naturalnym jego przedłużeniem w czasie, spełniać odwieczne marzenie o nieśmiertelności. Wspomnieliśmy o wysypie chłopców noszących imię Karol oraz Jan i Paweł po wyborze i w trakcie trwania pontyfikatu Karola Wojtyły, czyli papieża Jana Pawła II. W ten sposób składano hołd największemu z naszych rodaków, a zarazem – świadomie lub podświadomie – chciano zapewnić własnym synom błogosławieństwo tego miana, przelać na nich cząstkę sławy i chwały naszego Papieża.

W okresie insurekcji kościuszkowskiej częściej niż kiedykolwiek przedtem i częściej niż kiedykolwiek potem księża polewali wodą święconą główki malutkich Tadeuszów. Nawet nasz wieszcz Adam Mickiewicz „ochrzcił” tym imieniem bohatera swego eposu. Natomiast Józefowie – najpierw książę Poniatowski, a potem Naczelnik Państwa – Piłsudski stali się duchowymi ojcami chrzestnymi licznych zastępów małych Józków. Charakterystyczne natomiast, że w latach kultu Stalina (też przecież Józefa) w Polsce nie przybywało jego imienników, nawet wśród synów najbardziej oddanych (zaprzedanych) wodzowi komunistów.

Józef Szczypka  wspomina, że dziecko bardzo często imię po prostu sobie przynosiło. Czyli – rodziło się w dniu poświęconym jakiemuś świętemu. Nadając mu to właśnie imię, poddawano się tym samym przesłanemu z nieba znakowi z nadzieją, że patron w sposób szczególny będzie opiekował się swoim malutkim imiennikiem. Tak, jak na przykład urodzonym 24 grudnia Adamem Mickiewiczem. Wiele osób nadal traktuje ten patronat bardzo poważnie. Na przykład Jan Paweł II wybrany na papieża w dniu 16 października, a więc w rocznicę śmierci św. Jadwigi Śląskiej, wielokrotnie powoływał się na nią, jako swoją szczególną niebieską orędowniczkę.

Adam i Ewa (choć nie święci) mają – jak wspomniałam – i swoje dni, i wielu swoich imienników. Całkiem inaczej było z imionami osób najbardziej w katolicyzmie czczonych  – Jezusem i Maryją. W każdym razie – w Polsce. Aż przez osiemnaście wieków chrześcijaństwa w Polsce nie nadawano dziewczynkom imienia Matki Najświętszej, a chłopcom – Boskiego Odkupiciela. Jeśli w naszym kraju pojawiały się Marie to zawsze były to niewiasty importowane z Zachodu. Mieliśmy więc przybyłe z Francji – królową Marię Ludwikę Gonzagę oraz Marię Kazimierę d’Arquien i Austriaczkę – Marię Józefę,  żonę Augusta III Sasa. Ani jednej Polki.

Dopiero wiek XIX upowszechnił w naszym kraju to imię. Zaroiło się od Marii, Maryli, Marysiek i Maniek i w pałacach, i w dworkach, pod strzechami i w  mieszczańskich kamienicach, a nawet – w spelunkach. Charakterystyczne, że o ile przełamane zostało całkowicie tabu dotyczące imienia Matki Boskiej, to nadal istnieje ono w naszej kulturze, jeśli chodzi o imię Jej Syna. Nie ma w Polsce bodaj mężczyzny o imieniu Jezus. Podczas, gdy w katolickiej Hiszpanii ani rodzice, ani Kościół nie mają żadnych oporów w nadawaniu na chrzcie tego właśnie imienia.

W dzisiejszych, zlaicyzowanych czasach przy wyborze imienia dla dziecka rodzice poświęcają znacznie mniej uwagi jego niebieskiemu patronowi lub patronom (jeśli dziecko otrzymuje dwa lub więcej imion). Wiele osób w ogóle nie ma pojęcia kim był(li), kiedy i gdzie żył(li) i czym zasłużył(li) sobie na beatyfikacje czy kanonizację. Wielką poczytnością cieszą się natomiast niestety rozmaite księgi imion i związane z nimi świeckie wróżby i horoskopy.