PASJONACI
Wybierając się na wakacyjny odpoczynek, wyszukałem zawczasu, jeszcze w domu, dwa hotele w Bawarii; jeden bliżej, po trasie, drugi tuż przy granicy z Austrią.
Pogoda w drodze była wspaniała, zatem po odpoczynku, gdzieś tam na polanie alpejskiej nad jeziorem, koło agroturystycznego gospodarstwa, przeprogramowawszy nawigator – dojechaliśmy do miasteczka Oberammergau.
Wyglądało na to, że odbywa się tu jakieś lokalne święto, drogi do centrum były pozastawiane. Na nic tu nawigacja. Postanowiłem zaparkować jak najbliżej centrum, popytać o hotel i dopiero potem podjechać tam z całym dobytkiem.
Zapytany o hotel „Kopa” brodaty mężczyzna zaczął udzielać wyjaśnień: –...Hm, znajdujecie się państwo na Placu Świętego Apostoła Łukasza. Za tym domem, który zwie się domem Piłata, przejdziecie zaułkiem Judasza prosto do następnej uliczki Marii Magdaleny. Nigdzie nie skręcając, dojdziecie w kilka minut do Placu Świętego Józefa. Po jego drugiej stronie stoi wasz hotel.
Nawiedzony jakiś, czy co? – pomyślałem, ale usłuchałem jego rad.
Faktycznie hotel stał bokiem do placu, przy ulicy Królestwa Niebieskiego. I już po drodze do niego, w czasie niespełna dziesięciu spacerowych minut, zaczęło nam coś iskrzyć w mózgownicach. Wprawdzie mamy drugą dziesiątkę XXI wieku, znajdujemy się w zesekularyzowanej Europie, jednocześnie jesteśmy jednak w Bawarii i w dodatku w miejscowości Oberammergau. To tak jakby w polskiej Kalwarii Zebrzydowskiej, tylko na bawarską modłę.
Był początek roku pańskiego 1633. Po całonocnych obradach i sporach, radcy miejscy byli zgodni w postanowieniu. Najnowsza uchwała zwracać się będzie w imieniu mieszkańców do Boga. W poprzednim 1632 roku dżuma zabrała 82 mieszkańców miasteczka. Jak dać jej zaporę? Nad ranem projekt uchwały do Boga był gotowy. Pomijając zawiłości XVII-wiecznej stylistyki, w skrócie rajcy złożyli Bogu propozycję: „Ty, Panie, odegnasz stąd zarazę a my jako dziękczynienie, co dziesięć lat od nowa, będziemy wystawiali Misterium Męki, Śmierci i Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Widocznie Bogu taka forma modłów się spodobała, bo zaraza opuściła te alpejskie rejony. A mieszkańcy? W najbliższe Zielone Swiątki na łące cmentarnej wystawili misterium. I czynią tak po dzień dzisiejszy. Można powiedzieć cała okolica żyje dla misterium i żyje z wystawiania misterium. Większość domów, a już wszystkie w centrum, mają elewacje przyozdobione scenami biblijnymi. Nawet na budynku banku wymalowana jest wielometrowa postać Matki Boskiej, patronki Bawarii. Wiele ulic i placów nosi nazwy zaczerpnięte z Biblii. Pomniki, fontanny nawiązują do tematów z życia Jezusa i Maryi. Największy budynek w mieście to właśnie hala Teatru Pasyjnego. Nad Oberammergau wznosi się 1342 m npm szczyt Kofel, a na nim skała, na której postawiono krzyż – przesłanie.
Oberammergau jest najbardziej bawarskim z bawarskich miasteczek i chyba jedynym na świecie, gdzie wszystkie czynności przyporządkowane są inscenizacjom pasyjnym. Od maja do października w występach uczestniczy aktorsko około 500-800 mieszkańców odgrywających role, a łącznie ze statystami ponad 2500 tysiąca. Zaś cała populacja miasta to pięć tysięcy osób. To tyle, ile codziennie przyjeżdża tu w sezonie turystów. Gmina nie prowadzi jakiejkolwiek działalności gospodarczej, dochód przynoszą przyjezdni, zwykli turyści i pasjonaci pasji.
Nie jest łatwo przejść zwycięsko przez casting. Wykonawcy głównych ról muszą być mieszkańcami Oberammergau, przynajmniej od dwudziestu lat. Wyjątkowo dyspensy udziela się wżenionym w tutejszą społeczność. Co dziesięć lat ekipa jest wymieniana, a przygotowania do kolejnej inscenizacji, zawsze trochę innej i zawsze uzgodnionej z radą miejską rajców, trwają 2,5 roku. Aktorzy występują za darmo. A i tak miasteczko żyje z misterium. W 2010 roku budżet widowiska wyniósł wprawdzie 30 milionów euro, natomiast turyści zostawili w Oberammergau ponad trzykrotnie więcej, prawie 100 milionów euro.
Jadąc tutaj nie wiedzieliśmy, gdzie dotarliśmy, chociaż już kiedyś oglądaliśmy lub czytaliśmy reportaże o miejscowość słynącej z wystawiania obrazu męki Pańskiej, przy udziale mieszkańców. Całe miasteczko czyściutkie, jak to bywa tylko w Bawarii, a jak przed laty zdarzało się także i w tej części Niemiec, gdzie my żyjemy. Hotel nasz nieduży, panuje w nim sympatyczna rodzinna atmosfera. Na półpiętrze w oszklonej, chłodzonej szafie, a także na dwóch stolikach napoje: piwo, wino, soki i wody mineralne, oraz łakocie do szybkiego zaspokojenia głodu w żołądku. Obok wiklinowy koszyk pełen monet. Samoobsługa w dzień i w nocy oraz pełne zaufanie do gości. Kupując butelkę czerwonego wina, sam musiałem wydać sobie resztę z koszyka. Nie tyle dziwiła mnie ta oparta na zaufaniu samoobsługa, ile wymiary tego zaufania. Monety o wartości 1 lub 2 euro oraz całe mnóstwo drobniejszych, których nikt na bieżąco nie opróżniał.
Bufet śniadaniowy obfity. Hotel prowadzi rodzina. Ojciec zbiera ze stołów naczynia, rozmawia z gośćmi, także z nami, córka reguluje płatności wyjeżdżającym, matka na zapleczu. Jeszcze istotny drobiazg: Gdy przybyliśmy do „Kopy”, córka – recepcjonistka pokazała nam pokój, dała klucze i tyle było formalności. Bez dokumentów, bez spisywania danych.
Opuszczając hotel, wymieniamy z ową śliczną i sympatyczną recepcjonistką kilka zdań, oczywiście o misterium.
– A pani, próbowała kiedyś szczęścia w castingu? – pytam. Może udałoby się zagrać Maryję?
– Niestety nawet na Marię Magdalenę nie udało się załapać – uśmiechnęła się szelmowsko.