WIĘZI ŻYCIA I MIŁOŚCI

b_240_0_16777215_00_images_numery_11_209_2012_okl.jpgWIĘZI ŻYCIA I MIŁOŚCI

Ewa Babuchowska

 

Kiedy najstarszy z kuzynów, dobiegający osiemdziesiątki, w dzień swoich urodzin wyraził życzenie, aby odwiedzić miasteczko, gdzie stoi jeszcze dom naszych dziadków, odpowiedzieliśmy zgodnie – „jedziemy”!

           

Spotkanie

Niewielkie galicyjskie miasto, z długim rodowodem, zachowało po części nazwy ulic związane z przeszłością: Wałowa, Kniazie Grodziszcze, Na Bronie… Nasi dziadkowie, a wcześniej pradziadkowie, mieszkali u podnóża skarpy dawnego grodu. Ulica ma nazwę Kąty, pewnie od chat rybackich  nad ogromnym stawem. Stawu dawno już nie ma, za to pozostał widok na miejskie wzgórze z dumną wieżą XV-wiecznej fary.

Przy Kątach, w domu dziadków, spotykały się nasze rodziny. Sześćdziesiąt lat ma nasze ostatnie wspólne dziecięce zdjęcie w ogródku babci Stanisławy, kiedy siedzimy objęci i roześmiani, w towarzystwie psa i kota. Dziewczynki z wielkimi kokardami we włosach i sukienkach z falbankami, chłopcy w białych koszulkach, krawatach i krótkich spodenkach.

Co nas skłoniło do tego, aby w ostatnie upalne dni sierpnia 2012 roku przybyć tu z różnych stron Polski, żeby spotkać się – niektórzy po raz pierwszy po sześćdziesięciu latach – w tym miejscu, właśnie teraz? Dlaczego odwiedzamy cmentarze, szukamy znajomych miejsc, wchodzimy do kościołów?

A rozmawiamy, opowiadamy, śmiejemy się i spieramy – jakbyśmy rozstali się dopiero wczoraj…

 

Drzewo genealogiczne

Przychodzi moment w życiu, kiedy nasze własne „teraz” przestaje nam wystarczać. Może to zdarzyć się właśnie po odwiedzinach na cmentarzu. Zaczynamy żałować, że tak mało wiemy o tych, co byli przed nami. Dlaczego nie pytaliśmy naszych rodziców, dziadków? Uświadamiamy sobie, że pewnych grobów nigdy już nie odnajdziemy, bo nie istnieją, bo były wojny, bo zlikwidowano stare cmentarze. A może nieopatrznie wyrzuciliśmy, jako śmieci, stare dokumenty?

Pozostaje szukanie w księgach parafialnych, grzebanie w archiwach oraz w Internecie.

Kilka lat temu wyruszyłam w podróż i odwiedziłam kancelarię parafialną przy tej właśnie farze, którą widać z ogródka mojej babci. Był piękny maj, przez okno, na tle nieba w kolorze niezapominajki, widziałam wielką ceglaną wieżę fary z podwójnym, patriarchalnym krzyżem na szczycie. Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy sekretarz wyjmował coraz starsze parafialne księgi. Otwierały się przede mną drzwi do przeszłości, której nie miałam nadziei już poznać. Im więcej się dowiadywałam, tym więcej rodziło się pytań. Na przykład: dlaczego przy ślubie mojej babci na końcu wpisu była uwaga „ojciec pozwala”? (Bo babcia nie miała jeszcze wymaganych wtedy dwudziestu pięciu lat! – dowiedziałam się potem.) I coraz starsze księgi – wpisy po łacinie aż do lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku. Starszych ksiąg już nie było. Rezultaty moich badań rozesłałam krewnym.

Te poszukiwania były zaczątkiem części drzewa genealogicznego, które tworzyć poczęła nasza rodzina. Trzeba było scalić inne gałęzie i… szukać dalej. Syn, który połknął bakcyla, tropiąc przodków, zawędrował aż za granicę. Włączali się coraz liczniej krewni…Poznać korzenie, korzenie człowieka i poznawać także jego pień, jego gałęzie, zrozumieć kwiaty, zrozumieć życie, to właśnie w genealogii jest piękne i wspaniałe. To, w jaki sposób przez zrozumienie własnych korzeni potrafi ona pomóc w walce z marnością i niewiarą w sens życia, z niewiarą w sens życia innych i z niewiarą w sens własnego życia…–mówi stary genealog w jednym z opowiadań czeskiego pisarza Eduarda Martina „Schody do raju”.

 

Albumy, pamiątki

Drzewa genealogiczne, a zwłaszcza wypisy z ksiąg, mimo swojej zwięzłości przekazują wiele ważnych informacji. Miejsce pochodzenia i zamieszkania, zawody, nazwiska krewnych uczestniczących w ceremoniach i inne szczegóły pomagają w rekonstrukcji historii rodzinnej. (Już zwykłe porównanie dat pozwoliło na odkrycie, że moja prababcia miała brata bliźniaka!)

Innym, niemniej ważnym tropem jest zgromadzenie, uporządkowanie i opisanie pamiątek rodzinnych, starych fotografii. Ileż one potrafią opowiedzieć o ludziach i o miejscach, jeśli przyglądniemy się im dokładnie!

Zdjęcie moich pradziadków było sczerniałe i niewyraźne. Po obróbce komputerowej u fotografa, powiększone i rozjaśnione, wyjawiło urodę stroju prababci z koronkowym żabotem i atłasową kamizelką, i wzór na krawacie pradziadka. Przede wszystkim jednak pokazało wyraźnie ich twarze. Dzięki tym technicznym możliwościom wiele zdjęć „nieczytelnych” w moim albumie wraca do życia.

Patrzą na nas zgasłe dawno oczy naszych znanych i niepoznanych bliskich, których postać i historię staramy się odtworzyć. Czasem odnajdujemy w nich własne rysy. Robimy to nie jedynie z czystej ciekawości. Jeśli jest w tym choćby szczypta miłości – to mamy chyba do czynienia z obcowaniem świętych? Mówi się bowiem o tej tajemnicy wiary: więzi komunii między ludźmi odznaczają się trwałością na całą wieczność… A w nas przecież jest tęsknota za wiecznością.

Cenną i wzruszającą pamiątką okazała się w moich zbiorach kartka pocztowa wysłana w 1917 roku pocztą wojskową. Roman, brat mojej babci, pisał do jej najmłodszej córki Broni, zapewne chrześniaczki, naśladując jej dziecięcy sposób mówienia (podaję w oryginalnej pisowni): Kochanej Bjoni zasyła wójciu fotogjafii i ciałóje w pysek. Czy już chodzisz do szkoły? Pozdjawia Cię i całuje wójciu Romek.  W 1918 roku  Roman umarł w niewoli bolszewickiej.  Dla mnie najcenniejsza w tej kartce jest czułość. Ciepło jego słów grzeje do dzisiaj. Czy nie jest to świętych obcowanie, owo chwalebne umocnienie dobra i każdej ludzkiej miłości w życiu wiecznym?

Gdyby nie zanotowana przed laty rozmowa z moim śp. wujkiem Tolkiem, bratem adresatki, nie wiedziałabym nic o nadawcy tej kartki. Jak bardzo pożyteczne bywają rodzinne spotkania, przekonałam się też kilka lat temu, odwiedzając moje, dotąd prawie nieznane, kuzynki z rodziny ojca. Uzupełniłam wtedy zbiór fotografii, usłyszałam wiele familijnych opowieści i… sekretów. Odtąd komunikacja między nami nie gaśnie.

 

Wędrówki, opowieści

W upalne sierpniowe dni tego rokuwłóczyliśmy się więc gromadnie z kuzynami starymi uliczkami miasta mojej babci, snując opowieści. Rodzinne historie są wprost bezcenne dla tych, którzy nie mieli okazji poznać swoich przodków. Najstarszy z kuzynów jako kilkuletni chłopiec w 1939 roku przyjechał tu z rodzicami na wakacje. Wybuchła wojna i nie mogli już wracać na Pomorze. Zamieszkali więc w domu babci aż do końca wojennej zawieruchy. Nie oni jedni zresztą. Kuzyn pamiętał bardzo wiele wojennych epizodów. Przytoczę bardziej zabawny.

Otóż naszej babci (wówczas już wdowie) przydzielono na kwaterę radzieckiego kapitana. Kapitan ów uznał, że babcia jest podobna do jego matki i dał się jej zupełnie zawojować. Kiedyś babcia zbeształa go, że sam zajął łóżko, a swojemu kierowcy kazał spać przy piecu na podłodze. „Taka ta wasza demokracja!” – wykrzyknęła oburzona. Kapitan zawstydził się i potulnie zrobił żołnierzowi miejsce w swoim łóżku. A kiedy wyjeżdżał z domu babci, płakał.

Chodziliśmy teraz po dawnych ścieżkach, wsiadaliśmy do samochodów, by zwiedzić inne ważne miejsca związane z rodzinną historią. Były to cmentarze, ale też kościoły, gdzie nasi rodzice brali ślub, był dom w sąsiedniej miejscowości, gdzie osiedli rodzice dwojga z nas. Przy okazji dzieliliśmy się informacjami z przeszłości tych miejsc czy budowli. Sześćdziesiąt lat wcześniej bawiliśmy się tu radośnie (i do upadłego!) i zupełnie nie przychodziło nam do głowy, by interesować się historią.

Jeden z kuzynów przygotował się do roli reportera: robił zdjęcia i filmował scenki z naszego spotkania. Po powrocie do domu zmontował film – z podkładem muzycznym nawet! W filmie są rodzinne archiwalne fotografie, są nasze portrety z dzieciństwa, zestawione zgrabnie ze współczesnymi, jest panorama miasteczka, domy rodzinne, fragmenty naszej wędrówki. Z apelem: „Nie zapominajmy o sobie!” dołączył dla kontaktów – nasze aktualne adresy i numery telefonów.

Nie zapominajmy. Tylko w głębokiej więzi życia i miłości z innymi pozostaniemy dziećmi. Dziećmi Boga, podobnymi do Niego.

Jak cenna jest to pamiątka i owocne spotkanie, przekonałam się po raz kolejny, kiedy mój trzyletni wnuk kilka razy prosił o wyświetlenie w komputerze owego filmiku. Oglądał go zawsze w milczeniu, ze skupieniem. Potem zabrał się do układania klocków. – Co budujesz, Karolku? – spytałam. Odpowiedział z powagą: – Twoje miasteczko i twój dom, babciu.