Samotność w małżeństwie

b_240_0_16777215_00_images_numery_3_(192)_2011_okl.jpgSamotność w małżeństwie

Katarzyna Kaczmarek

 

Jestem mężatką od dwóch lat. W lipcu zeszłego roku urodził nam się syn. Od dawna już czuję się bardzo samotna. Mimo że mam syna, którego kocham z całego serca. Mąż non stop pracuje, studiuje i ciągle nie ma go w domu. A gdy już jest, to ja i tak nie czuję, jakby tu był. Stale ma coś do zrobienia, ciągle tkwi w Internecie i non stop korzysta z telefonu. (...) Jest mi bardzo ciężko. Myślałam nawet, żeby się rozwieść, bo przecież całkiem inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo. Zawsze mi się wydawało, że gdy się już weźmie ślub, to wszystko jest prostsze i łatwiejsze. A tu, niestety, odkąd wyszłam za mąż, wszystko zaczęło się komplikować.Jest o wiele więcej sytuacji, które bardzo mnie zabolały. Chwile, kiedy mąż stawał po stronie przyjaciół zamiast po mojej, kiedy był zbyt zajęty, żeby mi pomóc, brak zainteresowania obowiązkami domowymi z jego strony itd. Czy mogłam to przewidzieć? Czy mogłam się tego spodziewać? Czy jestem szczęśliwa? Hmm... na pewno jestem strasznie samotna, a to raczej nie jest objaw szczęścia.

 

Samotność dotyka wszystkich ludzi. Pojawia się zwykle w kontekście napięcia między dążeniem do niezależności i autonomii, a pragnieniem nawiązania trwałych i głębokich relacji z innymi. Nawet małżeństwo nie chroni przed samotnością. Paradoksalnie, niekiedy może ją pogłębiać. Przekonuje o tym, choćby przytoczona powyżej wypowiedź zaczerpnięta z Internetu.

Samotność, osamotnienie czy izolacja w potocznym rozumieniu oznaczają zerwanie więzi czy relacji z innymi, doświadczenie opuszczenia. Ale jest też samotność wynikająca z samego faktu istnienia. Jej doświadczenie wydaje się drogą do osiągnięcia stanu dojrzałej i pełnej tożsamości, a co za tym idzie, dojrzałych i trwałych związków z innymi.

 Sam rdzeń słów: sam-otność i toż-samość zdaje się o tym przekonywać, że trzeba być sam-ym sobą. Być sobą samym znaczy oddzielać się od innych, być sam-otnym.

 

Spotkanie dwóch samotności

O sposobie rozumienia drogi życia małżeńskiego decyduje świadomość i stosunek do własnej samotności. Małżeństwo traktowane jest często jak lekarstwo na głód miłości i ucieczka od wielu problemów, w tym także od problemu samotności. Małżeństwo nie ma służyć rozwiązywaniu problemów. To spotkanie dwóch „kultur”, historii życia, doświadczeń i uwarunkowań rodzinnych, w tym także zranień. Spotkanie dwóch płci, języków miłości, stylów komunikacji i sposobów rozwiązywania problemów, dwóch wrażliwości, wolności, dwóch sam-otności.

Są w spotkaniu kobiety i mężczyzny chwile uszczęśliwiającej intymności, możliwe dzięki, a zarazem mimo odrębności ich światów. Natomiast w życiu codziennym, zetknięcie się i ścieranie tych różnych „kultur”, może powodować i powoduje konflikty. Są one wpisane w naturę małżeństwa. Przeżywają je zarówno małżeństwa szczęśliwe, jak i te, które walczą o przetrwanie związku. Uczciwy spór jest drogą przezwyciężenia konfliktów. Warunkiem jego rozwiązania jest pewna równoważność, gdy chodzi o poczucie własnej wartości każdego z małżonków.

W przypadku nierównowagi któryś z małżonków może ulec pokusie, aby sporu unikać albo rozgrywać go nieuczciwe; głównie słabszy w poczuciu bezsilności wprost unika otwartego konfliktu. Nierównowaga, tj. władza jednego nad drugim, uniemożliwia wszelką zmianę i rozwiązanie problemu (Fritz Fischaleck). Tę asymetrię wpływów da się rozwiązać tylko jako wspólny problem i razem. Aby stworzyć udany związek, potrzebny jest odpowiedni dystans w stosunku do ukochanej osoby. Wiodą do tego z jednej strony – kontakt z innymi ludźmi, z drugiej zaś – umiejętność pozytywnego przeżywania samotności”. W poczuciu własnej wartości, mogą mnie zatem utwierdzać kontakty z innymi ludźmi, którzy akceptują mój sposób bycia i wyrażania się oraz moje poczucie humoru. Pomocny może być także krąg przyjaciół i praca zawodowa, dzięki której mam poczucie pewnej dozy niezależności od małżonka.

Pozytywne przeżywanie samotności oznacza natomiast zgodę na to, że z niejednym smutkiem, niepokojem, rozczarowaniem czy tęsknotą, pozostanę sama/sam. Na jednej ze stron internetowych przeczytać można pełne wyzwalającej prawdy i radości wyznanie „Kochać drugiego, to również uwolnić go od siebie. Jeśli kochasz, pozwolisz mu na samotność. Są pasje, których nie podzielę z moim mężem. I tak ma być. Jest smutek, którego mój mąż nie zrozumie, bo nie umiem o nim opowiedzieć. I tak ma być. Są rzeczy, których nikomu nie wytłumaczę, bo nawet przede mną są zakryte. I tak jest dobrze. To tajemnica, którą zapisał nam Pan Bóg w naszych sercach, którą musimy odkrywać oddzielnie, chociaż przecież stoimy tak blisko siebie jak gęsto rosnące topole, chociaż płyniemy w tę samą stronę jak dwie obok siebie niespokojne rzeki. Uszanować tę samotność w drugim i nie bać się jej – czy istnieje większa Miłość?”.

Autentyczne spotkanie dwóch samotności w małżeństwie nie szuka więc symbiotycznego zlania, lecz harmonijnego współbrzmienia jakby dwóch różnych linii melodycznych. Ja i Ty jesteśmy inni i mamy być różni. Kochać to zgodzić się na inność drugiego. To troszczyć się o to, co inne w człowieku. „Miłość to czuwanie nad samotnością drugiego” ­ powiedział R. M. Rilke. Taka miłość będzie się przejawiać w pewnego rodzaju empatii, we wczuciu się w jego perspektywę spojrzenia.

Samotność, której jednym z praktycznych przejawów jest samo-dzielność, czyli dzielność bycia samemu z sobą, uniezależnia w pewnym stopniu od małżonka. Nie wyklucza to jednak dojrzałej zależności, wyrażającej się w umiejętności przyznawania się do słabości i upadków, werbalizowania prośby o przebaczenie.

 

Różnić się pięknie    

Kiedy się rodzi dziecko i nie płacze, rodzice zamierają ze strachu. Niepokoją się o to, czy ich dziecko jest żywe. Krzyk i płacz noworodka powoduje radość. Podobnie jest z miłością. Kiedy rodzeniu się miłości nie towarzyszy ból, kiedy między ukochanymi panuje głucha cisza, to jest to powód do zmartwienia, do postawienia pytania: czy ta miłość będzie żyć?

Unikanie przez małżonków różnic i sporów, może oznaczać powolne uśmiercanie miłości. Taka postawa nie sprzyja rozwojowi osób ani nie otwiera na niepowtarzalny dar drugiego, zawsze innego niż ja sam. Dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że nauczono nas, że źle jest się różnić, spierać i kłócić? Czy dlatego, że ciekawość innego zostaje pokonana przez lęk przed samotnością, zranieniem, brakiem akceptacji? A może po prostu chodzi o egoizm, obawę przed zmianą, niechęć do pracy nad sobą, niechęć wypracowania jakiegoś nowego sposobu czy stylu bycia, i zwyczajny strach przed niedającym się przewidzieć bólem rodzenia?

„Całkiem inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo” pisze jedna z osób doświadczających samotności psychicznej – i zadaje pytanie: „czy mogłam to przewidzieć?”. Wydaje się, że przynajmniej niektóre rzeczy da się przewidzieć. Na przykład to, że trzeba się nauczyć żyć razem. I to jest zwykle moment pierwszego kryzysu. Kto go nie zauważy, zignoruje i nie wykorzysta dla rozwoju oraz pogłębienia małżeńskiej relacji, ten jest najbardziej narażony na powolne oddalanie się współmałżonka, na poczucie samotności.

Co można zrobić, aby wykorzystać pojawiający się kryzys do rozwoju? Psychoterapeuci są zgodni co do tego, że potrzeba „dialogować”, to znaczy uczyć się słuchać i rozmawiać z sobą. Nie zakładać, że się wie, co ten drugi myśli, zanim on sam nie powie, co  czuje. Mieć kontakt ze swoimi uczuciami i mówić o nich z pozycji „ja”, nie „ty” („ja odczułam to jako..”, a nie „bo ty zawsze...”). Konfrontować wzajemne oczekiwania. Rezygnować z własnych wyobrażeń o tym, jak ma być, na rzecz wspólnego, realnego dobra. Pierwsza faza małżeńskiego bycia razem to ciężka praca. To okres pierwszych rozczarowań, zawodów. Miłość jest przebaczeniem, znosi wszystko i wszystko przetrzyma, o ile zrozumie. Bez zrozumienia motywów postępowania, sposobu myślenia drugiego, trudno o wybaczenie.

Gdy między małżonkami zapada głucha cisza, wśród niejasności, podejrzeń, zawodów i rozczarowań, jest to bardzo ważny komunikat. Taka cisza może wiele mówić. Milczenie może być formą agresji, która niszczy oboje małżonków, ucina kontakt z drugim i nie daje szans na rozwiązanie konfliktu. Uniemożliwia uświadomienie sobie i nazwanie problemu, a „to czego sobie nie uświadamiamy rządzi nami w bardzo poważny sposób” (B. Smolińska). Żalenie się na współmałżonka osobom trzecim, nie neutralnym dla związku (np. rodzicom, rodzeństwu, dawnym sympatiom), a nie rozwiązywanie problemów małżeńskich w cztery oczy, dodatkowo pogłębia jeszcze proces psychicznego oddalania się od siebie małżonków.

Czasem trudno własnymi siłami pomóc sobie poprzez dialog i przebaczenie. Dzieje się tak, zwłaszcza wtedy, gdy nie umiemy ze sobą rozmawiać, bo zranienia sięgają głębiej, w historię życia rodzin, z których małżonkowie się wywodzą. Wtedy z pomocą może przyjść terapia „lecząca więzi”, która paradoksalnie zwróci nas pierwszej samotności, ponieważ nie ucieknie się od samego siebie i swoich zranień.