Jezus zmęczony drogą siedział przy studni

Jezus zmęczony drogą siedział przy studni

Ks. Mirosław Jasinski

 

W ziemskiej ojczyźnie Jezusa można zadziwić się ilością, różnorodnością irozmiarami zbiorników wodnych: ukryte w skalistym podłożu cysterny, urocze sadzawki, sztuczne stawy wybudowane na otwartej przestrzeni, głębokie studnie, a do tego szyby, tunele, akwedukty i kanały. Wszystko po to, by starożytny mieszkaniec tej ziemi mógł cieszyć się w miarę ciągłym dostępem do drogocennej słodkiej wody, którą zwykle trzeba było racjonować. Najciekawsze są chyba cysterny i studnie. Te pierwsze spotkać można niemal przy każdym większym budynku. Ogromna jaskinia o butelkowatym kształcie, wydrążona w wapiennej skale, która w porze deszczowej (od listopada do kwietnia) napełniała się wodą, a w lecie mogła służyć za doskonałą kryjówkę przed nieprzyjacielem lub tymczasowe więzienie dla skazanego. Osadzający się na dnie tych zbiorników szlam, a także plechy glonów, pokrywające ściany łatwo wabiły chmary insektów i gromady płazów. W konsekwencji cysterny często stawały się siedliskiem bakterii, a zgromadzona w nich woda powodem licznych infekcji i epidemii. Co innego studnie. Wydrążone długim i solidarnym wysiłkiem jakiegoś klanu lub pokolenia, umożliwiały zaczerpnięcie krystalicznie czystej wody wprost z bijącego źródła. Studnie stawały się bazą i fundamentem każdej społeczności przechodzącej z wędrownego na osiadły tryb życia. Były zalążkiem przysiółków, wiosek i miast. Biblia odnotowuje kilka poważnych kłótni pomiędzy klanami i pokoleniami o dostęp do studni. Ich ślady odnaleźć można, m.in. w nadawanych studniom nazwach: "Zwada", "Sprzeczka", "Przestronność". Ale w czasach spokoju każda studnia była ważnym miejscem spotkań. To tu skupiało się całe towarzyskie życie każdej społeczności. Tutaj, przy pojeniu bydła, spotykały się wędrujące w poszukiwaniu pastwisk klany i rody. Tu najłatwiej można było poznać przyszłą żonę lub męża. I tu właśnie chętnie objawiał się człowiekowi Bóg. Przy studni o pięknej nazwie Lachaj-Roj (Poświęcona Bogu żyjącemu, który widzi), Hagar, niewolnica Abrahama, od Anioła Pańskiego dowiedziała się, że stanie się matką wielkiego ludu. Przy studni, urodzony i wychowany w Egipcie Mojżesz, wymieniał swoje poglądy z Madianitkami. Przy studni wzięło początek wiele ważnych związków małżeńskich, m.in. Izaaka i Rebeki (Rdz 24), Jakuba i Racheli (Rdz 29), Mojżesza i Sefory (Wj 2). Kunsztowny opis spotkania Jezusa z Samarytanką przy studni Jakuba w Sychar jest kwintesencją tych wszystkich biblijnych opowiadań. Można czytając siąść jak przy studni, i zgłębiać zadziwiający dialog kobiety z mężczyzną, Samarytanki z Żydem i człowieka z Bogiem. Trzeba tylko zabrać ze sobą pojemny czerpak odwagi i tęgą linę wysiłku. Bez nich można wprawdzie dojść do studni, ale umrzeć z pragnienia. Leniwym i opieszałym muszą wystarczyć zbutwiałe newsy z jakiegoś kolorowego wprawdzie, ale stęchłego piśmidła-cysterny.

Prawo do bycia starym

Maria Braun-Gałkowska

 

Przychodzi czas zasłużonego odpoczynku – trzeci wiek. O tym okresie życia, psychologia ma najmniej do powiedzenia, bo autorzy badań są najczęściej w wieku średnim i starość nie wydaje im się zbyt atrakcyjnym przedmiotem dociekań. Badań psychologicznych jest więc stosunkowo niewiele, za to dużo opisów popularnych, przedstawianych w opiniach publicystycznych, przysłowiach i żartach.

Skojarzenia ze starością są zwykle (i to niezależnie od wieku) negatywne, a żarty gorzkie, bo wyrażają lęk i niepokój przed starością własną – odległą lub bliską – ale zawsze niepokojącą. Niepokój dotyczy chorób, a jeszcze bardziej utraty samodzielności i uzależnienia od innych, a wyraża się w unikaniu nawet słów „starość” i „ludzie starzy”, a zastępowaniu go synonimami takimi jak: ludzie starsi, późna dorosłość, wiek podeszły, trzeci wiek.

Starość staje się czymś wstydliwym, a przymiotnik „stary” rodzajem obelgi. Obecność w społeczeństwie osób starych jest najczęściej ignorowana i bardzo trudno jest kupić szersze obuwie, lub dobrze skrojoną odzież większych rozmiarów. Ławki, na których idąca ulicą osoba stara mogłaby przez chwilę odpocząć, bywają usuwane, a napisy na produktach są często drukowane tak drobnymi literami, że nie można ich przeczytać, nawet w okularach. Prezenterzy w mediach starają się mówić bardzo szybko, tak że osoby gorzej słyszące (co polega najczęściej na problemach z selekcją dźwięków) niewiele mogą zrozumieć. Starość jest ignorowana – nieobecna.

Temu smutnemu obrazowi starości przeciwstawia się obraz inny – ludzi w podeszłym wieku pełnych życia i energii. Są to ludzie kształcący się, wędrujący po górach, chodzący do siłowni i na dyskoteki, bez zmarszczek (usuniętych przez znakomite kremy), z często zmienianym kolorem włosów (przez szampony koloryzujące,bo jesteś tego warta) i prowadzących atrakcyjne życie seksualne.

Taki obraz jest optymistyczny i zapewne proponowany w dobrej wierze, ale u części osób starzejących się może również budzić niepokój, gdyż stwarza rodzaj obowiązku bycia ciągle młodym i energicznym, „zakaz bycia starym” i budzi pytanie: co będzie gdy się jednak naprawdę zestarzeję?

Obydwa te podejścia wydają się jednostronne, gdyż przedstawiają starość tak, jakby wszyscy ludzie starzy stanowili grupę jednorodną, podczas gdy wiadomo z doświadczenia, że podobnie jak młodzi bywają różni, tak i starzy bardzo różnią się między sobą.

W literaturze przedmiotu, różnice te opisywane są przede wszystkim z punktu widzenia wieku: wczesna starość i późna starość, przy czym ludzie we wczesnej starości (60 – 70 lat) wobec obecnego przedłużenia ludzkiego życia, właściwie nie są jeszcze starzy. Można raczej mówić o nich jako o ludziach starzejących się, a określenie „starzy” odnosić do osób po 70 roku życia. Dla tych, naprawdę starych osób, można tworzyć inne typologie, a szczególnie ważne wydają mi się dwie sprawy. Ludzie starzy różnią się między sobą stopniem aktywności i stopniem życzliwości dla innych.

Biorąc pod uwagę oba te wymiary, można (oczywiście ze znacznym uproszczeniem) wymienić cztery typy ludzi starych, gdyż można być zarazem:aktywnym i egoistycznym, aktywnym i altruistycznym, wycofującym się i egoistycznym, wycofującym się i altruistycznym. Typy te można by przy użyciu terminów psychologicznych nazwać bardziej fachowo, ale ponieważ cechy osobowości mają w psychologii znaczenie ściśle określone, można też nazwać je językiem potocznym: samolubni, życzliwi, gderliwi iłagodni.

Samolubnito tacy, którzy są witalni, energiczni, a zarazem spontanicznie, lub pod wpływem porad kierowanych do seniorów, działają aktywnie, ale cały wysiłek nastawiają na samego siebie. Dbają więc o swoją urodę, robią upiększające operacje plastyczne, ubierają się według najświeższej mody, stosują diety i ćwiczenia usprawniające, rozwiązują krzyżówki dla ćwiczenia pamięci i wkładają wiele wysiłku w to, by jak najdłużej wyglądać i czuć się młodo. Dzięki tym wszystkim zabiegom czują się dobrze, ale myślą tylko o sobie i cały czas poświęcają dla siebie, nie dbając o innych. Nawet gdy znajdą się w jakieś grupie, traktują ją jak narzędzie do własnego usprawnienia lub rozrywki, a nie przejmują się potrzebami innych jej członków.

Odmianą – samolubnych bywają też osoby bardzo aktywne w pomocy dla rodziny, ale starające się członków rodziny podporządkowywać sobie, kierować ich życiem, dyrygować nimi i doradzać, a własne rady traktują jak wyrocznię i – jeśli rady te nie zostają realizowane – czują się urażeni. Toczą z dorosłymi dziećmi walkę o dominację i nie chcą dopuścić do ich usamodzielnienia. Ludzie ci byliby bardzo zdziwieni określeniem samolubni, bo – jak mówią – „żyją tylko dla dzieci i wnuków”, ale nie uświadamiają sobie, że w ten sposób zaspakajają potrzeby własne.

Życzliwiteż są aktywni, jak na swój wiek są sprawni fizycznie oraz psychicznie i o tę sprawność dbają, ale ich celem nie jest tylko utrzymanie siebie w jak najlepszej kondycji. Starają się uczyć, rozszerzać swoje horyzonty, nabywać nowe sprawności, a jednocześnie dzielić się z innymi zarówno wcześniej zdobytym doświadczeniem, jak i nowymi umiejętnościami. Są otwarci na nowe informacje i inicjatywy. Życzą dobrze innym ludziom, nawet nigdy niespotkanym, Ojczyźnie, zwierzętom, roślinom.

Według św. Tomasza z Akwinu – benevolentia,czyli życzliwość – jest bezinteresownym pragnieniem tego, co jest dobre dla innych osób.Życzliwość wymaga empatii i wyobraźni, by zrozumieć ich potrzeby i sytuację. Życzliwość (jak mówi Arystoteles) podobna jest do przyjaźni, ale nie jest przyjaźnią, gdyż można darzyć życzliwością także osoby nieznane i to bez ich wiedzy.

Życzliwi myślą więc nie tylko o sobie, ale także o innych ludziach – bliskich i dalekich. Chętnie pomagają członom swoich rodzin, ale nie usiłują ich sobie podporządkowywać, rozumieją, że nie zawsze mają rację i uczą się od innych, także młodszych. Rozumieją też, że choćby mieli słuszność, za późno już na wychowywanie i pouczanie dorosłych dzieci. Zrobili w tej sprawie tyle ile potrafili, teraz nie powinni się wtrącać. Oczywiście lubią, gdy dzieci i wnuki okazują im swoją miłość, ale nie starają się dominować nad nimi, ani poprzez emocjonalne szantaże wymuszać odwiedzin, zainteresowania, i wspólnego spędzania świąt.

Wolny czas poświęcają na działanie w różnego typu samorządach, pracują w wolontariatach, ośrodkach charytatywnych, parafiach i świetlicach dla dzieci, odwiedzają chorych, dbają o środowisko naturalne, karmią ptaki i hodują kwiaty na działce lub na parapecie okiennym. Jeśli należą do jakiejś grupy, starają się nie tylko korzystać z tej przynależności, ale także pomagać innym, troszczyć się o ich potrzeby i cieszyć z ich radości, dlatego są pożyteczni i lubiani.

Gderliwinie są aktywni, nie pozwala im na to zdrowie, ale też nie troszczą się o swoją sprawność fizyczną i psychiczną, bo to wymaga wysiłku. Liczą na pomoc innych. Wobec świata mają postawę roszczeniową – uważają, że wszystko im się po prostu należy. Ponieważ są egoistyczni, żądają od innych by się nimi opiekowali, przynosili im i podawali potrzebne rzeczy, załatwiali liczne sprawy, poświęcali im swój czas i okazywali wdzięczność. Nie myślą o tym, że inni też mają swoje obowiązki i swoje problemy, ale żądają, a nawet wymuszają troskę, rozmowy i usługi.

Mają do innych nieustanne pretensje, narzekają na „dzisiejszą młodzież”, zły rząd, „trudne czasy”, niewdzięczność ludzką i obecny świat, który postrzegają jako zagrażający. Nie zauważają zmian pozytywnych i wysiłków podejmowanych dla dobra wspólnego, a przeciwnie chętnie osądzają, oburzają się i przypisują złe intencje. Ponieważ od takich osób, ciągle narzekających, krytykujących i gderających, inni ludzie stronią jak tylko mogą, w rezultacie czują się osamotnieni, a samotność staje się kolejną przyczyną narzekania i pretensji.

Łagodnistarają się być aktywni na ile mogą, ale że niewiele mogą – z powodu podeszłego wieku lub choroby – pomoc jest dla nich konieczna. Ponieważ jednak są życzliwi, rozumieją, że i innym nie jest łatwo, nie są więc roszczeniowi, żądający i gderający, ale okazują wdzięczność za to, co otrzymują. Interesują się innymi, więc chętnie słuchają o ich problemach, nie zamęczają ich narzekaniem, ale starają się ich rozumieć, współczują w smutku, cieszą się z radości.

Pytani – chętnie dzielą się swoim doświadczeniem, ale nie narzucają się z radami, cieszą się z każdego, choćby niewielkiego, sukcesu i powodzenia innych. Szukają nawet drobnych sposobów na okazanie innym swojej życzliwości i pomocy, słuchają opowieści o cudzych kłopotach. Ludzie chętnie więc towarzyszą im, gdy tylko znajdą na to czas.

Ludzie łagodni umieją pogodzić się z tym, że główny nurt życia płynie już obok nich, że – jak śpiewali w swoim kabarecie Starsi panowieTrudna rada, jeśli chodzi o karierę, to nie będzie, już nie będzie się premierem.

Wiedzą też, żeczęsto odwiedza ich ktoś, bo zdarzyła się taka chwila, że nie miał gdzie iść, ale rozumieją, mówiąc słowami Marii Dąbrowskiej, że: być potrzebną w taki sposób, to jednak jest być potrzebną; że życiem cieszyć się można, gdy przyjdzie na to pora, nie wpływając widomie na jego bieg, nie odgrywając w nim roli.

Opisy te są oczywiście skrajne. Możliwych jest wiele typów pośrednich, a także przechodzenie z jednej grupy do drugiej, zarówno na osi altruizmu, jak i aktywności. Tak więc ludzie starsi, podobnie jak we wcześniejszych okresach życia, bywają bardzo różni, a w różnorodności tej mogą także się zmieniać. Osoba, której zachowanie pozwala na zaliczenie jej do któregoś z opisanych typów, może po jakimś czasie, z konieczności lub w wyniku własnego starania, przejść do typu innego.

W budowie dziejów Polski jest jej cegiełka

W budowie dziejów Polski jest jej cegiełka

O Janinie Michalskiej

Maria Wilczek

 

Chociaż na chrzcie świętym Janina Michalska otrzymała pierwsze imię Helena, dla przyjaciół była zawsze – Janeczką. A miała tych przyjaciół szerokie grono (i ja miałam zaszczyt do niego należeć), a jeszcze większe tych, którzy szczodrze przez nią obdarowani błogosławili ją i z oddali.

Z wykształcenia filozof i pedagog, w czasie wojny żołnierz AK, współzałożycielka Instytutu Prymasa Wyszyńskiego i jeden z jego filarów, wieloletni sekretarz Podkomisji ds. Duszpasterstwa Kobiet, inicjatorka i uczestniczka wielu prac podejmowanych w Kościele, była Janina Michalska osobą niezwykłego czaru osobistego i emanującej z niej dobroci.

Zapatrzona w Matkę Bożą żyła w duchu wszystkich ośmiu błogosławieństw, choć we wspólnocie „otrzymała” błogosławieństwo (całkowicie zresztą oddające charakter jej charyzmatu) – „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie” (Mt 5,3). Cicha, uśmiechnięta, czujnie wsłuchana w mówiącego, ważąca słowa, ale i umiejąca trafiać nimi w sedno problemu, z wielką powagą podchodziła do swych obowiązków. Umiała też dbać o miłe drobiazgi, o estetykę na co dzień, o elegancję ubioru i efektowne do niego dodatki. Zawsze pomocna, żyjąca w duchu służby, usuwała się w cień, gdy tego było trzeba, ale umiała też twardo walczyć o pryncypia. Wierna ludziom, bo wierna Bogu.

W ilu dziełach uczestniczyła, ile inspirowała, realizację ilu wymodliła… Niewątpliwie w budowie współczesnych dziejów Polski i Kościoła znajduje się i jej ważna cegiełka.

 

Dzieciństwo i młodość

Dzieciństwo i młodość Janiny Michalskiej to czas wyjątkowy, niepozbawiony dramatycznych wątków, czas, który niejako przygotowywał ją do podjęcia w przyszłości wielu odpowiedzialnych zadań.

Urodziła się 1 lipca 1923 r. Jej rodzice, Apolonia i Dionizy – kapitan Wojska Polskiego, byli ludźmi głęboko religijnymi, całym sercem oddanymi Polsce i w takich tradycjach wychowali swą córkę Helenę Janinę i syna Tadeusza. Ale spokojne, sielskie lata, które Janka spędziła w rodzinnym domu przerwał wybuch wojny 1939 r. Szesnastoletnia wówczas dziewczyna musi, nieomal z dnia na dzień, stać się dojrzałą, odporną na uderzenia losu kobietą. Przeżywa śmierć ojca, który po rozproszeniu jego oddziału w czasie ataku Armii Czerwonej na Polskę, dotarł co prawda do rodziny w Warszawie, ale skrajnie wyczerpany i ciężko chory wkrótce umiera. Ukochany brat Tadeusz, zaangażowany w ruchu oporu, poszukiwany przez gestapo, zostaje aresztowany, więziony w Piotrkowie Trybunalskim, Auschwitz i Goss Rosen i stamtąd wywieziony w niewiadomym kierunku, by nigdy już nie powrócić.

Janina, opiekująca się z całym oddaniem matką, szuka pociechy i pomocy w modlitwie, zawierzając swe losy Tej, która jej nigdy nie zawiodła. Angażuje się w Sodalicję Mariańską, by wkrótce, prowadzona przez Bożą Opatrzność, dzięki spotkaniu z Marią Okońską, dołączyć do tworzącej się wspólnoty tzw. Ósemek – późniejszego Instytutu Świeckiego. Dziś nosi on nazwę Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, bo to On był przez lata duchowym Ojcem wspólnoty. Janina ma wówczas zaledwie 19 lat, ale wie, że oto odkryła swe życiowe powołanie, swą drogę, którą podążać będzie do końca. Zanim jednak zaczęły się lata mozolnego budowania nowej, tak potrzebnej Kościołowi, struktury, nastąpił dla Janki –

 

Czas szczególnej próby

W Polsce trwa okupacyjny terror, ale Janka odważnie włącza się w działania konspiracyjne. Jako żołnierz AK o pseudonimie „Wiktoria” bierze udział w Powstaniu Warszawskim. Wraz z Marią Okońską i Marią Wantowską otrzymują zadania opieki nad zagrożoną ludnością cywilną, dodawania jej otuchy i przygotowania do aktu zawierzenia Warszawy – Królowej Polski. Rozpowszechniają więc odezwy, teksty modlitw… W jednaj z nich znamienne słowa: „O Maryjo, daj nam Jezusa, oddaj nas Jezusowi, racz sprawić, abyśmy przez Ciebie mogli Go dawać innym”.

Ten czas, wymagający od trzech młodych dziewcząt odwagi, niezachwianej wiary i niezwykłego wysiłku, stał się sprawdzianem autentyczności ich powołania, a także niejako ich pierwszym nowicjatem.

Po powstaniu Janina, wraz z dwoma Mariami, z którymi tworzyć będą przez lata „Trio” kierujące Instytutem, przyjeżdżają na Jasną Górę. To tu, w tym tak ważnym dla Kościoła i Polski miejscu, u stóp Matki Bożej ugruntowują swą religijną formację i zyskują przeświadczenie o konieczności nadania prawnego kształtu tworzącej się wspólnocie. Kilka lat później, w czasie komunistycznego reżimu, właśnie w Komańczy, gdzie internowany jest prymas Wyszyński, pod jego kierownictwem pisać będą pierwsze ustawy Instytutu.

Po wojnie Janina podejmuje też studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Filozofii i Pedagogiki, które kończy z sukcesem. To w tamtych latach pogłębiają się jeszcze jej zainteresowania rolą i zadaniami kobiet w Polsce i w Kościele. Zdaje sobie sprawę z tego, iż Polska musi się odrodzić dzięki sile – Bogiem silnych rodzin, dzięki pracy światłych pedagogów, którzy będą umieli wychować młode pokolenie w duchu wiary i patriotyzmu, dzięki mądrym politykom, ale i ofiarnym społecznikom. W tym kontekście Janina widzi szczególną rolę kobiet. Ma świadomość, że obowiązkiem nie tylko, choć w znaczniej mierze, Kościoła, którego czuje się tak zaangażowanym członkiem, jest wychowanie kobiet świadomych swej godności, swych zadań, obowiązku nieustannego kształcenia: intelektu, woli, serca, także pogłębiania formacji religijnej. Ważne jest bowiem, aby kobiety w każdej sytuacji, w jakiej się znajdą – czy kształtując rodzinę, czy wybierając drogę zakonną, czy drogę życia samotnego – świadome były swego powołania, a więc wyrażania w różnych formach – troski o człowieka, także obrony życia: biologicznego i duchowego. Takie odczytanie swego posłannictwa stanie się gwarantem najgłębszej samorealizacji kobiety, a w efekcie uzyskania przez nią wewnętrznego spokoju, satysfakcji i radości. Jakby przeczuwając narastanie w nieodległej przyszłości tendencji radykalnie feministycznych, Janina chciała umocnienia kobiet w ich tożsamości, uchronienia ich przed wpływami, które mogą zrujnować ich wizję macierzyństwa i rodziny, a tym samym często ich życia. I tak pojętą misję wychowania współczesnych kobiet Janina podejmuje z całą mocą, wskazując na Maryję jako wzór dla każdej z nich.

Idei wychowania kobiety służyły przede wszystkim te jej działania, które podejmowała w ramach pełnionych w Kościele funkcji. I to dzięki nim włączona zastaje w nurt wydarzeń o randze historycznej.

 

Czas Wielkiej Nowenny

Trzeciego maja 1957 roku rozpoczęła się Wielka Nowenna Tysiąclecia, która miała przygotować naród do obchodu millenium chrztu Polski. We wszystkich parafiach ponawiane były przez kolejne lata Jasnogórskie Śluby Narodu (aż do 1966 roku) – stanowiące program jego odnowy moralnej i religijnej. Wielki Prymas Tysiąclecia, Stefan kard. Wyszyński tak mówił ze szczytu Jasnej Góry 3 maja 1957 roku: „Będą to śluby całego narodu, każdego serca, każdych ust i każdej woli”. A okoliczności towarzyszące ich powstaniu tak przedstawiał później w Zakopanym tatrzańskim góralom: „powstały one (śluby przyp. M. W.) wśród gór, w odosobnieniu mego więzienia, gdy Prymasowi Polski dana była radość »dla imienia Jezusowego zelżywość cierpieć« (Dz 5, 41)”. „Myśli o odnowieniu Kazimierzowskich Ślubów w ich trzechsetlecie zrodziły się w mej duszy w Prudniku, w pobliżu Głogówka, gdzie król i prymas przed trzystu laty myśleli nad tym, jak uwolnić Naród z podwójnej niewoli: najazdu obcych sił i niedoli społecznej. Gdy z kolei i mnie powieziono tym samym niemal szlakiem, z Prudnika na południowy wschód, do czwartego miejsca mego odosobnienia, w góry, jechałem z myślą: Musi powstać nowy akt Ślubowań Odnowionych! I powstał właśnie tam, na południowym wschodzie, wśród gór. Tam został napisany i stamtąd przekazany na Jasną Górę. Zapewne okoliczności nieco odmienne, ale myśli te same. Jest to dalszy ciąg dziejów Narodu, który wspina się nieustannie wzwyż i nie da się pogrążyć w odmętach. Naród ten wie, co znaczy: »w górę serca« – sursum corda!”.

„Tam został napisany (akt ślubowań – przyp. M.W.) i stamtąd przekazany na Jasną Górę” – mówił ks. prymas Wyszyński. To Janina Michalska była tą osobą, która zdołała dotrzeć do Komańczy, do strzeżonego pilnie księdza prymasa i to ona, ukrywając przed licznymi kontrolami tekst aktu ślubowań, przewiozła go na Jasną Górę, wręczając ojcu przeorowi.

 

Sekretarz Podkomisji

Rok 1966 – rok milenijny gromadzi na Jasnej Górze rzesze Polaków, składających swe przyrzeczenia przemiany serc i nieustannego nawracania się. 3 maja tego roku dla upamiętnienia tysiąclecia chrztu Polski złożony tam został Milenijny Akt Oddania Polski w niewolę Maryi za wolność Kościoła w Polsce i w świecie współczesnym.

Dla Janiny Michalskiej lata 60. to czas nieustannych i wytężonych działań. Po uwolnieniu ks. prymasa Wyszyńskiego pracuje w Sekretariacie Prymasa Polski, a ponieważ od lat leżał jej na sercu los kobiet, postrzegany nie tylko i nie tyle w wymiarze ich biedy materialnej, co wyczuwalnej potrzeby pogłębiania ich formacji religijnej, angażuje się całym sercem w duszpasterstwo kobiet. W 1972 r. zostaje sekretarzem utworzonej wówczas Podkomisji Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet, którą to funkcję pełni przez cały czas istnienia podkomisji, a więc blisko 20 lat. W podkomisji znaleźli się duszpasterze kobiet każdej diecezji i grupa pań pracujących naukowo i społecznie. Przewodził im ksiądz biskup mianowany przez Konferencję Episkopatu Polski (ostatnio pełnił tę funkcję śp. ks. bp Mieczysław Jaworski). Jego prawą ręką staje się sekretarz Janina Michalska, inspirująca wiele działań na rzecz pełniejszego uczestnictwa kobiet w życiu Kościoła i narodu. Podkomisja organizowała nie tylko pielgrzymki, ale i dni skupienia, spotkania formacyjne, seminaria, wydawała biuletyny dotyczące sytuacji i roli kobiet – kompetentne opracowania trafiające do każdego z księży biskupów, uczestniczyła w przygotowaniu programów duszpasterskich. Przez kilka lat wydawała w nakładzie 50 tys. egzemplarzy, trafiające do kobiet we wszystkich parafiach pismo – małego formatu, a bogate w treści – „List”. We wszystkich tych inicjatywach uczestniczyła, a często sama je inicjowała.

I kolejne ważne działanie. 18 listopada 1965 r. wydane zostaje pamiętne orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich – „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. W duchu tak budowanego pojednania z narodem niemieckim Janina, jako sekretarz podkomisji, nawiązuje i przez wiele lat kontynuuje przyjazne spotkania z Organizacją Kobiet Katolickich Niemiec KFD. Dla nich organizuje, m.in. pielgrzymkę śladami Edyty Stein.

I jedno z najważniejszych dokonań Janiny Michalskiej – współinicjowanie i aktywny udział w pracach związanych z ufundowaniem narodowego votum. Był to –

 

Kielich Życia i Przemiany

Ten dar złożono Matce Najświętszej na Jasnej Górze 2 maja 1982 roku, a cała uroczystość była wielką katechezą na temat świętości życia. Przenieśmy się na chwilę siłą wyobraźni do tamtego dnia.

W Polsce trwa wprowadzony kilka miesięcy wcześniej stan wojenny, ale pomimo tego tragicznego wydarzenia na Jasną Górę dociera blisko półmilionowa pielgrzymka, głównie kobiet. Otacza jasnogórskie wały nieprzebrana rzesza tych, którzy pragną pokłonić się Królowej Polski, upraszać Jej wstawiennictwa, dziękować za każde narodzone dziecko i uczestniczyć w złożeniu szczególnego votum – Kielicha Życia i Przemiany. Ten dar ludzi czystego serca, wykonany ze srebra grubo powleczonego złotem zdobią rzeźby czterech kobiecych postaci niezłomnie broniących życia: świętej Jadwigi śląskiej, świętej Królowej Jadwigi, błogosławionej Teresy Ledóchowskiej – Matki Afryki i Stanisławy Leszczyńskiej, położnej, która ocaliła w Oświęcimiu trzy tysiące noworodków.

I oto w uroczystej procesji delegacje polskich kobiet wnoszą Kielich na wały, gdzie ustawiony został ołtarz, przy którym za chwilę rozpocznie się Msza święta. Najpierw niosą Kielich panie z duszpasterstwa kobiet, od nich przejmuje wotum kilka kobiet, których patronką jest św. Jadwiga z Trzebnicy. Przekazują je następnie przedstawicielkom Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którego rozwój wszystkie swe klejnoty ofiarowała niegdyś królowa Jadwiga. Z ich rąk wotum trafia w ręce sióstr misjonarek pełniących swą posługę także w Afryce. I one niosą Kielich zaledwie przez chwilę, by kolejny odcinek drogi mogła go nieść delegacja położnych z Łodzi, wiernych przesłaniu życia Stanisławy Leszczyńskiej. Z ich rąk, już na szczycie wałów, przejmuje wotum – Janina Michalska. Przekazuje go dłoniom kapłana, a potem popłynie z jej ust modlitwa wyrażana w imieniu wszystkich kobiet: „Maryjo, Matko i Królowo, dziś przynosimy Ci Kielich Życia i wierzymy, że stanie się on kielichem Przemiany. Matko, uproś nam miłosierdzie Boże! Chcemy podjąć wielkie wołanie Stanisławy Leszczyńskiej: »Nie wolno zabijać dzieci«”.

 

A dwa lata wcześniej…

Podjęte zostało postanowienie ufundowania Kielicha Życia, właśnie podczas pielgrzymki kobiet na Jasną Górę – 21 września 1980 roku. W organizowaniu tej pielgrzymki Janina Michalska miała swój ważny udział. Do rąk zgromadzonych na Jasnej Górze kobiet, a było ich ok. 250 tys., dotarły wówczas broszurki zawierające informacje na temat, kto może składać dar na ufundowanie votum (a także teksty zobowiązania). Otóż jedynie te osoby, które postanawiają nieodwołalnie – bronić życia: nie tylko matki i ojcowie zobowiązujący się przyjąć każde poczęte dziecko, ale i ci wszyscy, którzy zależnie od swej sytuacji i możliwości, zobowiązują się wspierać: samotne matki, rodziny w potrzebie, tych, od których słusznej decyzji zależał los dziecka, a także wszelkie inicjatywy służące obronie nienarodzonych. Wyobraźmy sobie ogrom pracy, jaka została podjęta przez organizatorów tej pielgrzymki, pracy, której tak dużą część wykonała właśnie Janina, uczestnicząca w ten sposób w tworzeniu silnego frontu obrońców życia, włączająca się w tę niezwykle ważną batalię, od której zależy los Polski, a szerzej los Europy i świata.

Przez dwa lata, które poprzedziły ofiarowanie Matce Najświętszej Wotum Narodu, w każdej diecezji podejmowano szereg działań ratujących życie dzieci nienarodzonych lub opuszczonych. Opis wszystkich dzieł podjętych w diecezjach znalazł się w księdze złożonej na Jasnej Górze wraz z Kielichem Życia.

Drugą część wotum kobiet stanowiła – Monstrancja Życia, wręczona Janowi Pawłowi II podczas trwającego w Polsce w 1987 roku Kongresu Eucharystycznego. Ojciec Święty przekazał ją potem do jasnogórskiego sanktuarium. I w przygotowaniu tego wotum uczestniczyła, jako jedna z głównych organizatorek, Janina Michalska.

 

Nasza Janeczka

W latach 90. w ramach dostosowania struktur KEP do dykasterii watykańskich Podkomisja Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet zostaje zlikwidowana. Dla Janiny Michalskiej, tak jak i dla innych członków zaangażowanych w jej działalność, był to niewątpliwy cios. Ale nie byłaby Janka kobietą czynu, gdyby i w tej sytuacji nie próbowała zmobilizować grupy aktywnych pań (głównie z byłej podkomisji) do stworzenia nowej, oddolnie powołanej do życia struktury – Polskiego Związku Zwykłych Kobiet (potem Polskiego Związku Kobiet Katolickich), która byłaby niejako sukcesorem duchowej spuścizny podkomisji. Przez szereg lat, jako honorowy członek związku była jego doradcą, biorącym udział we wszystkich jego inicjatywach, ustalaniu programu działań, prezentowaniu go na kościelnych forach. Była też przy narodzinach miesięcznika „List do Pani”, który swą tematyką i duchowym klimatem, nawiązywał do maleńkiego, a tak pożytecznego „Listu”. – Nasza Janeczka była z nami zawsze także poprzez modlitwę – jak mówią członkinie związku.

A kilka lat później, kiedy związek okrzepł już w swym trwaniu, Janeczka podjęła nowe obowiązki.

 

Kochana siwowłosa Nenia

W latach 90. jedna ze współsióstr Janiny Michalskiej – Helena Pyz, wyjechała do Indii, by tam po śmierci o. Wiśniewskiego objąć opiekę nad prowadzonym przez niego wiele lat ośrodkiem dla trędowatych – Jeevodaya. Z wielką energią włączyła się nie tylko w obowiązki lekarskie, ale ustawiła życie kilkusetosobowej społeczności w wielu różnych dziedzinach, m.in. rozbudowała szkołę, do której uczęszcza dziś ponad 300 dzieci.

Zorganizowana też została akcja – „Adopcja serca”. Pomoc z zewnątrz była w tej sytuacji konieczna. Na terenie Polski sercem tego zamierzenia stała się Janina Michalska, która przez wiele lat prowadziła sekretariat tej charytatywnej instytucji. Znajdowała sponsorów, którzy zdecydowali się „adoptować” – każdy z nich jedno dziecko – wysyłając co miesiąc odpowiednią kwotę na jego utrzymanie. Prowadziła z nimi szeroką korespondencję, pisała setki listów dziękczynnych, przesyłała co jakiś czas każdemu z rodziców adopcyjnych aktualne zdjęcie dziecka, którym się opiekują, listy od tych dzieci, organizowała dla tego środowiska spotkania i rekolekcje. Zajmowała się też przesyłką do Jeevodaya zebranych pieniędzy, potrzebnych rzeczy, m.in. środków higienicznych, ubrań i zabawek.

Kilka razy w ciągu tych lat Janeczka odwiedzała Jeevodaya, zawsze witana z entuzjazmem przez kochające ją dzieci, które z serdecznością rzucały się w objęcia babci, w ich języku – neni, patrząc z nieustannym zachwytem na jej uśmiechniętą twarz okoloną puklami bielutkich włosów, tak kontrastujących z ich czarnymi czuprynkami.

Ostatni raz Janka odwiedziła je w ….. Dopiero przed dwoma laty oddała swe obowiązki w młodsze ręce. Otaczając nie nachalnie a delikatnie opieką mieszkające we wspólnym domu siostry, cały bez mała swój czas oddawała modlitwie świadoma tego, ile spraw i ludzi powinna nią wesprzeć.

 

Pożegnanie

Każdego dnia, w każdej chwili Janeczka była przygotowana na – Najważniejsze Spotkanie. Martwiła się tylko tym, by nie stać się kiedykolwiek i dla kogokolwiek ciężarem. Nie stała się nim, choć kochających ją osób, które w każdej sytuacji pospieszyłyby jej z pomocą, miała tak wiele. Odeszła nagle 18 września 2010 roku potrącona przez pędzący samochód. Z życia do Życia miała więc jeden niewielki krok.

We Mszy świętej pogrzebowej, którą celebrował ks. prymas senior Józef Glemp, a koncelebrowało 20 księży, uczestniczyły tłumy przyjaciół. Żegnający Jankę jej wieloletni spowiednik o. Adam Wójcikowski, podkreślając zasługi Zmarłej, jej charyzmat nieustannego i tak różnorodnego obdarowywania innych, dziękował też Bogu za to, że dane mu było znać osobę tak głębokiego zawierzenia Bogu, tak konsekwentnie kształtującą swe życie w duchu służby.

W testamencie Janki, który pozostawiła swojej wspólnocie – Instytutowi Prymasa Wyszyńskiego, a może poniekąd i nam, polskim kobietom, znalazły się takie słowa: „W dłoniach Matki Bożej zostawiam moją jedyną prośbę: spraw Matko Jasnogórska, aby wszystkie siostry z mojej wspólnoty – dokąd Bóg da jej istnieć – co dzień głębiej poznawały tajemnicę Kościoła Chrystusowego, coraz bardziej Go kochały i lepiej Mu służyły. Dla tej sprawy, jako dziedzictwa naszego Ojca, pragnę żyć i umrzeć”.

Janka odeszła, ale żyje w sercach tak wielu, ona sercem obdarowująca. Dla niej miłość nie była chłodnym powiewem, ale ogniem. I to do niej, której droga dobiegła kresu, odnosić by się mogły słowa wiersza ks. Pasierba „Przez ogień”: nie oddziela mnie od świata/ gruby mur czy cienka ściana/ tylko ogień// nie odróżnia mnie od rzeczy/ oddech ani serca bicie/ tylko ogień// nie zbliża mnie do człowieka/ Jego moja krew i ciało/ tylko ogień// i z Bogiem mnie nie połączy/ obłok chłodny czy powietrze/ tylko ogień.

 

Oprac. na podstawie materiałów Instytutu Prymasa Wyszyńskiego