Czy to byłam ja?

b_240_0_16777215_00_images_numery_9_187_2010_ok.jpgCzy to byłam ja?

Wspomnienie o Wandzie Karnkowskiej (1916-2010)

 

Ewa Babuchowska

 

Ludzie, których poznaliśmy kiedyś, nagle odchodzą. Kończy się opowieść o nich. Księga się zamknęła i jest wiadoma tylko Bogu. Kto chce ją teraz odczytać, ma niełatwe zadanie: natrafi na pomieszane strony, brakujące karty, wyblakłe i niewyraźne znaki. Warto szukać ukrytego w nich sensu – co nie znaczy, że zrozumiemy to do końca.

 

– Zarzeczewo, koło Włocławka, położone było na stoku nad Wisłą. Stamtąd roztaczał się piękny widok. W widłach Wisły pośrodku znajdowała się kępa. I tam mieszkał Boruch – dziad z długą brodą. Niańka straszyła mnie tym Boruchem: »Bądź grzeczna, bo cię Boruch weźmie!«… Na skarpie, wokół dworku w Zarzeczewie, rozciągały się sady. Pętałam się po nich z wyżlicą ojca. Z niższych gałęzi obrywałam czereśnie i wiśnie; potem w domu nie chciałam jeść obiadu… Mam w oczach tamtejszy park, ładnie rozplanowany. Jeździłam konno, lubiłam konie… Rdzeniem rodu było niegdyś Karnkowo… Ale to wszystko minęło –

Ten obrazek z dzieciństwa i trochę wspomnień z czasów wojny nagrywam u pani Wandy w styczniu 2010 roku. Ma 93 lata i prawie całkowicie już straciła wzrok (od dawna chorowała na jaskrę). Leży w swoim mieszkaniu w Katowicach po operacji złamanej nogi i potrzebuje całodobowej opieki. Znajomi i przyjaciele próbują tę opiekę załatwić. Jest nadzieja na bytomski Dom Pomocy Społecznej „Kombatant”.

Z życiorysu pisanego przez panią Wandę w lipcu 1982 roku:

Urodziłam się 19 grudnia 1916 roku w Zagórzu, d. pow. Będzin, gdzie Ojciec mój był zawiadowcą nieistniejącej dziś Huty Cynku „Paulina”. Przez 11 lat mieszkałam na wsi koło Włocławka, a następnie na Saturnie [kopalnia]koło Czeladzi. Świadectwo dojrzałości otrzymałam w 1935 roku w gimnazjum im. Emilii Plater w Sosnowcu, po czym wyjechałam do Warszawy.

Ze wspomnień młodszej siostry pani Wandy – Ireny z Karnkowskich Jarnuszkiewicz, spisanych w Warszawie 25 stycznia 2010 roku:

Ze świadectwem dojrzałości w ręku Wanda oświadczyła rodzicom, że od tej pory utrzymuje się sama. Po wakacjach wyjechała do Warszawy, wynajęła pokój przy rodzinie, a co ważniejsze – zapisała się do Wyższej Szkoły Nauk Politycznych.

Pani Wanda w styczniowej rozmowie dziwi się swojej decyzji: – Co mi do łba strzeliło, żeby iść na takie studia?! To jest taka paskudna odmiana nauki: jak jeden drugiego ma oszukiwać…

Pani Irena:Każde ferie i urlopy spędzała z nami. Powodzenie miała duże. Mnie, smarkatej, aż w głowie się kręciło od wizyt młodych ludzi ustawiających się w kolejce po jej rękę. Do wojny nie wybrała nikogo.

Wojna zastała ją na Saturnie, ale Rodzice, sądząc, że stolica będzie bezpieczniejsza, wysłali nas obie do Warszawy – wprost pod kule... Gnieździłyśmy się w wynajętym pokoju siostry, który przetrwał oblężenie. Wanda natychmiast objęła rolę dyrygenta, decydowała o wszystkim, musiałam jej być posłuszna. Znikała gdzieś na długie godziny…

Z opowieści pani Wandy: – Do AK wstąpiłam w 1939 roku, od razu. Moje „urzędowanie” zaczęło się od chodzenia po dachach, a ja śmiertelnie boję się przestrzeni i wysokości. Cała grupa chodziła po płaskich dachach i nadsłuchiwała warkotu samolotów. Kiedy wiadomo było, skąd nadchodzi, ostrzegano ludzi. A tu jeszcze cała walka z moją siostrą! Kiedy samoloty nadlatywały, wołałam z dachu do pokoju na czwartym piętrze: „Irka wstawaj!”. A ona wstawała wolniutko, żeby mi na złość zrobić…

Z życiorysu: Wróciłam do domu w grudniu 1939 roku. Po zwolnieniu z pracy mojego Ojca (odmowa podpisania „volkslisty”) zaproponowano mi dobrze płatną pracę z biurze Zarządu Kop. „Saturn” z warunkiem zmiany obywatelstwa, na co się nie zgodziłam. Gdy różnego rodzaju presje nie odniosły skutku, spróbowano ostatniego, każąc mi pracować w stołówce jako pomoc kuchenna.

Została jedyną żywicielką rodziny. Po pewnym czasie panią Wandę przyniesiono do sekretariatu (z niższym uposażeniem), gdzie na maszynie przepisywała dokumenty, niejednokrotnie tajne, podkładając podwójną kalkę.           

Niemcy powierzyli mi tę pracę, myśląc, że nie znam języka. Trwało to do wielkiej wpadki, kiedy aresztowano większość inteligencji technicznej kopalni, a wraz z nimi odbiorcę wykradanych przeze mnie dokumentów. Ostrzeżona w porę, uciekłam przez zieloną granicę do Warszawy, gdzie znajdowała się już moja rodzina. Niemal bezpośrednio po przyjeździe zaczęłam pracować w firmie drzewnej B. Schmidt (wbrew brzmieniu nazwiska – Polak), równocześnie, jako zaprzysiężony żołnierz ruchu oporu Armii Krajowej, pełniąc obowiązki łączniczki Komórki Legalizacyjnej Oddziału II Obszaru Warszawskiego AK.    

Pani Irena: Obowiązywała ją tajemnica wojskowa, której przestrzegała. W domu przebywała rzadko. Po skończonej pracy zarobkowej w biurze znikała bez słowa, wracała przed godziną policyjną. Nieodłącznym towarzyszem był jej narzeczony, Stanisław Górski, właściciel majątku Świerczyn na Kujawach. Mnie umieściła na poczcie, tylko i wyłącznie dla „żelaznych” papierów. […] Wymogła na Rodzicach, żeby zabronili mi wszelkich podziemnych kontaktów. Żyłam jeszcze w pokoleniu, w którym dorosłe nawet dzieci są posłuszne…

Z opowieści Pani Wandy: –Mieszkaliśmy blisko getta. Granica była oznaczona drutem. Na moich oczach Niemiec zastrzelił dziecko żydowskie. Bawiło się piłką i ta piłka potoczyła się pod murem. Pobiegło i … Niemiec zastrzelił. To wzbudziło we mnie wściekłość… Bo to nie był od początku imperatyw: „Idź i walcz”. Nie…

Pani Irena:Nadszedł 1 sierpnia – Godzina W. Ona musiała z pewnością o tym wiedzieć, nie zdradziła się jednak ani słowem, ani zachowaniem. Przecież zdążylibyśmy wyjechać…Wyobrażam sobie, jak ona musiała czuć się wobec nas, narażonych na śmierć, kiedy sama nie mogła temu zaradzić. Trzy dni przedtem dopuściła się niewinnego kłamstwa, opowiadając bajeczkę, że znajomi planują w sierpniu ślub i proszą o przechowanie dwóch „klatek” wódki. […] Wiedziała, co robi. Ci, co przeżyli powstanie, na własnej skórze przekonali się, że za butelkę można było zdobyć jedzenie. Nie za futra ani złoto, tylko właśnie za „czystą”.

Z opowieści pani Wandy: – Sierpień, godzina piąta po południu. Stoję w oknie z najbliższymi i widzę prowadzonego ulicą Sienną pierwszego Niemca – z podniesionymi rękami! Co wtedy czułam…Całe Powstanie było pełne emocji. Nosiła wściekłość.

Trzeba przyznać, że człowiek z duszą na ramieniu szedł tam, gdzie wiedział, że może zginąć. Nie wiadomo było, z której strony można oberwać. Człowiek myślał, żeby ocalić życie. Wychodził z domu i nie wiedział – czy wróci…Ale się szło.

Pani Irena: Mieliśmy tylko maleńki zapas mąki i soli, jedliśmy dziennie po dwa placki wielkości dłoni, przypiekane przez Mamę na gorącej blasze, bez tłuszczu. W tajemnicy przed Rodzicami biegałam z wiadrem parę ulic dalej po wodę, do zrobionej przez naszych chłopców studni artezyjskiej. Prowadziły tam wykopane w pośpiechu rowy – tak płytkie, że nawet zgiętemu do połowy człowiekowi wystawały plecy. Nabierało się pełne wiadro wierząc, że może uda się przenieść, a donosiło przeważnie połowę brudnej, zapylonej cieczy. Po wodę chodzili przeważnie starzy ludzie, a młodzież walczyła i ginęła na barykadach. Nosiłam im tę wodę dwa, trzy razy dziennie, oczywiście w pierwszej kolejności zaopatrując Rodziców. Mama, nieprzytomna ze strachu o Wandę, nawet nie spostrzegała mojej nieobecności. Po paru dniach Niemcy wypatrzyli te pielgrzymki i tam skierowali silny ogień. Ofiar było wiele…

Z fragmentu życiorysu (bez daty), dotyczącego Powstania Warszawskiego, spisanego przez panią Wandę:Koledzy z mojego zgrupowania (Komórka Legalizacyjna Oddziału II Obszaru Warszawskiego AK) z końcem lipca opuścili Warszawę, udając się do partyzantki. Dołączyłam więc do innego zgrupowania, z miejscem pobytu przy ul. Śliskiej. Nawet nie znałam jego nazwy. Pracowałam na I piętrze. Zwracano się do siebie po imieniu lub według szarż. Na parterze i w piwnicy stacjonowali żołnierze. Na punkt dochodziłam względnie bezpieczną trasą – podwórkami Sienna-Śliska. Ulice były pod obstrzałem z działa pociągu pancernego na stacji kolejowej przy ul. Targowej. Praca moja polegała na ewidencji i rozpracowywaniu meldunków z terenu, protokołowaniu, pisaniu na maszynie.

Z opowieści pani Wandy: – Nigdy nie zapomnę… Miałam łączność ze Śródmieściem. Znajomy lekarz przesyłał do mnie różne szyfry. Rolę poczmistrzów pełniły też dzieci dwunasto-, trzynastoletnie. Działo z niemieckiego pociągu pancernego, stojącego na dworcu trafiło gdzieś w pobliżu. Kilkunastoletnie dziecko paliło się na moich oczach…

Pani Irena: Przenieśliśmy się do piwnicy. Siostra była tam rzadkim gościem. Przychodziła ze Stachem, rozczochrana, brudna, zmordowana do granic ludzkiej wytrzymałości, wygłodzona. Wtedy my z Mamą oddawałyśmy im dodatkowo po jednym naszym placku, oni popijali to gorącą „herbatą” i półprzytomni walili się w ubraniach na podłogę. Nie były ich w stanie obudzić żadne naloty czy „krowy”. Zrywali się o świcie

wyskakiwali z piwnicy, w locie zjadali placek, popijając gorącą lurą i znikali do wieczora. Wandzie nieraz udawało się uściskać Mamę, ale mnie nigdy nie spytała, skąd ta woda

Z fragmentu życiorysu o Powstaniu: Ostrzał na Śliskiej stał się tak intensywny, że przenieśliśmy się na ul. Górskiego, koło Placu Napoleona, do prywatnego mieszkania. Byliśmy głodni i wyczerpani. Raz „ucztę” zorganizował jeden z panów: składała się z puszki sardynek, nadpleśniałych skórek chleba i… butelki spirytusu. Tak było mniej strasznie. W tym dniu właśnie Niemcy rozpoczęli intensywny ostrzał gmachu Prudentialu i okolic. Chcieli ustrzelić zawieszoną na szczycie flagę biało-czerwoną. „Wymacali” i nasz dom

Pani Irena: Dzień przed oficjalną kapitulacją oboje ze Stachem wrócili wcześniej. Na podwórzu między ruinami rozpalili niewielkie ognisko. Spłonęły tam jakieś papiery, ich bluzy i opaski ze znakiem AK. […] Wanda uklękła przy siedzącej na stołku Mamie, ukryła twarz na jej kolanach i rozpłakała się. […] Na końcu podeszła do mnie: „Całe życie uważałam cię za dziecko, teraz wreszcie dorosłaś. [Gdy] mnie zabraknie, zaopiekuj się Rodzicami. Są starzy i chorzy. Żegnaj. Dziękujemy za wodę!”. Więc jednak wiedziała!...

Nazajutrz z megafonów padł rozkaz, aby ludność gromadziła się w wyznaczonych punktach. Szliśmy w kierunku Pruszkowa. Wanda ze Stachem była z nami, ale bez bagażu.  Kiedy konwojowani przez Niemców mijaliśmy pobliski las, wyszli z kolumny i nie oglądając się, ruszyli oboje swobodnie w stronę lasu. Mama zemdlała, co spowodowało zamieszanie w kolumnie. Wanda i Stach zniknęli za drzewami.

Z życiorysu pani Wandy: Po kapitulacji udało mi się uciec z transportu, zadekować się w Skolimowie koło Warszawy w majątku państwa Prekerów. Im to zawdzięczam przetrwanie wraz z trzydziestoma innymi powstańcami aż do wyzwolenia, nie szczędzili bowiem pieniędzy, okupując się Niemcom; ryzykowali wiele. Dzięki im za to! W czasie mego pobytu w Skolimowie pośredniczyłam pomiędzy stacjonującymi we dworze Węgrami a zgrupowaniem Kampinosu. Polegało to na przekazywaniu danych naniesionych na mapy sztabowe, które – niby przez nieuwagę – Węgrz pozostawiali bez straży na kwaterze. Niestety, zostali potem zmienieni na Niemców…

Pani Irena: W Pruszkowie, gdzie znalazłam się z Rodzicami, nastąpiła selekcja: starszych rozparcelowano po gospodarstwach całej Guberni, młodych (w tym mnie) przeznaczono do obozów pracy. […]W Sudetach zgarnęli nas Sowieci, uwalniając obóz. Mogłam już legalnie udać się do Warszawy, do jej ruin, gdzie zastałam Rodziców całych, ale chorych oraz – o radości! – ocaloną młodą parę. Sama wyszłam wkrótce za mąż, zostałam w pobliżu budującej się na nowo stolicy.

Pani Wanda z rodzicami przeniosła się na Śląsk. Opiekowała się nimi do końca ich dni. Pracowała m.in. w Zjednoczeniu Górniczo-Hutniczym Metali Nieżelaznych „Metale” w Katowicach. Nie przyznawała się do swojej akowskiej przeszłości. Jak zapisała w swoich wspomnieniach jej siostra, Stach Górski zaraz po wojnie pojechał na parę tygodni do Krakowa, by przed ślubem z Wandą uregulować swoje sprawy rodzinne i majątkowe. Więcej do Katowic nie wrócił, słuch o nim zaginął. Pozostała samotna.

Kiedy Wanda – piszepani Irena – zaczęła go szukać, kilku kolegów z AK doradziło jej, żeby tego stanowczo zaprzestała, jeżeli chce zachować własną skórę i spokój Rodziców. Siostra posłuchała ich, ale od tej pory zamknęła się w sobie, przestała być dawną Wandzią…

*

To prawda, trudno było Panią Wandę skłonić do opowieści. „Szare życie szarego człowieka – to było jej ulubione powiedzenie o sobie. Kiedy w latach 80. siedziała naprzeciwko mnie przy biurku w Muzeum Historii Katowic, zawsze elegancka i uprzejma, nigdy nie wspomniała nawet o świetnej przeszłości rodu Karnkowskich herbu Junosza.

O własnej przeszłości i życiu też nie mówiła.

W Zarządzie Oddziału Katowickiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, gdzie udałam się w styczniu 2010 roku, wiceprezes, pan Mieczysław Piszczek, długo szukał danych pani Karnkowskiej w segregatorach. Dzięki temu wiem, że pani Wanda ma stopień podporucznika, że przyznano jej Odznakę Akcji „Burza” i Krzyż Armii Krajowej.

Pod koniec stycznia lub zaraz na początku lutego odwiedziłam panią Wandę już w „Kombatancie”, gdzie ze względu na sytuację i stan zdrowia, przyjęto ją w trybie przyspieszonym.

–Jak to dobrze, żeś przyszła –przywitała mnie. –Ale, widzisz, tak trudno rozmawiać przy szpitalnym łóżku…

Powiedziała tylko: – Całe życie kochałam bardzo Polskę. I kocham nadal, mimo że nieraz jest bardzo biedna…A w czasie Powstania to był i zapał, i lęk, i wściekłość. Kiedy się obejrzę w tył, dziwię się: „Czy to byłam ja? Czy to ja przeżyłam to wszystko?”…

Wierz mi, wolę najbardziej szare dni, szarą codzienność, niż dni wojny!

I jeszcze dodała tajemniczo: – Wiesz? Starzy znajomi wstają z martwych, przychodzą i rozmawiają. Coraz więcej tych, o których powinnam z racji wieku zapomnieć.

Na pożegnanie: – A więc mam gwarancję twoją, że przyjdziesz!

Skoro dałam gwarancję,pojechałam znowu 9 lutego, poganiana jakimś wewnętrznym impulsem. Zbliżało się południe. Pani Wanda spała pod kroplówką. Nie obudziło jej moje powitanie. W chwilę potem – odeszła.

Pani Wanda Karnkowska należała do tych dzielnych i szlachetnych osób, które wolą pozostawać w cieniu. I to udawało się przez całe długie lata. Myślę, że winniśmy jej przynajmniej wspomnienie.