Sensacyjna misja wojenna Założycielki Uniwersytetu Trzeciego Wieku

b_240_0_16777215_00_images_numery_6_185_2010_ok.jpg

 

Doktor Halina

Ewa Polak-Pałkiewicz

 

 

Historia życia dr Haliny Szwarc, bohaterskiej polskiej harcerki, która w czasie wojny zmieniła tożsamość, by w oczach wrogów uchodzić za Niemkę, do dziś pozostaje w Polsce niemal zupełnie nieznana. Sama bohaterka tej nieprawdopodobnej epopei nie robiła przez całe dziesięciolecia nic, by ktokolwiek – nawet z najbliższych – się o niej dowiedział. Dopiero krótko przed śmiercią opublikowała swoje wspomnienia. Ale kto je zauważył, skoro wydawnictwo „Neriton” wydało skromny tomik (Wspomnienia z pracy w wywiadzie antyhitlerowskim ZWZ – AK), w pięciuset egzemplarzach! Był rok 1999. Na rok przed jej odejściem reżyser Andrzej Bart zdążył zrealizować dokumentalny film dla telewizji o doktor Halinie. Wtedy dopiero stała się znana szerzej jako odważna do szaleństwa, gotowa na wszystko, by nieść ratunek Polsce, skupiona, poważna – o wiele za poważna jak na swój wiek – „dziewczynka z AK”. Polka, którą podziwiali alianci, a o której nic nie wiedzieli rodacy – poza najściślejszym gronem przełożonych z konspiracji.

W Polsce powojennej, w końcówce PRL-u i w latach 90., dr Halina Szwarc, wybitny lekarz gerontolog, znana była jednak z zupełnie innego powodu – jako założycielka Uniwersytetu Trzeciego Wieku – przedziwnej, niedocenianej przez „czynniki oficjalne”, ale niezmiernie kochanej przez jej członków struktury, dzięki której tysiące starszych ludzi zamkniętych dotąd w domach z powodu utraty motywacji do jakiegokolwiek działania na zewnątrz, odnajdowało się w grupie innych osób, wyrywało się z samotności i przygnębienia, poszerzało horyzonty, dyskutowało, interesowało się światem. Jednym słowem, żyło pełnym, radosnym i twórczym życiem. Założenie Uniwersytetu Trzeciego wieku i patronowanie mu przez kilka dziesiątek lat, było jednym z ostatnich harcerskich wyczynów tej dzielnej Polki, która nigdy nie zrezygnowała ze służby na rzecz człowieka. Dzięki harcerskiej czujności, otwartym szeroko oczom, które dostrzegają to, czego nie widzą inni, zajęci własnymi sprawami, dzięki pomysłowości i ogromnej wewnętrznej dyscyplinie, zdołała łączyć działalność naukową – miała tytuł profesorski i była przez kilka lat prorektorem AWF – z postawą wynajdywania ludzkich bied i reagowania na nie. Niestandardowo, z odwagą i entuzjazmem.

Miałam okazję poznać środowisko ludzi tworzących Uniwersytet Trzeciego Wieku w Warszawie. Ze wstydem muszę wyznać, że nie doceniłam wówczas – jako młoda dziennikarka – tej tak bardzo polskiej, tak idącej pod prąd oficjalnemu nurtowi życia promującemu rutynę, nijakość i pacyfikującemu wszelkie formy wolności – organizacji. Pamiętam pierwsze lub drugie piętro pięknej kamienicy przy ulicy Noakowskiego, skromne mieszkanie o przedwojennym, pełnym uroku wystroju, i jego właścicielkę – panią Noakowską (która powiedziała mi, że kamienicę projektował jej ojciec, znany warszawski architekt, prof. Noakowski!). Może dzięki temu zbiegowi wielu okoliczności związanych z jednym, zasłużonym nazwiskiem, zapamiętałam to spotkanie. Wszystkie uczestniczące w nim osoby były zdecydowanie starsze, ale o żadnej z nich nie można było powiedzieć, że jest „w wieku balzakowskim”. Promieniowała z nich energia i kultura, którą rzadko spotykało się poza prywatnymi spotkaniami. W oczach zapalały się figlarne błyski. Byli radośni, ogromnie otwarci. W nieco wyszczerbionych filiżankach z najcieńszej porcelany podano herbatę. Z entuzjazmem opowiadano o planach kolejnych wykładów dla słuchaczy uniwersytetu. Wśród tematów były nieznane wydarzenia II wojny, historia sztuki, ostatnie odkrycia naukowe w medycynie i biologii, filozofia... Dziś nie jestem pewna, ale bardzo możliwe, że jedną z uczestniczek spotkania była szczupła wysoka pani o sportowej sylwetce i posiwiałych, zaczesanych do tyłu włosach, do której zwracano się per „Doktor Halina”.

 

Harcerski bieg

Łódź 1923 rok – rodzice: Wincenty Kłąb, z pochodzenia chłop z okolic Lipiec Reymontowskich i matka, arystokratka z rodu Włodzimierskich, doczekali się pierworodnej córki. Halina była oczkiem w głowie rodziców, którzy, oboje, mimo dzielących ich społecznych różnic, posiadali duże ambicje kulturalne. Uczyła się w renomowanej prywatnej szkole Heleny Miklaszewskiej. Była jedną z najzdolniejszych i najpilniejszych uczennic, pasjonatką historii, której uczyła się pod kierunkiem ukochanej nauczycielki dr Jadwigi Krasickiej, gorącej patriotki, założycielki propaństwowej organizacji „Przednia Straż”. Odkryto też nieprzeciętny talent muzyczny młodziutkiej Haliny. Codziennie, przez kilka godzin, ćwiczyła grę na fortepianie. Kariera muzyczna była niemal pewna. Ale 15 – letnia Halina przy wszystkich obowiązkach miała zawsze czas na udział w tym, co wynikało z patriotycznego wychowania w szkole, służby w harcerstwie i w „Przedniej Straży”. Były to m.in. wyprawy na Kresy, by poznać realia życia posterunków KOP, uroczystości rocznicowe z udziałem wojska, spotkania z żyjącymi jeszcze powstańcami styczniowymi. Kształtowanie młodego sumienia zgodnie z zasadami chrześcijańskimi, wytrwałość w pokonywaniu trudności. Po latach, w swoich wspomnieniach Halina Kłąb-Szwarc przyznawała, że to wszystko – wraz z głęboką wiarą - stanowiło wielkie źródło jej siły. Odnotowała tam przykład, nieco zabawny, jednego z harcerskich ćwiczeń, które sobie dobrowolnie narzucała: otworzyć pudełko ulubionych czekoladek, położyć je na biurku podczas odrabiania lekcji, wdychać ich kusząca woń – i nie tknąć ani jednej przez kilka dni.

 

Najtrudniejsza decyzja

W czasie wojny ratunkiem dla patriotycznej młodzieży była wspólnota. Grupka przyjaciół z tajnych kompletów, z konspiracji, z harcerstwa. Bycie razem pomagało przetrwać, było źródłem nadziei, nie pozwalało utracić wiary w jaśniejszą przyszłość. Decyzja, którą podjęła szesnastoletnia Halina skazywała ją na pozostawanie w całkowitej izolacji od przyjaciół przez cały okres okupacji. I nie tylko na to. Oto jej koleżanki szkolne widząc ją w opasce BDM na ramieniu lub w mundurze tej organizacji (Bund Deutscher Madel była odpowiednikiem Hitlerjugend dla chłopców), pluły jej pod nogi na ulicy.

 Krótko po wybuchu wojny Halina postanowiła świadomie i z premedytacją złożyć ofiarę ze swojej młodości – wraz z matką, wśród której przodków była saska rodzina Voglów, przyjęły volkslistę, uprzednio podporządkowując się rozkazowi ZWZ. Dla Haliny był to nagły impuls, przed którym się nie broniła. Zapytała koleżankę ze szkoły, czy zna kogoś z konspiracji, a gdy ta pokazała jej okna mieszkania w kamienicy w centrum miasta, gdzie według jej wiedzy miały się odbywać tajne spotkania, bez namysłu wbiegła na piętro i zastukała do drzwi. Oniemiałym z wrażenia oficerom oświadczyła, że zamierza walczyć razem z nimi. Osobą, która udzieliła jej niezbędnych rekomendacji była jej harcerska drużynowa Bogusława Sierpińska.  Konspiracyjna organizacja SZP – ZWZ podjęła decyzję o wywiadowczym charakterze działalności podziemnej. Był maj 1940 roku.

Odtąd – dla wolnej Polski – Halina miała być Niemką. Jej nazwisko brzmiało: „Klomb”. Nie znała niemieckiego, jedynie francuski. W ciągu trzech miesięcy opanowała język okupanta, pomógł jej w tym nieprzeciętny talent muzyczny i umiejętność wymagania od siebie rzeczy niemożliwych. Przeprowadziła się do Kalisza, żeby zapisać się do niemieckiej szkoły. Ukończyła ją jako prymuska. W dniu urodzin Hitlera otrzymała – jako jedyna w klasie –  książkę z dedykacją. 

Jak mamy dziś zrozumieć tak ogromną determinację u tak młodego człowieka, u delikatnej panienki z dobrego zamożnego domu? Łódzki historyk, Piotr Jaworski, w swoim szkicu o Doktor Halinie, zauważa, że przeżyła ona fakt utraty niepodległości jako osobiste upokorzenie, a okrutne barbarzyństwo okazywane przez Niemców polskiej ludności cywilnej nie mogło pozostać u niej bez echa. I dodaje: „Jej czynna natura nie mogła znieść bezczynności i domagała się przeciwstawienia oczywistemu złu. Niewątpliwie miała cechy charakteru niezbędne do konspiracyjnej pracy (...): niezwykłą, jak u tak młodej osoby, powagę umocnioną przeżyciami wojennymi, dalej stałość i wręcz ogromną siłę charakteru stale wzmacnianą harcerskimi ćwiczeniami i próbami (...). Niemcy chętnie, choć z naruszeniem wewnętrznych przepisów, przyznali wysokiej przystojnej blondynce i zdolnej uczennicy najwyższą, tzw. niebieską kategorię volkslisty, zastrzeżoną dla rodowitych Niemców czynnie wspierających ruch hitlerowski”.

 

Płowowłose dziewczę z pociągu

Otrzymała pseudonim „Ryszard” – który potem, po śmierci jej dowódcy, Wacława Kałużniaka ps. „Jacek” - zmieniony został na „Jacek II”. „Ryszard” podróżowała po terytorium Inspektoratu Kaliskiego – między Łodzią, Sieradzem, Wieluniem i Kaliszem – zbierając informacje dla wywiadu, opracowując tajne raporty i rozrzucając wśród Niemców defetystyczne gazetki („Akcja N”). Wiosną 1942 roku „dowódca II Oddziału ZWZ-AK Okręgu Łódzkiego kpt. Zygmunt Walter-Janke powierzył jej dowództwo rejonu kaliskiego” – pisze Piotr Jaworski. Później skierowano ją do Wiednia, gdzie rozbudowywała „placówki wywiadu w oparciu o licznie wywiezionych w głąb Rzeszy Polaków. Innym jej zadaniem było zintensyfikowanie »Akcji N« na terenie Niemiec pod pretekstem studiów medycznych”. „Jacek II” zasypywała konspiracyjne szefostwo materiałami. Przez dwa lata gestapo było przekonane, że na terenie Niemiec działa rozległa organizacja antyhitlerowska.

Żeby jak najszerzej rozprowadzić prasę, Halina – studiując w Wiedniu medycynę – odbywała setki podróży miedzy Wiedniem, Monachium, Augsburgiem, Kolonią, Essen, Dusseldorfem, Bremą, Hamburgiem i Szczecinem. Licząc się w każdej chwili z kontrolą dokumentów i rewizją. Nocowała na dworcach lub w kolejnych pociągach. Wspomina o swojej najdłuższej podróży: ośmiodobowej „w pełnym pogotowiu, bez rozbierania się i mycia, bez chwili wytchnienia, przeważnie w pozycji stojącej, w przejściach wagonów”. Prawie bez jedzenia, nie licząc zup zjadanych w pośpiechu na stacjach kolejowych. Po chorobie, która na kilka dni zwaliła ją z nóg, „wróciła na szlak”. „Kiedy dwa lata później łódzcy gestapowcy przesłuchiwali ją miała chwile satysfakcji, kiedy przyznawali, że całe gestapo w Rzeszy było przekonane, że dywersyjne gazetki były wydawane i kolportowane przez Niemców”.

 

Zawodowy szpieg w spódnicy

Kolejne misje młodziutkiej wywiadowczyni były jeszcze bardziej niebezpieczne i zadały Niemcom ogromne straty. W 1943 r. po przeszkoleniu w zakresie wywiadu morskiego, Halina przyjechała do Hamburga i tak oczarowała swoją zjawiskową urodą niemieckiego oficera, że „z pokładu służbowej motorówki pokazał jej rozmaite zakątki portu i stoczni oraz pozwolił na ich sfotografowanie. Chcąc zaimponować swojej znajomej poinformował ją nawet, gdzie znajdują się świetnie zamaskowane tereny stoczni, udające zalesione wzgórza pokryte letniskowymi domkami. Sporządzony później raport był majstersztykiem. Zawierał liczne bardzo precyzyjne szkice oraz obfitość wielkiej wartości zdjęć. Dwa tygodnie po dostarczeniu raportu, lotnictwo alianckie w kilkudniowym nalocie zrównało z ziemią port, stocznię i pobliską dzielnicę Altonę”. Gdy Halina ponownie udała się do Hamburga, by sprawdzić efekty bombardowania, (zadanie było szczególnie trudne z powodów psychologicznych) mogła ze zdumieniem usłyszeć pełne niechęci wobec hitlerowców opinie robotników z Hamburga.

Latem 1943 roku Halina zatrudniła się w Centralnym Archiwum Medycyny Wojskowej w Berlinie. Miała dostęp do dokumentacji rannych żołnierzy, których przywożono tu z frontu wschodniego. Alianci otrzymali dzięki temu informacje, które pozwoliły im, jak sami to ujęli „rozpracować m.in. wielkie jednostki niemieckie walczące na froncie wschodnim w kluczowym okresie walk decydujących o losach świata” (P. Jaworski za: H. Szwarc: „Wspomnienia...”).

Przedziwny splot okoliczności – wykrycie u Haliny podrobionej kartki na chleb, a następnie zwolnienie jej przez niczego „większego” nie podejrzewających berlińskich policjantów – spowodował, że dalsza misja w Berlinie uznana została za zbyt niebezpieczną. Halinę wycofano do Łodzi. Jak pisze Piotr Jaworski, po dwóch tygodniach gestapo szukało już jej w całych Niemczech.

 

Ostatnia próba

Aresztowanie miało miejsce w ich łódzkim mieszkaniu przy ulicy Sienkiewicza, w zasadzie przypadkowo, w związku z zupełnie inną sprawą, dotyczącą łódzkiego okręgu AK. Halina wraz z matką – późniejszą więźniarką Ravensbrück – znalazły się w siedzibie gestapo. Jak pisze biograf Doktor Haliny „tylko dzięki temu, że akurat nie miała wtedy przy sobie ampułki z cyjankiem potasu przeżyła więzienie, a my mogliśmy poznać jej historię”.

Przez siedem miesięcy trwało śledztwo i okrutne przesłuchania połączone z torturami, których ślady pozostały na całe życie. Przez niemal pół roku Halina Szwarc dzieliła celę o powierzchni 10 m. kw. z dwunastoma więźniarkami. Była głodzona i zamykana w ciemnicy. W swojej książce wspomina, że jedną z niezastąpionych pociech były dla niej w tym czasie słowa harcerskich piosenek i modlitw, które sobie przypominała i którymi żyła, a „które pomogły jej przetrwać najtrudniejszy czas i doczekać ucieczki Niemców, chociaż spodziewała się niemal każdego dnia, że zawiśnie na więziennej szubienicy. Szczególnie ulubioną była śpiewana modlitwa: »O Panie Boże, Ojcze nasz, w opiece swej nas miej, harcerskich serc Ty drgnienia znasz, nam pomóc zawsze chciej. Wszak Ciebie i Ojczyznę miłując chcemy żyć, harcerskim prawom wiernymi zawsze być!«”.

Po zakończeniu wojny rozpoczął się nowy etap prób. Ukrywanie się przed UB. Zmaganie się z oskarżeniami o współpracę z Niemcami i przynależność do AK – trwało to wszystko z niewielkimi przerwami aż do lat 60.

Nie załamywała się. Skończyła w Poznaniu medycynę, założyła rodzinę, urodziła dwoje dzieci. Nie przestawała traktować swojego życia jako służby. Pracowała naukowo, ale nade wszystko, jak nikt rozumiała ludzi starych. Wiele dobrego uczyniła dla dawnych więźniów i kombatantów. Skromna, rzeczowa, fenomen pracowitości i wielki talent organizatorski, pani z wielką wyobraźnią. Dzięki niej nigdy nie przeoczyła żadnego spotkanego na swojej drodze człowieka.

Żyła w cieniu, unikała rozgłosu, znana bliżej tylko w gronie najbliższych współpracowników i przyjaciół. Nigdy nie wyciągała ręki po nagrody, a głowę nosiła wysoko. W sercu skrywała tajemnicę swojego życia.

Na szczęście jej życiem zajmują się dziś uczciwi i oddani historycy. Oprócz Piotra Jaworskiego, także prof. Krzysztof Lesiakowski, który przygotowuje obszerną biografię Doktor Haliny.

Korzystałam z opracowania Piotra Jaworskiego pt. „Halina Szwarc. Przywracanie pamięci”. Z niej pochodzą wszystkie cytaty.