Śladem warszawskiej Syrenki

Śladem warszawskiej Syrenki

Maria Żmigrodzka

 

Wspomnienie Krystyny Krahelskiej, której sylwetkę i rysy twarzy uwiecznił wzniesiony w stolicy przed wojną pomnik Syreny, powraca corocznie szczególnie mocno w miesiącach, gdy obchodzimy rocznice okupacyjnych i wojennych zmagań Warszawy.

W drugim dniu Powstania Warszawskiego, podczas natarcia na Polu Mokotowskim, sanitariuszka „Danuta” z dywizjonu AK „Jeleń”, padła ugodzona trzema pociskami, kiedy niosła pomoc rannemu koledze. Pomimo operacji, wskutek krwotoku wewnętrznego, zmarła o świcie 2 sierpnia 1944 r. Pochowano ją na terenie jednej z posesji przy ul. Polnej. Pod koniec wojny, 9 kwietnia 1945 r. po ekshumacji i nabożeństwie w kościele Św. Zbawiciela pochowano ją na cmentarzu na Służewie przy ul. Renety.

Kilka lat wcześniej Krystyna Krahelska pozowała Ludwice Nitschowej, pracującej nad pomnikiem Syreny. Pomnik stanął nad Wisłą w sierpniu 1939 r. i wznosi się tam do dnia dzisiejszego. Prezydent Stefan Starzyński, odwiedzając pracownię rzeźbiarki, wykonany z gipsu odlew głowy Krystyny ocenił takimi słowami: „To typowa polska uroda, pełna wdzięku, a jednocześnie słowiańskiego charakteru i siły”.

Wojna oszczędziła ten monument, o czym pisał prof. Kazimierz Wyka: „Kiedy stolica była przyfrontowym zmiażdżonym pustkowiem, z pomników Warszawy ocalał tylko jeden: Syrena na Wybrzeżu Kościuszkowskim. Było coś symbolicznego w tym fakcie, że z całej chwały i przeszłości Warszawy pozostał nietknięty tylko jej pomnik-herb (…) całe miesiące stała w pierwszej linii frontu i w sposób najbardziej dosłowny była żołnierzem”.

Pochodząca z kresowej rodziny Krystyna Krahelska urodziła się 24 marca 1914 r. w Mazurkach pod Baranowiczami, nad rzeką Szczarą; była córką Janiny z domu Bury – biologa, naukowego pracownika Uniwersytetu Jagiellońskiego, po wojnie – Akademii Medycznej w Gdańsku oraz Jana Krahelskiego –inżyniera, później oficera Wojska Polskiego, starosty i wojewody poleskiego. Po ukończeniu gimnazjum w Brześciu, studiowała geografię, historię i etnografię na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskując dyplom tuż przed wybuchem wojny. Od roku 1928 działała w harcerstwie; wchodziła w skład polskiej delegacji uczestniczącej w Zlocie Skautów Słowiańskich w Pradze ( 1931). Okupację niemiecką spędzała w większości w Warszawie, ale też okresowo na Lubelszczyźnie i w Krakowie, opiekując się „Starymi Ptakami”, jak określała swoich rodziców. Oprócz koniecznej pracy zarobkowej wypełniała poważne konspiracyjne zadania (należała do Związku Walki Zbrojnej, połączonego wkrótce z Armią Krajową), uczestnicząc w kursach sanitarnych i często wspólnie z lekarzami udzielając w lesie pomocy rannym partyzantom lub więźniom zbiegłym z obozów śmierci. Z rozkazu dowódcy swej organizacji odbyła też trudną podróż w Nowogródzkie, odwiedzając przy okazji spustoszone rodzinne Mazurki.

Wiersze i piosenki pisała Krystyna już przed wojną, deklamując je i śpiewając w kameralnych kręgach, bez zamiaru ich publikowania. Wiadomo o jej bardzo udanym występie w 1937 r. na tzw. „Środzie literackiej” w wileńskiej Celi Konrada, mieszczącej się w dawnym bazyliańskim klasztorze, sąsiadującym z kaplicą Matki Bożej Ostrobramskiej. Trwałym śladem pobytu poetki w Wilnie stał się wiersz pt. „Ostra Brama”:

„Modlitw ludzkich macierzanko wonna,

Gorzki cząbrze, woni serc najprostszych ,

Przeciw złu – najhartowniejsze ostrze,

Przeciw wrogom – Wieżo Obronna.

O, Najświętsza Panno Ciemnolica,

Zasłuchana w powszednie modlitwy,

W ich treść prostą, codzienną, pilną

Odgrodzona od ziemi – księżycem,

Gdzie jest napis : Dzięki Ci za Wilno.

Matko…

Matko Polski i Litwy”.

W napisanych przed wojną wierszach autorka mówiła najczęściej o pięknie polskiego krajobrazu, narodowej przeszłości i walce o wolność, której pamiątki kryły bliska jej kresowa ziemia i stare szlacheckie dwory. Wyrazem głębokich uczuć patriotycznych jest wiersz pt. „Polska”, a w nim tak żarliwe słowa:

„(…) Bardzo trudno powiedzieć: Polska,

żeby w słowie powiedzieć wszystko:

Barwę nieba i wody, woń lasu

i żytnie zagony na piasku,

Patos ciszy i warkot motorów,

defilady i słońce na kaskach.

Całą prostą ludzką codzienność

i odświętność. Dalekość i bliskość”.

Okres wojny jeszcze bardziej uwydatnił patriotyczno-religijne akcenty tej ciekawej twórczości, co ujawniło się w piosenkach „Kołysanka o zakopanej broni”, „Tobruk” czy w skomponowanym w 1943 r. dla żołnierzy z kompanii „Baszta”, obecnie powszechnie znanym, pełnym entuzjazmu marszu „ Hej, chłopcy, bagnet na broń”, głoszącym radosną zapowiedź: „ Nowa Polska zwycięska jest w nas i przed nami!”.

Myśląc o walkach polskich żołnierzy w różnych krajach świata (jej narzeczony oraz ukochany brat Bohdan byli pilotami na Zachodzie), pisała w wierszu „…o nas i chłopcach”:

„Wrócą kiedyś… nie wiem kiedy,

Skądś – z tej swojej wędrówki obcej

My musimy być mocne i jasne,

Nam nie wolno płakać i nie wierzyć”.

Krystyna Krahelska wyrażała uczucia wszystkich Polaków, zniewolonych i poddawanych eksterminacji, przeczuwając własną śmierć oraz wielu swych rówieśników. Modliła się dlatego o siłę ducha i odwagę:

„Chryste Panie z przydrożnych

połamanych krzyży,

Krzyżowa nasza droga, droga

do zwycięstwa.

Daj nam siłę wytrwania, daj nam

wolę męstwa.

I daj nam śmierć żołnierską –

Jeśli umrzeć trzeba”.

Na tablicy nagrobnej umieszczono jeden z ostatnich jej wierszy:

„Gdy przyjdzie czas odlotu

do krainy innej,

Chcę odlecieć w porywie szczęścia

i natchnienia.

Jak ptak, co uciekając z ziemi

niegościnnej,

Ziemię na niebo zamienia…”.

MATKA ARCYBISKUPA

MATKA ARCYBISKUPA

Teresa Winek

 

Ewa Felińska, matka Zygmunta Szczęsnego, arcybiskupa Warszawy, była kobietą niezwykłą; Biblia nazywa taką kobietę mężną. Córka Zygmunta Wendorffa i Zofii z Sągajłłów urodziła się 26 grudnia 1793 roku. W wieku czterech lat straciła ojca, a od siódmego roku życia przebywała w domach bogatszych krewnych, gdzie pobierała nauki dostępne kobietom z ubogiej szlachty; była to sztuka czytania i pisania, konwersacja w języku francuskim, mierna gra na fortepianie i początki rachunkowości. Młoda dziewczyna, tęskniąca w samotności za życiem rodzinnym, miała, na szczęście, chłonny umysł i szeroko otwarte oczy; patrzyła więc na świat i zapamiętywała to, co zaobserwowała, by po latach przekazać tę wiedzę w pasjonujących pamiętnikach.

W 1811 roku została żoną Gerarda Felińskiego, brata Alojzego (popularnego w swoim czasie poety, autora dramatu Barbara Radziwiłłówna i autora słów pieśni Boże, coś Polskę…, napisanej na powitanie wielkiego księcia Konstantego, a uznanej później za hymn religijno-patriotyczny. Lata małżeństwa dla młodej Wendorffówny stały się pasmem nieustających trudów i cierpień. Zmuszana do ciągłego zmieniania miejsc zamieszkania (z powodu wojny 1812 roku, problemów majątkowych Felińskich, nieprzemyślanych decyzji męża), nigdzie nie czuła się u siebie i wciąż na nowo zaczynała budowanie domu; pewnie dlatego tak ceniła życie rodzinne. W początkowym okresie małżeństwa straciła czworo dzieci; cierpiała na poważne dolegliwości fizyczne i załamania nerwowe.

Doświadczenia te ukształtowały jej charakter i wraz z przełomem religijnym, jakiego doznała około 1820 roku, spowodowały, że Ewa Felińska stała się kobietą świadomą celu życia i własnych zadań, zahartowaną na niewygody bytowe i przeciwności losu, a w drugiej połowie życia — prawdziwą bohaterką. Lata dwudzieste przyniosły jej chwile szczęśliwego macierzyństwa, urodziła sześcioro dzieci, m.in. w 1822 roku Zygmunta Szczęsnego.

Po kilkunastu latach pomyślności znów jednak powiały przeciwne wiatry; w 1833 r. umiera Gerard Feliński. Ewa wydzierżawiła więc mężowski majątek Wojutyn, i wraz z dziećmi zamieszkała w Krzemieńcu, gdzie szybko włączyła się w działalność niepodległościową.

W 1838 roku została aresztowana za udział w spisku Szymona Konarskiego i po śledztwie w Wilnie i Kijowie skazana na osiedlenie się na dalekiej Syberii: w Berezowie, dokąd dotarła po kilku miesiącach podróży. We Wspomnieniach z podróży do Syberii i pobytu w Berezowie i Saratowie opisała szczegółowo swe życie w syberyjskiej wiosce, poświęcając sporo miejsca m.in. obyczajom Ostiaków oraz zesłańców.Po dwóch latach uzyskała zgodę na zamieszkanie w Saratowie, gdzie wkrótce spotkała się z córkami: Zofią i Pauliną oraz jej mężem. Podczas wakacji odwiedzali ją też synowie: Zygmunt, nazywany zawsze Szczęsnym i Julian, gimnazjalista.  Krótkotrwałe szczęście rodzinne zburzyła śmierć córki, troska o osieroconego wnuka i zięcia.

Trzy lata spędzone nad Wołgą zaowocowały zgromadzeniem nowych wiadomości o życiu ówczesnej Rosji. Uporczywie szukała także śladów Polaków, m.in. zesłanych filomatów, którzy, wzajemnie, troszczyli się o nią podczas jej przejazdu zesłańczym szlakiem.

 W Saratowie Ewa Felińska rozpoczęła swą pracę literacką, przyznając po latach, że podjęła się pisania, aby zarobić na wygnańcze utrzymanie. Najwięcej zainteresowania wzbudził debiutancki artykuł opublikowany w 1843 roku „Tygodniku Petersburskim”. Powstałe w następnych latach powieści obyczajowe: Hersylia, Pan deputat, Siestrzenica charakteryzują się wyrazistym przesłaniem moralnym i małą oryginalnością; Są natomiast obrazem rozkładu życia społecznego Polaków w sytuacji niewoli.

Zasadniczą część spuścizny pisarskiej Ewy Felińskiej stanowi siedem tomów wspomnień obejmujących okres od najwcześniejszego dzieciństwa do 1821 roku i czas zesłania. Zwłaszcza relacja z lat 1839-1844 wciąż zasługuje na uwagę, dowodzi bowiem wrażliwości pisarki na świat, w którym się znalazła z konieczności, i w którym potrafiła dostrzec zarówno ludzką nędzę, jak też miłość i godność. W pamiętnikach nieustannie zestawiała bieżące życie polskie ze światem z dzieciństwa i młodości. Nie apoteozowała przeszłości, ale dostrzegała różnice poziomu i stylu życia; niepokoiła się marnotrawstwem zarówno indywidualnej własności, jak i dóbr narodowych.

Kiedy znów znalazła się na Wołyniu, realizowała wcześniejszy model życia: zajmowała się gospodarstwem, wychowywała młodsze dzieci, pisywała do prasy. Zyskała szacunek nie tylko sąsiadów, ale i następnego pokolenia. Piotr Chmielowski napisał, że „Była obywatelką w całym znaczeniu tego wyrazu”. Swe Pamiętniki zadedykowała dzieciom, jako najcenniejszy dar: pamiątkę życia rodzinnego i tradycji narodowej, pisząc we wstępie:

„Jak już nie będę pomiędzy wami, dzieci kochane, niech te wspomnienia zatrzymają mię jeszcze przy boku waszym, niech przez nie odżyję na nowo w pamięci waszej, niech wtenczas, kiedy kamień grobowy przedzieli nas na zawsze, za ich pośrednictwem wejdziemy od czasu do czasu w społeczeństwo ducha. Zapisuję wam myśl moją, życie moje całe, tak jak część jego większa dla was była poświęcona. To mój dar ostatni: więcej wam nic dać nie mogę prócz modlitwy i błogosławieństwa”.

Zmarła w 1859 roku. Nie doczekała dni, kiedy jej syn został metropolitą warszawskim. Nie mogła mu towarzyszyć ani w straszliwej kalwarii warszawskiej, ani w trwającym dwadzieścia lat wygnaniu do Jarosławia nad Wołgą. Niewątpliwie jednak dzieliła z nim przywołane wyżej „społeczeństwo ducha”.

Inicjatywy pani Stefanii

Inicjatywy pani Stefanii

Maria Wilczek

 

„Dojrzałość zaczyna się wtedy, kiedy ręce otwierają się od siebie, ku innym” – mówił ks. Janusz St. Pasierb. Tę dojrzałość serca próbujemy mozolnie kształtować w sobie, a dary, które ofiarujemy innym różne przybierają formy, często zupełnie nietypowe. I tu przychodzi mi na myśl przykład pani Stefanii Maciągi.

Poznałam ją, trafiając przypadkiem na spotkanie poetyckie, które urządziła w Domu Pielgrzyma „Amicus” usytuowanym przy kościele św. Stanisława Kostki, którego proboszcz ks. Zygmunt Malacki (proboszcz roku 2005) zawsze wspiera słuszne inicjatywy swych parafian. A pani Stefania postanowiła, w czasie poniekąd mało wrażliwym na walory poezji, organizować nie tylko dla swych przyjaciół, ale i dla osób z parafii, właśnie spotkania z poezją. Ocalać od zapomnienia strofy dawnych poetów, nieraz mało znanych i tych, którzy odeszli niedawno. A nieraz, z niejakim zażenowaniem, bo jak mówi przysłowie „skromność ozdobą dziewczęcia” (w każdym wieku) przedstawiać i swoje wiersze, które zaczęła pisać w latach dość późnych choć poezję kochała od młodości i wśród obszernego domowego księgozbioru zawsze poczesne miejsce zajmowały tomy wierszy.

– Mam głębokie przeświadczenie – mówi – że poezja jest nam wszystkim bardzo potrzebna. Ona otwiera przed nami nowe przestrzenie, uwrażliwia na piękno świata, pozwala głębiej odczuwać ludzki los. Potrzebna jest młodym, ale i nam, ludziom starszym, którym nie pozwala zatrzymać się w bezruchu, tkwić w nastroju beznadziei. Wiem to z własnego doświadczenia.

Kiedy pani Stefania mówi o poezji, zawsze z niebywałym napięciem i wzruszeniem, wyczuwa się, jak bardzo jest jej ona bliska. Nie, pani Stefania nie jest krytykiem literackim, ani aktorką, nie jest też profesorem humanistycznego fakultetu. Po studiach prawniczych całe życie związana była z pracą prawno-organizacyjną. Zawsze sumienna, przejęta zadaniami, które miała do wykonania, nie znajdowała wówczas czasu na to, co stało się jej pasją w latach znacznie późniejszych. I dopiero wtedy, kiedy przeszła na emeryturę, która tak wielu wprawia w stan frustracji, postanowiła dopuścić do głosu swoje pasje i dzielić się nimi. W jaki sposób? Najpierw organizowała domowe czytania poezji w małym gronie, u niej, w skromnym mieszkaniu w Ursusie, potem spotkania w większych pomieszczeniach i w większych gronach. Sama wydeptywała ścieżki do księży proboszczów, prosząc o udostępnienie sali, o zamieszczenie w parafialnych gablotach wiadomości o poetyckich spotkaniach. Sama przygotowywała dekorację sali, zapraszała – aktorów, którzy chcieli, w darze dla zaproszonych, czytać wybrane przez nią wiersze i – muzyków, których występy wzbogacały programy poetyckich koncertów (wiele razy na jej zaproszenie odpowiadał tak lubiany aktor, jak Krzysztof Kumor). Sama przygotowywała też skromny poczęstunek po zakończeniu spektaklu, przeznaczając na ten cel swoje oszczędności.

Poetyckich spotkań pani Stefania zorganizowała bardzo wiele, także poza Warszawą. A od kilku lat, każdego roku, zaprasza w maju do Domu Pielgrzyma „Amicus” na wspólne słuchanie wierszy poświęconych matkom i Matce Bożej, w październiku na słuchanie fragmentów poematów Ojca Świętego Jana Pawła II i wierszy jemu poświęconych, w listopadzie czy w maju natomiast zgromadzeni goście słuchają wierszy patriotycznych znanych poetów, takich jak: Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy, Kazimierz Wierzyński, ks. Jan Twardowski, ks. Janusz St. Pasierb… Brzmią też wzruszające strofy poetów prawie zapomnianych, takie jak Seweryna Goszczyńskiego „Sadźmy, przyjacielu róże”, a czasem przemyka w programie wiersz mało znanego poety, chociażby taki, jak Pawła Ratza: „We Lwowie/ była kiedyś ulica Spartaka,/ secesyjne drzwi z numerem jeden,/ płocczanka Józefa Lipka/ i Polska./ Dzisiaj we Lwowie/ nie ma ulicy Spartaka/ secesyjnych drzwi z numerem jeden/ nie ma Józefy Lipki/ i Polski nie ma”.

Dopiero w ostatnich kilku latach współorganizatorem poetyckich spotkań organizowanych przez panią Stefanię stał się Polski Związek Kobiet Katolickich, przejmując istotną część obowiązków od zapracowanej inicjatorki. Ale najważniejszym od lat pomocnikiem jest jej małżonek Józef – społecznik, całym sercem oddany młodzieży. Jako prezes Ogólnopolskiego Związku Katolickich Klubów Sportowych ma na swym koncie organizowanie, od przeszło dziesięciu lat rowerowych rajdów – pielgrzymek dla młodzieży. Dzięki niemu młodzi wzięli udział w rajdzie ku czci 108 męczenników, ku czci ks. Jerzego Popiełuszki (celem rajdu była tama we Włocławku – miejsce gdzie odnaleziono ciało księdza Jerzego), w rajdzie do Kalisza – do sanktuarium św. Józefa, w rajdzie z Warszawy do Radomia, upamiętniającym postać ks. bp. Jana Chrapka, w sztafecie niepodległości z Zuzeli do Warszawy, i w wielu innych.

Tak więc pod jednych dachem żyje, wspierając się od lat, małżeństwo społeczników, dedykujących każde swoje dokonanie Temu, któremu w pełni zawierzyli.

– I początek moich działań, przed przeszło dwudziestu laty – mówi pani Stefania – zawdzięczam odpowiedzi z Góry na moją żarliwą modlitwę, składaną Bogu w szpitalnej kaplicy, po ciężkiej operacji. Prosiłam wówczas o światło na tej, nie wiedziałam jak długiej, drodze, którą mam jeszcze przed sobą. I być może tam, w tej właśnie kaplicy, wymodliłam i ten szczególny dar, którym był dla mnie wieloletni, przyjazny kontakt z tak znamienitym poetą, jak ks. Jan Twardowski.

Zachwycona jego poezją pani Stefania pokazywała mu nieraz z zażenowaniem i swoje wiersze, a on z wyrozumiałością udzielał swych rad i nigdy ducha w niej nie gasił. Może dzięki temu, najczęściej niezbyt z siebie zadowolona, pisze, mocuje się nieporadnie z trudnym tworzywem, przeżywa wiele chwil autentycznej udręki, wiedząc, jak trudno zamknąć w słowach to, co w duszy gra, jak trudno, o czym przypominał ks. Pasierb, „tak zderzyć ze sobą dwa słowa, żeby wydały jedyny dźwięk”. Ale pisze, pisze strofy proste – o radości istnienia, którą daje miłość i wiara, o spokoju, określanym dojrzałością czasu, o samotności, która bywa przywilejem. Pisze: „Przy stole wolnej Ojczyzny zasiadamy/ my wy oni – wszyscy pokoju spragnieni/ za miejsce przy stole dziękujemy/ Bogu i ojcom naszym”. I modli się skromną strofą: „Ósmy września/ Maryjo Siewna/ Matko polskiego września/ Królowo nadziei/ w Twoje urodziny/ swoje serca/ oddajemy w pokorze”.

 

I znów jesień. Pani Stefania, podobnie jak każdego roku, przygotowuje koncert poezji patriotyczno-religijnej. Znów zajmą miejsca na Sali „Amicusa” ci, którzy będą chcieli umocnić swą wiarę w to, że ważne, dobre, piękne słowa nadal mają swą moc, że nie wyszły z mody, że słusznie nadal się do nich tęskni.