CZARNA CHUSTA

b_240_0_16777215_00_images_numery_6_175_2009_ok.jpg CZARNA CHUSTA

Anna T. Pietraszek

 

Wszyscy mi radzili, tak z całego serca, abym jednak się przemogła i zaczęła wychodzić na ulicę okryta chustą. Chusta ma być bardzo obszerna i najlepiej w czarnym kolorze. Nie udało mi się kupić takiej „wzorowej” chusty jeszcze w Warszawie, przed wyjazdem do Pakistanu. Choć przyznam, że presja doradzających mi specjalistów od kultury islamu była w tym przypadku tak silna, że niemal się ugięłam. Byłam zdecydowana, że pierwszym zakupem w Pakistanie będzie właśnie czarna chusta.

Tyle razy podróżowałam z kamerą po krajach muzułmańskich, w ostatnich trzech latach odwiedziłam, m.in. zrujnowany wojnami Afganistan. Kilkakrotnie. I też nie nosiłam chusty, ani "burki", plisowanej zasłony na całe ciało, aż do ziemi. Nie mogłabym pracować w takim ubraniu, jak biegać w upale z kamerą, z plecakiem pełnym sprzętu fotograficznego...?

Próbowałam owijać głowę lekką, ale dużą chustką bawełnianą, i co, po pierwszej próbie, gdy wiatr zrzucił chustę na obiektyw kamery, wiedziałam, że nic z tego, albo film albo konwenanse...

Opowiadano, że zostanę zastrzelona, albo przynajmniej będę słyszeć przykre docinki.

I nic takiego się nie zdarzyło, mimo że pracowałam godzinami na ulicach kilku miast i w wioskach Afganistanu – ubrana w polskie robotnicze spodnie ogrodniczki, na szelkach, z zielonego drelichu. Jeżeli jakiś mężczyzna afgański  próbował zagadnąć nieproszony, upominałam go ostrym tonem: – Nie pytałeś mojego ojca o zgodę, więc nie masz prawa ze mną rozmawiać, a co dopiero żartować sobie ze mnie!

I już był spokój, a cała okolica natychmiast rozpowiadała o źle wychowanym mieszkańcu wioski, który „bez pozwolenia ojca próbował rozmawiać z kobietą, która w dodatku miała odkrytą twarz”.

W kwietniu tego roku pojechałam sama, z kamerą, do Pakistanu, by nakręcić 2 filmy dla Telewizji Polskiej. Tak przeżywałam problem czarnej chusty, że nie miałam czasu na myślenie o ryzyku, o trudnym klimacie. Upały w Karaczi, tuż po przylocie, ścięły mnie z nóg. Ponad 40 stopni ciepła w cieniu, i to jeszcze przed południem! Wilgotność powietrza niczym pod gorącym prysznicem. Każdy ruch wywoływał strugi potu, a ja miałam tyle do dźwigania, aparaty, statyw, baterie i kamera filmowa! Wpadłam w panikę, jak ja dam radę. Sytuacja bez wyjścia. Na grzbiet – sprana cienka koszula flanelowa mojego taty, dalej – spodnie z bandażowej tkaniny. Buciory na wibramie. Jak tu okrywać się czarną chustą? przekraczało to ludzkie możliwości.

Na ulicach – wszystkie kobiety z okrytymi głowami, chusty spadające aż na ramiona. I jeszcze ozdobne szale okrywające biusty, szale piękne, zwiewne, ale spływające z ramion aż do pięt. Tylko bogatsze damy, gdy wysiadały z limuzyn – a zawsze w obstawie kierowcy, czy mężczyzny z rodziny – mogły pozwolić sobie na swobodniejsze narzucenie szala także na czubek głowy, wtedy bez ciężkiej chusty.

Z bijącym sercem ruszyłam na zdjęcia, czułam się jak obrazoburczy ufoludek, w biały dzień, w centrum wielkiego miasta Karaczi. I – otaczali mnie szczelnym pierścieniem...mężczyźni, pakistańscy policjanci, bez których stałej obstawy nie mogło być mowy o paradowaniu z kamerą, samej... I tak dzień w dzień.

W innym mieście, w Lahore, filmowałam obozy uchodźców afgańskich. I tam moja praca przypominała fizyczną harówkę na dnie piekła. Dno nędzy, robactwo, potworny upał, brak wody, brak kanalizacji. Tu o chustach już nikt nie myślał. Otaczała mnie serdeczna troska najbiedniejszych ludzi. Ktoś podał zieloną herbatę w wyszczerbionej szklance, znalezionej na śmietniku. Ktoś podzielił się resztką podpłomyka. Nie zapomnę nigdy dziecięcej łapki, która przyniosła mi – gdy półprzytomna ze zmęczenia i żaru stałam przy kamerze – roztopiony kawałek cukierka, dziecięcy skarb.

Jednak kupiłam czarną chustę. Klasyczną, nieco ozdobioną czarnymi haftami na brzegach. Sięga ramion i spływa aż do bioder. Skorzystałam z wolnego przedpołudnia, w towarzystwie dwóch eleganckich panów poszłam zwiedzać stary pałac i ogrody szaha – kiedyś turystyczne centrum, teraz, przy ogromnym zagrożeniu terroryzmem, turystów tu nie ma, jedynie rodziny pakistańskie przychodzą na pikniki, w cieniu palm. Przed wyjściem z samochodu okryłam się czarną chustą. Aż na pół twarzy, tylko oczy wolno odsłonić, choć i z tym trzeba uważać, dobrze wychowana kobieta nie patrzy na nikogo, tylko na swoją ścieżkę, aby się nie potknąć.

Kroczyłam dostojnie w swoich buciorach na wibramie, w szarawarach bandażowych. I stało się coś najmniej oczekiwanego: Poczułam niebywałe osamotnienie, nikt na mnie nie patrzył, nie zwracano na mnie najmniejszej uwagi. Mężczyźni dyskretnie odwracali spojrzenia. Niegodni patrzenia nawet. Czułam izolację. Nie było mnie. Chustka – niewidka.

Żar z nieba palił niemiłosiernie. Pot spływał po włosach, karku, plecach. Było mi duszno. Po kilkunastu minutach czułam, że słabnę, że zemdleję.

Jak różne jesteśmy my, Europejki i – muzułmanki. Wystarczy tylko chusta.

W Pakistanie kobiety studiują, prowadzą rozległe interesy, są aktorkami, reżyserami. Ale dom jest ich miejscem, rodzina, grono przyjaciół. Klan.

Pakistańczyków jest 150 milionów. 99 % to muzułmanie. A ten jeden procent? katolicy, powiedzmy – chrześcijanie. Rozmawiałam z wieloma. Uczestniczyłam w obrzędach Wielkiego Tygodnia, w katedrze św. Patryka w Karaczi. Brałam udział w Drodze krzyżowej, ale prowadzona była tylko na terenie katedry. Katedra w pełnej obstawie policji. Uroczystości przebiegały godnie, w spokoju. Żadnych zakłóceń. We uroczystości Wielkiego Piątku  uczestniczyło ponad tysiąc wiernych. W niedzielnych mszach w katedrze w Karaczi czy Lahore także biorą udział wszyscy parafianie. Zwykle są dwie msze niedzielne, jedna w języku angielskim, druga w urdu. I wszyscy tu pięknie śpiewają. Radośnie. Panu Bogu z całego serca.

Katolicy w Pakistanie żyją związani wspólnotą, pomagają sobie w codziennych problemach, bardzo cenione są szkoły katolickie, przedszkola. Brakuje w nich miejsc dla wszystkich chętnych, a przyjmowane są także dzieci z muzułmańskich rodzin.

Największe owoce przynosi zaangażowanie katolików wolontariuszy w działania Caritas Pakistańskiej. Biura są w większości dużych miast. Zadania – jak i w Polsce – pomoc najuboższym, chorym, opuszczonym, ludziom w dramatach. Ogromne prace – pomoc i leczenie narkomanów  oraz – walka z handlem ludźmi, szczególnie z przymuszoną prostytucją, pomoc najbardziej poszkodowanym kobietom. I szczególne zadanie Caritas Pakistańskiej: pomoc uchodźcom afgańskim, których na terenie Pakistanu mieszka od 25 lat niemal 5 milionów. Od kilku lat Caritas Pakistańska organizuje konwoje repatriacyjne do Afganistanu.

Przed rozpoczęciem pracy – w biurze Caritasu Pakistańskiej – modlitwa, wszyscy pracownicy, katolicy, modlą się razem. „Zdrowaś Maryjo...”, a po arabsku to brzmi mniej więcej tak: „o, salam allejkum, Maria!”

Kobiety w Caritasie nie noszą czarnych chust. Także do kościoła okrywają się kolorowymi szalami, tylko na czubek głowy. Ale nie wolno nam wyciągać żadnych wniosków – nikt nie jest lepszy tylko dlatego, że ma prawo do innego ubioru. Jesteśmy tylko bardzo różni. Modlitwy – są te same.