Błogosławieństwa

Błogosławieństwa

Maria Braun-Gałkowska

 

Ośmiu błogosławieństw (Mt 5,3-10) słuchamy każdego roku w dniu Wszystkich Świętych. Na ogół jednak nie bierzemy ich do siebie, trochę dlatego, że odnoszą się do świętych, a my przecież świeci nie jesteśmy, a trochę – może nawet bardziej – dlatego, że nie bardzo chcemy, by się do nas odnosiły. Cisi, cierpiący, płaczący – już lepiej niech to nie będzie o nas, a choć w drugiej części każdego błogosławieństwa zapowiedziany jest hapy end, to jednak wydaje się on bardzo odległy. Błogosławieństwa nie są więc tekstem najczęściej cytowanym i mało kto umie je wymienić z pamięci.

Każde z błogosławieństw kończy się, choć zapisaną w różnych słowach, ale zawsze tą sama obietnicą – obietnicą królestwa niebieskiego, czyli nieba. Nieba zupełnie nie potrafimy sobie wyobrazić, nie jest podobne do niczego co znamy, to zresztą oczywiste, bo przekracza wszelkie wyobrażenia ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdoła pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy go miłują (1 Kor 2,9). Już bardziej pobudza wyobraźnię piekło, bo jest podobne do tego co znamy z własnego doświadczenia, co przeżywa każdy z nas osobiście: choroby i ból fizyczny, cierpienia psychiczne własne i osób bliskich, tęsknota, żałoba, poczucie utraty, a także to co wystarczy przywołać na pamięć: obozy koncentracyjne i gułagi, maltretowane dzieci i katastrofy.

Także na obrazach znanych malarzy piekło jest wprawdzie przerażające, ale różnorodne i barwne. Natomiast postacie w niebie są bierne i blade, stoją nieruchomo golutkie, lub w długich białych koszulach i kojarzą się raczej z nudą niż z radością. Także modlitwy o wieczny odpoczynek dla zmarłych wydawać się mogą mało zachęcające, bo jak długo da się odpoczywać?

Można jednak słowo „odpocząć” rozumieć nie jako nic nierobienie, ale przeciwnie jako nowy początek działania. Przedrostek „od” mówi o rozpoczęciu czegoś na nowo, np. od-zyskać, czyli znowu posiadać coś co się miało i utraciło, od-czytać, czyli przeczytać coś wcześniej nieznanego. Od-począć znaczyć więc może: począć na nowo, zacząć poznawanie czegoś niewiadomego, tworzenie czegoś nowego, a wieczny od-poczynek to ciągłe, zawsze, w nieskończoność działanie nowe i wspaniałe.

Można więc próbować myśleć o życiu po śmierci jako o ciągłym i doskonałym zaczynaniu od początku poznawania, radości, przyjaźni z ludźmi i z samym Bogiem, przywołując skojarzenia z widokiem górskim, dalekimi gwiazdami, muzyką wielkich mistrzów, tańcem, zachwytem, ekstazą, lotem ptaków i statków kosmicznych, zapachem kwiatów, ruchem, barwą, przyjaźnią, miłością. Przecież wszystko co piękne i dobre znajdziemy w Bogu. Może kiedyś znajdzie się malarz, który przedstawi zbawionych pełnych radości, barwnych i dynamicznych?

W innym (bardziej dokładnym) tłumaczeniu Pisma świętego czytamy nie błogosławieni, ale szczęśliwi. Więc może warto myśleć o ośmiu błogosławieństwach, odnosząc je do siebie, skoro skierowane są do wszystkich. W miłosierdziu Bożym jest zawarta również sprawiedliwość, ale nie jest ona ostatnim słowem Bożej ekonomii w dziejach świata, a zwłaszcza w dziejach człowieka (...) Bóg chce aby wszyscy ludzie byli zbawieni (Jan Paweł II).

Matka Boża z Genazzano

Matka Boża z Genazzano

Maria Wilczek

 

Zobaczyłam Jej wizerunek dzięki księdzu Orzechowskiemu. Kiedy przypadkiem spotkaliśmy się w Rzymie, powiedział: „Skoro tu jesteś, Mario, musisz koniecznie pojechać do Genazzano. To raptem 47 kilometrów stąd. W starej bazylice augustiańskiej zobaczysz jedyny obraz swojej patronki – Matki Boskiej Dobrej Rady.

Miałam wracać do Polski za trzy dni; były jeszcze muzea, rzymskie kościoły, ale rada brzmiała kategorycznie – „Musisz zobaczyć Ją”. Nazajutrz rankiem autobus wiezie nas serpentynami na wschód od Wiecznego Miasta. Małe Genazzano, liczące 5000 mieszkańców, położone na wzgórzach poprzecinanych wąwozami wśród żyznych pól i winnic, których wzrostowi sprzyja łagodny klimat, wyłania się zza jednego z zakrętów na tle górzystego masywu.

Nad nim potężna  sylweta bazyliki Matki Boskiej Dobrej Rady. Zaglądam do przewodnika. Ten wygląd zyskał kościół w siedemnastym wieku, ale znacznie wcześniej wzniesiono w tym miejscu mały kościółek błogosławionej Petrucci, którego wątki odkryto po kolejnych przebudowach. W czternastym wieku pan Genazano – Pietro di Giordano Colona przekazuje kościół Augustianom, którzy opiekują się nim do dziś. To za ich już czasów wydarza się ten cud szczególny, o którym piszą kronikarze i o którym wiedzą nie tylko mieszkańcy małego Genazzano. 25 kwietnia 1467 roku na ścianie kościoła pojawia się w cudowny sposób, „spływając z wysokości” – obraz Madonny z Dzieciątkiem. Od tamtych czasów słynie on wieloma cudami. Tradycja przypisuje obraz Albanii. Albańczycy do dziś nazywają Madonnę – Nasza Pani ze Scutari, uważając, że freski same przyfrunęły z leżącego nad Bojaną i Driną maleńkiego Scutari, zaatakowanego wówczas przez Turków. Na płaskorzeźbie, nad wejściem do bazyliki, widać scenę, jak anioły przenoszą Madonnę z Dzieciątkiem ponad chmurami.

Wchodzimy do wnętrza, do bocznej nawy, bo tu właśnie mieści się ołtarz Matki Boskiej . Alabaster, bazalt, marmur, miedź, chrom, srebro, złocenia – bogata obudowa i w środku ten niewielki – 40 na 45 cm, chciałoby się powiedzieć skromny fresk o niewyobrażalnym pięknie i sile wyrazu. Niektórzy rozpatrują to dzieło jako przykład sztuki rzymskiej XIII w., inni wiążą je ze sztuką późnobizantyjską, z wpływami sztuki weneckiej. Powszechnie jednak to dzieło nieznanego malarza uważane jest za najpiękniejszy wizerunek Maryi, przyciągający pielgrzymki z wielu krajów. Matka Boska przedstawiona w ugrach, zieleniach, błękitach trzyma Dzieciątko w czerwonej tunice z czerwoną aureolą, której barwa nawiązuje do wątku przyszłej męki. Te kolory zmieniają się podobno w różnych porach roku, ale nie to stanowi o niezwykłości obrazu, lecz wrażenie żywej obecności Matki Dobrej Rady. Właśnie ksiądz Orzechowski wychodzi z Mszą św. Przyklękam na środku nawy i widzę, wyraźnie widzę, podobnie jak inni klękający w tym miejscu, Jej spojrzenie i uśmiech.

Nie mogę oczu oderwać, trwam tak, nie wiem – czy jedną, czy dwie godziny…

W końcu trzeba jednak wyjść z ciemnej bazyliki na ostro oświetlony słońcem południa placyk. A teraz – mówi mój przewodnik – do klasztoru Augustianów. Znam tam wszystkich ojców, będzie na pewno dobry obiad i spacer w winnicy. Na chwilę znika poprzedni nastrój, nagle przypomina mi się, że tego dnia nie nie mieliśmy w ustach. Wspinamy się więc wąskimi uliczkami, przekraczając mosteczki ponad wąwozami, wśród domków w zieleni aż do klasztornej bramy. Dzwonimy – raz, potem drugi, trzeci… długa chwila ciszy, a potem ociężałe człapania. W uchylonej bramie – strażnik. „O nie, nikogo nie ma, wszyscy ojcowie na wakacjach, ale proszę, wejdźcie do winnicy, wystarczy dla wszystkich”. Jak okiem sięgnąć winne krzewy i kiście winogron, dużych, soczystych, dojrzałych…

Siadamy, każdy w swoim kącie, zajęty – milczeniem, które wypełnia zachwyt i – wdzięczność Bogu za wszystko.

Pod wieczór tą samą drogą w dół. „Ale pożegnamy się jeszcze z Madonną?” – pytam. Tym razem widzimy kaplicę o zmierzchu, przygasały ostre światłocienie, ale twarz Maryi ma tę samą słodycz i tak jak poprzednio patrzy mi prosto w oczy. I znów widzę przyszłość bez lęku. „Ja tu jeszcze wrócę”, mówię Jej, jakby to ode mnie tylko zależało.

Do odjazdu zostaje niewiele czasu. Jeszcze tylko w nawie głównej rzut oka na balustradę Berniniego, na której barokowe putta dźwigają tym razem zszarzałą zmierzchem marmurową „tkaninę”. Wychodzimy, ale nie dane nam jest uchronić ciszę. W drzwiach bazyliki jakaś stara Włoszka w czerni rzuca się księdzu Kaziowi na szyję. „Padre Casimiro, padre Casimiro”, wykrzykuje radośnie. Z potoku nieznanych słów tylko to jedno udaje mi się zrozumieć. Okazuje się, że stara dama przejęta spotkaniem zaprasza na domową kolację. Nie ma czasu, żeby przyjąć zaproszenie. Autobus za kilka minut. Signora Silvana wbiega więc do pobliskiego sklepu i roztrącając kupujących wypada po chwili z torbami pełnymi specjałów. „Padre Casimiro questo e per voi”. Ksiądz Kazio przyjmuje dary, a po chwili słyszę, jak mruczy pod nosem, wsiadając do autobusu – „No proszę, i nawet nas pożywiła”. Znając go wiem, że nie starą Włoszkę ma na myśli.

Odjeżdżamy. Coraz bardziej maleje małe Genazzano. Nachylam się z nie zadanym dotychczas pytaniem – Kaziu, skąd ta nazwa? Skąd ta nazwa „Matka Boska Dobrej Rady? – Pamiętasz scenę ewangeliczną z wesela w Kanie Galilejskiej? – odpowiada – To tam Maryja mówi do sług – Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Daje tę radę sługom i daje ją przez wieki każdemu z nas, tę najważniejszą – dobrą radę.

Patronka młodych małżonek i matek

Patronka młodych małżonek i matek

Piotr Stefaniak

 

Mimo że żyła w epoce dość odległej, w XIII wieku, może stanowić wzór dla wielu współczesnych kobiet. W swojej ojczyźnie, w Czechach, została obrana patronką młodych małżonek i matek. Wiele osób prosi także o jej wstawiennictwo w czasie chorób.

Mowa o nieznanej szerzej w Polsce świętej – Zdzisławie Czeskiej, małżonce i matce czworga dzieci, kobiecie zaangażowanej w życie religijne społeczności, świeckiej tercjarce dominikańskiej (albo jak chcą niektórzy historycy, tylko przyjaciółce tej rodziny zakonnej). Postać tej świętej, choć oddalona o ponad 700 lat staje się bliska współczesnemu człowiekowi szukającemu wartości nieprzemijających i stawiającemu sobie trudne cele.

Przyglądając się biografii św. Zdzisławy, znanej z rękopisu pochodzącego z klasztoru dominikanów w Litomierzycach i publikowanego w 1908 r. w Rzymie w serii wydawniczej Analecta Sacri Ordinis Fratum Praedictorum stajemy w zdumieniu nad fenomenem małżeńskim i rodzinnym tej świętej.

Zdzisława przyszła na świat w Krzyżanowie, na Morawach około roku 1222 w rodzinie bogatego i wpływowego wielmoży Przybysława i jego sycylijskiej żony Sybilli. Od dzieciństwa cicha, o naturze kontemplacyjnej marzyła o życiu pustelnicy. Legenda powiada, że mając siedem lat, potajemnie uciekła z domu, by w samotności, na sposób pustelniczy służyć Jezusowi. Odnaleziona i skarcona zrozumiała, że jej drogą może być wyłącznie wewnętrzna pustynia serca.

Osiągnąwszy 16 lat, Zdzisława chciała podjąć poświęcone Bogu życie w stanie wolnym. Jednak wola rodziców była inna, więc stojąca u progu dorosłości dziewczyna się jej poddała i bez uczucia miłości wyszła za mąż za rycerza z zamku Lemberk (Gabel), Galla (Havla, Pawła) Marquardta (Markvartica). Graf z Lemberka okazał się mężczyzną popędliwym, gniewnym, jego charakter mocno kolidował z usposobieniem małżonki. Często podróżował zapominając o młodej żonie. Bez wątpienia małżeństwo Zdzisławy i Pawła od początku było nieudane i rokowało wyłącznie pasmo rozczarowań i konfliktów. Jednak wbrew tej beznadziejnej rzeczywistości, Zdzisława, jako kobieta mężna i odpowiedzialna, modlitwą i solidną pracą nad związkiem doprowadziła do stworzenia stadła szczęśliwego i otwartego na miłość, owocującą czwórką dzieci. Jej delikatność i łagodność oddziaływały dodatnio na męża, a bezkompromisowa wierność Chrystusowi spowodowały odmianę jego postawy: Paweł z człowieka egoistycznego przeistaczał się powoli w osobę dostrzegającą wokół siebie innych. Widział wszak, że żona roztacza wokół miłość, że na sposób niezwykły stara się zaradzić potrzebom chorych i nędzarzy, którymi – on  wielki pan – gardził. To odkrycie, którego tajemnicę pomogła mu zgłębić Zdzisława spowodowało zwrot w jego życiu. Hagiograf powiada, że Paweł Marquardt odtąd zaniechał swej nieumiarkowanej złości i twardości serca.

By osiągnąć wyznaczone sobie cele, młoda Zdzisława prowadziła intensywne życie wewnętrzne, głęboko zakorzenione w Bogu. Pragnęła podobać się tylko Stwórcy, więc przyjąwszy taką postawę zaczęła od formowania własnej osobowości i dążenia do wyeliminowania negatywnych cech charakteru. Walkę z ułomnościami natury oparła na głębokiej i konsekwentnej modlitwie oraz na wyrzeczeniu. Jako kobieta średniowiecza sięgała do zwyczajowych wówczas ostrych praktyk pokutnych, ujarzmiających egoizm. Radykalizm Zdzisławy przybrałby dziś pewnie inną formę, ale cel zawsze pozostaje ten sam: z miłości do Boga pomnażać miłość we własnej rodzinie, i to bez względu na to, co otrzymuje się w zamian. Chodzi bowiem o miłość, która kruszy obojętność i zatwardziałość.

Pobożna natura Zdzisławy nie ograniczała się do kręgu rodzinnego. Wspomagając okoliczną biedę, dostrzegała wartość kaznodziejstwa, które światu nieśli dominikanie. Wspólnie z mężem fundowali w Czechach dwa klasztory dominikańskich: w Jablonnem i Turnowie. Sama Zdzisława nosiła wapno, kamienie, piasek i inny budulec, by swoim znojem przyczynić się do wzniesienia świątyni w Jablonnem. Poznawszy ducha Zakonu Kaznodziejskiego chciała znaleźć się w centrum jego nurtu. To że była mężatką i matką czwórki dzieci nie przeszkodziło jej – jak mówi legenda – przyjąć, za zgodą małżonka, z rąk bł. Czesława (1180-1242), habitu trzeciego zakonu dla świeckich, zakonu św. Dominika od Pokuty. Jako tercjarka mogła więc skupić w sobie, jak w soczewce, dary i charyzmaty dwóch stanów: małżeńskiego i konsekrowanego, czyniąc je filarami wspierającymi ludzkie możliwości osiągnięcia szczęśliwości doczesnej i wiecznej.

ŚwiętegoŻywota Pani Zdzisława zmarła w 1252 r. mając niewiele ponad 30 lat. Została pochowana w ufundowanym przez siebie klasztorze św. Wawrzyńca w Jablonnem. U jej grobu zaczęły się dziać liczne cuda, więc nazwano ją auxiliatrix afflictorum, czyli wspomożenie strapionych oraz salus infirmorum – uzdrowienie chorych. Żywy kult Zdzisławy zatwierdził w 1907 r. św. Pius X, a papież Jan Paweł II ją – opiekunkę rodzin, kanonizował w Ołomuńcu 21 maja 1995 r. podczas wizyty apostolskiej w Czechach.

 

Osoby zainteresowane Zakonem Dominikańskim dla Świeckich (kobiety i mężczyźni, zarówno pozostający w małżeństwie, jak i wolni) mogą się kontaktować z Fraternią w Poznaniu: Emilia Katarzyna Bąbol, Osiedle Pod Lipami 8/32, 61-634 Poznań.