Drogi do jedności

Drogi do jedności

 

Hasło tegorocznego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan „Abyśmy byli jedno w Twoim ręku”(Ez 37,17,19) zaproponowali koreańscy chrześcijanie z grupy ekumenicznej, żyjący w podzielonym kraju, jak niegdyś naród żydowski ( Ez 37,15-23). To właśnie w takim podzielonym narodzie żydowskim żył w latach 594-571 przed Chrystusem Ezechiel – prorok i kapłan, dodając otuchy ludowi w sytuacji rozłamu i szerzącego się bałwochwalstwa. Jedna z wizji proroka Ezechiela mówi o połączeniu w Bożych dłoniach dwóch kawałków drewna, które symbolizują rozdzielone królestwa (Ez 37,15-23).W wizji tej możemy dostrzec aluzję do krzyża, na którym Chrystus dokonał pojednania człowieka z Bogiem i ludzi między sobą. Ze starotestamentalnego słowa proroka Ezechiela odczytujemy więc nadzieję na pojednanie chrześcijan należących dziś do różnych Kościołów. Pojednanie to jest „w ręku Boga”, ale wszyscy chrześcijanie winni tego pragnąć, poznawać się wzajemnie i prowadzić między sobą dialog w duchu miłości.

O tych sprawach rozmawia ze znanym ekumenistą ks. Romanem Indrzejczykiem – kapelanem prezydenta RP i rektorem kaplic prezydenckich, poetą – Bożena Rytel.

 

Zapytam najpierw od jak dawna interesuje się Ksiądz problemem ekumenii?

– Z przedstawicielami innych wyznań spotkałem się bardzo wcześnie jako świeżo upieczony ksiądz. Mój proboszcz, Antoni Kwieciński, rektor seminarium, archeolog, profesor, przyjaźnił się z prawosławnym profesorem Jerzym Klingerem oraz z ks. Zygmuntem Michelisem z Kościoła luterańskiego. Zapraszano mnie, młodego wówczas księdza, na te spotkania. Bardzo to sobie ceniłem, przysłuchiwałem się rozmowom i dyskusjom. Były to pierwsze moje kontakty z chrześcijanami innych wyznań, które uwrażliwiły mnie na problemy ekumeniczne. Potem były inne wspólne spotkania, modlitwy, ceremonie pogrzebów, ślubów, na które byłem zapraszany na życzenie rodziny, np. luterańskiego pastora. I tak to się zaczęło.

 

 

Wciąż zbyt małą mamy wiedzę o wierze naszych braci z innych Kościołów chrześcijańskich, czy nie jest to wynik braku naszej otwartości na podzielony Kościół i podzielonych wyznawców jedynego Boga?

– Nie tylko za mało wiemy o naszych współbraciach, ale często boimy się, że w kontaktach z chrześcijanami z innych Kościołów stracimy swoją tożsamość. Człowiek, który potrafi słuchać i rozmawiać, potrafi również uszanować i zaakceptować inny sposób widzenia. Czy staram się mieć taką postawę? Każdy może sobie zadać takie właśnie pytanie.

Myślę, że złe kontakty polskich katolików z braćmi z innych Kościołów są wynikiem obciążeń historycznych. Na przykład przez lata protestantyzm traktowaliśmy jako wiarę Niemców, więc na nią przeniosło się uprzedzenie wynikające z polityki germanizacyjnej, stosowanej przez pruskiego zaborcę wobec Polaków. Podobnie zjawisko rusyfikacji i prześladowania Kościoła katolickiego na terenie zaboru rosyjskiego spowodowało postrzeganie prawosławia przez wiele osób jako religii ruskiej. Poza tym sporo ludzi uważa, iż kontakt z innymi chrześcijanami może ich osłabić, zgodnie z powiedzeniem „kto z kim przestaje, takim się staje”. Wiąże się to z niewiarą w siłę swoich przekonań, a tym samym z brakiem dojrzałości chrześcijańskiej.

 

Sądzę, że obawa przed dialogiem z chrześcijaninem innego wyznania jest właściwie postawą pogańską?

 – Lęk przed podjęciem dialogu można tłumaczyć słabością człowieka, ale i problemami wiążącymi się z rozłamem, który niegdyś nastąpił. Dostrzegana obecnie tendencja otwierania się na chrześcijan innych wyznań prowadzi do spotkań łączących ludzi z Panem Bogiem. Przecież wszyscy wierzymy w tego samego Boga. Wyznawcy innych Kościołów chrześcijańskich są naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie. Mówimy, że Kościół Jezusa Chrystusa jest podzielony, ale to jest jeden Kościół, mimo że idący różnymi drogami. Podziały wynikają poniekąd z ludzkiego egoizmu i wzajemnego niezrozumienia. Ludzie podzielili się na wiernych i niewiernych, odsądzając się od czci i wiary, ale wszyscy wiernie pragną służyć Panu Bogu. Być może gdyby nasi ojcowie mieli więcej wrażliwości i zrozumienia dla siebie nawzajem, może nie byłoby dziś podziałów.

 

Co więc należy robić, aby przestały one istnieć?

– W tym celu przy różnych okazjach odbywają się wspólne modlitwy, a także podejmowane są różnorodne inicjatywy cykliczne, jak choćby Nabożeństwa o Jedność Chrześcijan czy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan na całym świecie. Istnieje wiele inicjatyw posoborowych, np. ekumeniczne grupy modlitewne, Stowarzyszenie Pokoju i Pojednania „Effatha”… Skutkiem wspólnych spotkań są m.in. zawierane przyjaźnie wśród osób z różnych Kościołów chrześcijańskich, budowanie silnych więzi międzyludzkich; wzrasta w ten sposób szacunek do drugiego człowieka o odmiennych poglądach i tradycjach. Co nie znaczy wcale, że rezygnuje się z własnych przekonań.

Razem z naszymi braćmi z innych Kościołów chrześcijańskich uczestniczymy w rozmaitych wydarzeniach publicznych i ceremoniach, np. przy zawieraniu małżeństw, przy pogrzebach. Często modlitwy są prowadzone wówczas przez przedstawicieli różnych wyznań. Nie ranimy w ten sposób swoich przekonać, lecz pokornie uznajemy swoją inność.

 

Hasło tegorocznego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan „Aby byli jedno w Twoim ręku” niesie nadzieję na pojednanie wyznawców Chrystusa.

– Bardzo pragnę, aby każdy człowiek tę konieczność pojednania zrozumiał i do niej dążył... A jaki ten pojednany Kościół przyszłości będzie, tego nie wie nikt. Wiadomo natomiast, że musi zachować wierność Ewangelii, pozytywną chrześcijańską tradycję i bogactwo, które wnoszą inne Kościoły.

Miłość, zgoda, pokój to wartości możliwe do osiągnięcia. Trzeba będzie wypracować jednak jakiś sposób życia w Kościele przy tak bogatej różnorodności. Na dobrą sprawę, nie wiemy, kiedy i w jaki sposób urzeczywistni się owa jedność, do której dążymy. Aby ją przybliżyć potrzebna jest postawa nieustannej otwartości na drugiego człowieka, postawa pokory i wybaczenia wzajemnych uraz, budowanie wspólnej przyszłości w duchu Bożego Pokoju, czego wszystkim i sobie życzę.

 

Dziękuje serdecznie za rozmowę, życząc wszelkiego błogosławieństwa w podejmowanej przez Księdza misji.

 

 

22 stycznia 2009 roku w kaplicy Zwiastowania NMP w pałacu prezydenckim przedstawiciele podzielonych Kościołów chrześcijańskich spotkali się z Panem Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim na wspólnej modlitwie o jedność chrześcijan. Oprócz czytań Słowa Bożego, przeznaczonych na tę okazję ( Iz 58,6-12, Ps 103, Ga 3, 26-29, Łk 18, 9-14), modlono się tekstem, który napisał ks. Roman Indrzejczyk.

Inicjatywa warta upowszechnienia

Inicjatywa warta upowszechnienia

Maria J. Wilczek

 

 

Nie tak dawno, miłe Panie, opowiedziałam wam o jakże cennej inicjatywie pani Wiesławy Piontek – stworzenia w Parznie, nieopodal Łodzi –Muzeum Modlitewnika Polskiego. Dzielna założycielka, która umiała, jak pamiętamy, zarazić swym zapałem i księdza proboszcza Leszka Druha, swego męża muzyka i wiele innych osób, doprowadziła do tego, że zbiory muzeum, mieszczącego się w maleńkim dworku, w którym niegdyś mieszkała Sługa Boża Wanda Malczewska, liczą dziś – przeszło tysiąc czterysta egzemplarzy (w tym także wiele starych śpiewników). A dziś chcę wam opowiedzieć o kolejnej inicjatywie, zrodzonej pod tym samym dachem lutomierskiego domu państwa Piontek, ale tym razem wysunął ją i zrealizował mąż pani Wiesławy – pan Antoni, utalentowany skrzypek, wieloletni pedagog, dzielący się swymi umiejętnościami z wieloma młodymi ludźmi. Jego inicjatywa nie dotyczyła jednak spraw związanych z muzyką, choć problem umuzykalnienia młodego pokolenia zawsze leży mu na sercu, ale – dramatycznie podupadającego dziś w Polsce czytelnictwa. A że, jak przypominał śp. ks. Janusz Pasierb przejawem patriotyzmu jest dostrzeganie potrzeb małej ojczyzny, społecznikowską swoją inicjatywę pan Piontek zaczął rozwijać w Lutomiersku, i tutaj udało mu się osiągnąć to, że przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia otwarta została zorganizowana przez niego –

 

Parafialna Czytelnia Prasy Katolickiej

A gdzie się ona mieści? W starej plebanii kościoła pw. Matki Boskiej Szkaplerznej, bo tam salę udostępnił na ten zbożny cel – ks. proboszcz Marek Kowalski, rozumiejący dobrze znaczenie takiej placówki dla intelektualnego rozwoju nie tylko jego parafian.

Choć głównym motorem całego zamierzenia był oczywiście pan Piontek, to, jak sam podkreśla, pomagała mu dzielnie nie tylko jego małżonka, jakby rewanżując się za niegdyś udzielaną jej pomoc w czasie powstawania muzeum, ale i wiele innych osób, a wśród nich nieoceniona pani Jadwiga Krzywania pełniąca dziś dyżury w nowopowstałej placówce. A pracy przy powstawaniu było sporo, najpierw z odnowieniem i wyposażaniem wnętrza. Na razie jest ono jeszcze urządzone skromnie i oszczędnie. Wykorzystano ławki, krzesła i stoliki niepotrzebne już jednej ze szkół, na ścianie zawisł – krzyż, jest zieleń i półki na pierwsze czytelnicze zbiory. Są jednak widoki, że samorząd postara się o bardziej wygodne i nowocześniejsze wyposażenie wnętrza czytelni. Znalazły się w niej wszystkie ważniejsze czasopisma katolickie, i to w kilku egzemplarzach, by była też możliwość wypożyczenia, choć na krótko, egzemplarza dodatkowego do domu. Obok „Niedzieli”, „Gościa niedzielnego”, „Źródła”, „Różańca”, „Arki” i „Idziemy”, na jednym z pierwszych miejsc, co może nas cieszyć, znajduje się – „List do Pani”. Jest też wiele pism dla dzieci, takich jak „Jaś”, „Dominik”, „Mały Rycerz Niepokalanej”, „Anioł Stróż”, a także, „Gazetka Parafialna”, którą zaczęto od niedawna wydawać.

 

A co ponadto?

Z inicjatywy pana Piontka, którego ważnym doradcą jest ks. Kazimierz Kurek, zaczęto też realizować nietypowy pomysł przygotowywania paczek aktualnych czasopism do ofiarowania chorym parafianom, odwiedzanym przez księdza proboszcza w każdy pierwszy piątek. A jest ich w mieście i okolicy przeszło 90.

Ostatnio grono współdziałające z panem Piontkiem, a wywodzące się głównie ze stworzonego niedawno Parafialnego Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, postanowiło rozszerzyć czytelnicze zbiory o zestaw wartościowych pozycji książkowych. Trwa więc zbiórka książek, a ofiarna pani Wiesława, uzupełnia cierpliwie założony katalog.

Do czytelni zaczyna przychodzić coraz więcej osób, także z dziećmi, i to nie tylko przed, czy po niedzielnej Mszy świętej, ale i w tygodniu. Przybywają także na nietypowe, a jakże warte powtórzenia w innych środowiskach,spotkania – na wspólne odmawianie brewiarza. Po popołudniowej Mszy św., w piątek, brzmią słowa nieszporów, o 10 w niedzielę – słowa jutrzni. Przybywają też członkowie założonego przez pana Piontka parafialnego chóru, a więc sławi się więc Najwyższego także śpiewem.

Jak się dowiaduję w rozmowie z panem Antonim, to dopiero początek działań tej zdawałoby się maleńkiej placówki, bo opracowany program jest znacznie szerszy. Na razie wolał jednak go nie ujawniać, by, jak uważa, czyny wyprzedziły słowa. A ja myślę z nadzieją, że może ta inicjatywa – zakładania przyparafialnych czytelni prasy katolickiej, będzie mogła stać się znacznie powszechniejsza. Także, a może przede wszystkim, dzięki aktywnemu laikatowi, który współdziałać będzie ze swym proboszczem.

A chodzi tu o niebagatelna sprawę, nie tylko o dbałość o podniesienie poziomu czytelnictwa w parafii, ale także o zachętę do pogłębiania, i w ten sposób, formacji religijnej.

Ucieczka z feministycznego raju

Ucieczka z feministycznego raju

Alina Petrowa-Wasielwicz

 

Eva Herman jest znaną niemiecką dziennikarką. Jej życie może być wzorem dla młodych ambitnych kobiet – prowadziła programy radiowe i telewizyjne, jest autorką wielu książek, jest osobą rozpoznawalną. Osiągnęła sukces, ma pieniądze i wpływy, może sobie pozwolić na wiele luksusowych rzeczy i spędzanie urlopów za granicą. A jednak pewnego dnia powiedziała: Nie. Zakwestionowała wszelkie reguły, jakich dotychczas przestrzegała i nie zawahała się głośno powiedzieć, jakie wnioski wyciągnęła ze swoich przemyśleń: Feminizm jest pomyłką. Ślepą uliczką. Kobiety płacą niewyobrażalnie wysoki koszt za odejście od tradycyjnego modelu rodziny. A jeśli chcą być szczęśliwe, powinny czym prędzej odzyskać swoją kobiecą specyfikę, rolę, zaaprobować przeznaczenie.

Swoje refleksje opublikowała w 2006 r. w czasopiśmie „Cycero”. Zadała w nim pytanie: Czy stoi przed nami groźba ostatecznej zagłady, ponieważ kobiety zapomniały, jakie to szczęście i satysfakcja mieć dzieci?”

Artykuł wywołał ożywioną dyskusję, a jego autorka zdecydowała się rozwinąć szerzej poruszone w nim wątki. Powstała książka „Świat według Ewy. Życie na nowych zasadach”, która niedawno ukazała się w Polsce.

Nieraz najtrudniej jest zadać najprostsze pytania. Eva Herman je zadała. Dlaczego kobiety w Niemczech nie chcą mieć dzieci? Odpowiedzi jest kilka, ale najważniejsza nasuwa się bardzo szybko: dlatego, że uległy presji, pewnej pedagogice społecznej, że muszą się zrealizować. Co to znaczy? – Jest to brama do raju, na który składa się dobrobyt, prestiż społeczny, niezależność. I który świadczy o wartości kobiety, o tym, że idzie z duchem czasu.

Dziś autorka, która sama bardzo chciała się samozrealizować kosztem męża (jej pierwsze małżeństwo się rozpadło) i dzieci (ma tylko jedno dziecko i nad tym ubolewa) zwraca uwagę, że ten podsunięty kobietom ideał ma służyć gospodarce. W NRD sprawa była bezdyskusyjna – matka wracała do pracy kilka tygodni po porodzie, dzieci oddawano do żłobka. W demokratycznych Niemczech natomiast mit samorealizacji dziwnie współgrał z cudem gospodarczym – potrzeba było rąk do pracy. W obu wypadkach dla dzieci oznaczało to przymusową rozłąkę z matką, dramat i rozpacz maluchów, w ostateczności ukształtowanie pokolenia, które cechuje chłód emocjonalny, trudność w nawiązywaniu kontaktów, agresja, zamknięcie w sobie. Temu procesowi towarzyszyło też deprecjonowanie macierzyństwa i szczególne napiętnowanie kobiet pracujących w domu i wychowujących dzieci. Nie po to przecież studiowały, żeby teraz gotować zupki swoim pociechom.

Z iście niemiecką precyzją autorka dociera do faktów historycznych. Pierwszy sztuczny pokarm dla niemowląt wyprodukowała firma Nestlé w 1866 roku. To też wiązało się z produkcją, konkretnie z rewolucją przemysłową, która potrzebowała kobiecych rąk do pracy. Niezależnie od powodów – ekonomicznych czy ideologicznych – macierzyństwo w pewnym momencie zaczęło niektórym narodom przeszkadzać, zaczęto postrzegać je jako przeszkodę, przestało być „trendy”. Zamiast tego zaproponowano kobietom morderczą pracę po 14 godzin na dobę i złudne szczęście samotnych wieczorów.

Autorka pisze także o zgubnym działaniu antykoncepcji, która ma uchronić kobietę od katastrofy, jaką jest macierzyństwo. Bezpłodny, pozbawiony uczuć seks i tak nie jest w stanie oszukać natury, która nadal podpowiada człowiekowi, że tylko wówczas ma on sens, gdy w efekcie rodzi się nowy człowiek.

Bardzo ciężkie zarzuty padają też pod adresem feministek, które przedstawiają mężczyzn jako ciemięzców, pragnących poprzez macierzyństwo uczynić z kobiet niewolnice. Efekt jest taki, że wiele kobiet unika małżeństwa, a w ponad 80-milionowych Niemczech jest 40 mln gospodarstw domowych, zaś na jedno gospodarstwo przypada niewiele ponad dwie osoby.

Samotność, zerwane więzy rodzinne i społeczne, chłód emocjonalny i agresja – to efekt „nowego porządku”. Utrata rodziny, dzieci, serdeczności, postrzeganie życia jako wiecznej walki o swoje. Czy warto tak żyć? Autorka nie jest gołosłowna. Opowiada o losach konkretnych kobiet, które dały się zwieść mirażom. Wieczorami samotnie jedzą pizzę w swoich schludnych, dostatnich domach.

Eva mówi więc „Nie”. I nawołuje do buntu, swoistej kobiecej kontrrewolucji. „Wybrnięcie z tego ślepego zaułka zależy od nas, kobiet. Zgódźmy się znowu na kobiecość, na uczucie wstydu i intymności oraz naturalny instynkt macierzyński”.

Dziś Eva Herman przyznaje, że gdyby mogła jeszcze raz wybierać, nie stawiałaby na karierę. Wyszłaby za mąż i urodziła pięcioro dzieci. Dla niej jest już za późno. Ale nie jest za późno dla kobiet, które jeszcze mają możliwość wydobyć się z oparów absurdu. I ucieczki z feministycznego raju, który doszczętnie niszczy kobiecość.