Anna Sowa i jej bank

Anna Sowa i jej bank

Agnieszka Dziarmaga

 

Porusza się na wózku inwalidzkim, ale równie operatywnej i pogodnej osoby nie spotyka się zbyt często. Od 2003 r. Anna Sowa jest pełnomocnikiem prezydenta Kielc ds. osób niepełnosprawnych. Kanapkę zazwyczaj zjada na przystanku autobusowym, bo w pracy nie znajdzie ani minutki... Teraz tematem nr 1 pozostaje Bank Sprzętu Ortopedycznego, z którego korzystają dzieci z całej Polski, dotknięte rozszczepem kręgosłupa.

 

Bank zaprasza

Po raz kolejny do Kielc dotarł z Włoch transport aparatów ortopedycznych niezbędnych dla tych, których dotknęło rozszczepie kręgosłupa. Po ten trudno dostępny sprzęt przyjeżdżają do Kielc chorzy od Bałtyku po Tatry. Każdy aparat trzeba na miejscu przymierzyć i dopasować do figury dziecka.

Anna Sowa, znając potrzeby chorych cierpiących na rozszczepienie kręgosłupa od dawna nosiła się z zamiarem wypożyczalni sprzętu. Z pomocą przyszli znajomi z Włoch, m.in. Adela Kózka, opiekująca się tam niepełnosprawnymi. Dzięki współpracy z ks. Bruno Limą z Rzymu, prowadzącym stowarzyszenie „Człowiek i społeczeństwo”, powstał Bank Sprzętu Ortopedycznego w Kielcach. Ostatnio otrzymano od ks. Limy ok. 50 aparatów dla dzieci i nastolatków z rozszczepem kręgosłupa. Zdaniem Anny Sowy, potrzeby w zakresie dostępu do tego sprzętu są ogromne. NFZ dofinansowuje wykonanie aparatu dla pacjenta w kwocie ok. 3 tys. zł., ale pełny koszt wynosi ok. 20 tys. zł. Resztę rodzic musi dopłacić sam. A dziecko bardzo szybko z takiego aparatu wyrasta i potrzebny jest nowy.

Wiosną br. kielecki Bank otrzymał piąty w ciągu dwóch lat transport darów. W Banku Sprzętu Ortopedycznego można dobrać sprzęt do figury dziecka (są także aparaty dla 14 i 15-latków oraz dla dzieci tęższych). Sprzęt jest wydawany w Urzędzie Miasta w Kielcach przy ul. Szymanowskiego 6, w pokoju 23. Bank jest czynny w poniedziałki w godz. 13. 30. – 17.00 oraz we wtorki, środy, czwartki i piątki w godz. 12.00. – 15.30. Osoby zainteresowane mogą kontaktować się z Anną Sową pod nr. tel.: (041) 36 7 65 28; 0607 455 574.

Rozszczep kręgosłupa (inaczej tarń dwudzielna) to wada wrodzona, powstała w życiu płodowym wskutek upośledzenia rozwoju kręgu lub kilku kręgów, na skutek niezamknięcia się kanału kręgowego. Rozszczepowi kręgosłupa towarzyszą często nieprawidłowości w rozwoju rdzenia kręgowego, mózgu i móżdżku, deformacje stawów kończyn dolnych, guzy wrodzone, różnego rodzaju przepukliny oraz porażenia dolnej części ciała. Szczególnie niebezpieczne są rozszczepy górnych partii kręgosłupa – w ok. 80% przypadków przyczyniają się do powstawania wodogłowia, które w ok. 95% jest śmiertelną chorobą wśród dzieci. Leczenie ortopedyczne zależy od stopnia komplikacji – w lekkich przypadkach tylko w niewielkim stopniu choroba przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, ale w cięższych, związanych z rozszczepem górnych partii kręgosłupa, powoduje groźne choroby ze skutkiem śmiertelnym.

 

Małe – wielkie dzieła

Dla nas, zdrowych to niekiedy niezauważalne usprawnienia, dla nich, ludzi na wózkach, dotkniętych różnymi chorobami – nieoceniona pomoc w codziennym poruszaniu się. Dlatego pani Anna walczy o modernizację dróg, podjazdy, poręcze, windy. Z jej inicjatywy uruchomiono ostatnio nową linię autobusową prowadzącą do Świętokrzyskiego Centrum Onkologicznego, windę dla niepełnosprawnych w Wojewódzkim Domu Kultury, a wkrótce będzie ona – w Muzeum Narodowym w Kielcach. Szpitale Kielc i Kielecczyzny sukcesywnie otrzymują sprzęt ortopedycznych z darów, m.in. z Niemiec. Na kieleckim osiedlu „Ślichowice” powstał basen na prawdziwie europejskim poziomie, dostosowany do potrzeb niepełnosprawnych.

Anna Sowa współpracuje ze wszystkimi, którzy chcą pomagać niepełnosprawnym: z MOPR-em, PERON-em, różnymi organizacjami pozarządowymi. – Jestem otwarta na wszystkich – mówi – którzy chcą i mogą poprawić warunki życia osób niepełnosprawnych. Czasami tylko żałuję, że nie mam czarodziejskiej różdżki, która dorzuci nieco pieniędzy…

Jedyna kobieta – ofiara Zbrodni Katyńskiej

Jedyna kobieta – ofiara Zbrodni Katyńskiej

JANINA z DOWBORÓW-MUŚNICKICH LEWANDOWSKA

 

Janina Kulesza-Kurowska

 

„Według relacji ocalonych jeńców Kozielska, w tym obozie oficerskim zamknięta była jedyna kobieta. Była to lotniczka – podporucznik, występująca pod nazwiskiem Lewandowska. Istniały jednak wersje, że nazywała się naprawdę inaczej. Nosiła rzekomo nazwisko jednego z wybitnych generałów polskich, szczególnie znienawidzonych przez bolszewików, i dlatego je ukrywała”.

(„Zbrodnia Katyńska z świetle dokumentów”, Londyn 1948.)

 

Kozielsk – ongiś siedziba polskich rodów magnackich: Ogińskich i Puzynów, położona około 250 km na południe od Smoleńska, w listopadzie 1939 r. została zamieniona na jeden z obozów internowania dla około 4.500 polskich oficerów. Znalazło się wśród nich około 200 lotników, a między nimi jedyna w obozie kobieta: por. pilot Janina Antonina z Dowborów-Muśnickich Lewandowska. Jej ojcem był rzeczywiście generał Józef Dowbór-Muśnicki, w latach 1917-1919 dowódca I Korpusu Polskiego w Rosji, a następnie w latach 1919-1920 – powstania wielkopolskiego, dzięki któremu wyznaczono przedwojenną granicę zachodnią Polski. Nazwisko Lewandowska przybrała po poślubieniu w czerwcu 1939 r. Mieczysława Lewandowskiego, instruktora lotniczego.

Urodziła się w kwietniu 1908 roku w Charkowie Jej ojciec, którego autorzy dokumentów, wydanych w Londynie, określają jako szczególnie przez bolszewików znienawidzonego, był wybitnym oficerem armii carskiej, utalentowanym wychowankiem rosyjskich szkół wojskowych, awansowanym na coraz wyższe stanowiska, mimo że był Polakiem. W roku 1915 został mianowany nawet generałem. W sierpniu 1917 roku, w okresie przygotowań do wybuchu rewolucji rosyjskiej, zgromadził i zorganizował w bojowe szyki żołnierzy – Polaków (wcielonych do armii rosyjskiej podczas I wojny światowej), którzy pragnęli wrócić do kraju rodzinnego, walcząc pod polskim dowództwem.

Najstarsza córka generała Janina Antonina była nie tylko kobietą piękną ale i wszechstronnie utalentowaną. Gimnazjum skończyła w Poznaniu i tam wstąpiła do konserwatorium muzycznego. Okazało się jednak, że bardziej fascynowało ją lotnictwo, toteż przerwała studia, rozpoczęła pracę urzędniczki i z całym zapałem podjęła naukę latania. Wkrótce zdobyła uprawnienia pilota szybowcowego i skoczka spadochronowego. Jej celem stało się podjęcie służby pilota zawodowego w lotnictwie wojskowym. Będąc już członkinią Aeroklubu Poznańskiego ukończyła kurs pilotażu i otrzymała dyplom pilota samolotowego. W następnym roku 3 Pułk Lotniczy w Poznaniu skierował ją na kurs radiotelegraficzny we Lwowie oraz na kurs obserwatorów lotniczych w Warszawie. Udało się jej więc zrealizować swe marzenia, gdyż mogła już jako pełnoprawna pilotka służyć w polskiej armii w razie wybuchu wojny. I tak się stało.

W czerwcu 1939 roku spełniło się jej inne marzenie: wyszła za mąż za Mieczysława Lewandowskiego, również zamiłowanego aeronautę, instruktora lotniczego. Szczęście małżeńskie trwało jednak bardzo krótko – zaledwie parę tygodni. Janina musiała wrócić do Poznania. Nie wiedziała, że już nigdy nie zobaczy męża. W Poznaniu zastał ją wybuch wojny. 23 sierpnia 1939 roku otrzymała kartę mobilizacyjną, wzywającą ją do stawienia się w 3 Pułku Lotnictwa w Poznaniu. Mianowana na stopień porucznika pilota pojechała przez Lublin na wschód do 3. Bazy Lotniczej. Tu otoczyły ich wkraczające wojska sowieckie. Oficerowie – dowódca bazy kpt. Józef Sidor i por. Janina Lewandowska – zostali odseparowani od żołnierzy i wywiezieni do Kozielska.

Mieczysław Lewandowski przedostał się wkrótce do Anglii. Tam służył jako chorąży pilot RAF i tam pozostał po wojnie.

Oto jeszcze jeden cytat z relacji ocalałych więźniów Kozielska, opublikowanych w zbiorze „Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów”, Londyn 1948.:

„JEDYNA KOBIETA W OBOZIE KOZIELSKIM” (str. 30): „W Kozielsku – pisze kpt. lekarz dr Wacław Mucho – zetknąłem się z p. Lewandowską. Tak się złożyło, że przychodziła dość często do domu nr 17, gdzie i ja kwaterowałem na pryczy I. piętra, by widzieć się z dwoma swymi znajomymi, m.in. ppor. Kulikowskim Michałem, lekarzem pułku lotniczego z Wileńskiego, młodym człowiekiem około lat 28-29. Przychodziła do naszego bloku, gdyż po pierwsze znała powyższych ludzi, a z drugiej strony czuła się tutaj bezpieczna, gdyż mieszkańcy stanowili „swoją wiarę”. Chodziły słuchy, że jest ona krewną, czy córką generała N.N. i że pochodzi z Poznania. Ubrana była w polski mundur lotniczy męski, lecz moim zdaniem wypożyczony, gdyż nie był dopasowany do jej figury. Wzrost raczej wysoki, jak na kobietę, szatynka, włosy ucięte. (...) Odnośnie warunków i trybu jej życia w obozie kozielskim, posiadała ona osobne pomieszczenie, oraz brała udział w konspiracyjnym życiu religijnym obozu, uczestnicząc w tajnych nabożeństwach i wypiekając opłatki Hostii Św., z powodu czego miała ze strony władz obozowych przykrości, ulegając kilkakrotnym rewizjom. (...). Pozostało poza tym wśród jeńców kozielskich wspomnienie o jej następnie daremnych próbach – kiedy przyszło do rozładowania obozu. – przyłączenia się do transportu, którym wywożono ludzi jej najbliższych. Wyjechała jednak kilka dni później, ale – jak się okazało – z tym samym, co i oni, przeznaczeniem”.

Podczas prac ekshumacyjnych, prowadzonych w 1943 roku Niemcy sprowadzili do Katynia grupę dziennikarzy zagranicznych, akredytowanych w Berlinie. Byli wśród nich dziennikarze szwedzcy, szwajcarscy i hiszpańscy. Pokazano im, że wśród zwłok polskich oficerów znaleziono ciało jednej kobiety. Był to fakt niezwykle ważny dla ustalenia, jaką grupę polskich oficerów zamordowano w Katyniu, a mianowicie tych z Kozielska. W Kozielsku bowiem była więziona jedna kobieta por. pilot Janina z Dowborów-Muśnickich Lewandowska, która podzieliła los kolegów. W ten sposób stała się świadkiem w ustaleniu szczegółów o mordzie katyńskim.

Najważniejsze jest świadectwo życia

Najważniejsze jest świadectwo życia

 

Z prof. Jadwigą Puzyniną– kierownikiem Pracowni Języka Norwida na Wydziale Polonistyki UW, autorką wielu publikacji naukowych i popularnonaukowych, cenionym przez młodzież pedagogiem, wykładowcą na konferencjach naukowych w Polsce i za granicą, która w pierwszych dniach marca obchodziła swoje osiemdziesiąte urodziny – rozmawia Maria Wilczek.

 

Już na początku naszego spotkania dziękuję, że chcesz, droga Jubilatko, porozmawiać na łamach naszego pisma o sprawach, które są ci bliskie. Pozwól, że w czasie powszechnej dyskusji o autorytetach zacznę naszą rozmowę od pytania – dlaczego są one nam, jako jednostkom i jako społeczeństwu niezbędnie potrzebne?

 – Rzeczywistość jest skomplikowana, pełna tajemnic, nie jest więc łatwo, zwłaszcza ludziom młodym, wybierać drogi, którymi chcą iść przez życie. Większość z nas cechuje przy tym skłonność do naśladownictwa, przy czym, zwłaszcza w młodości, naśladujemy często ludzi, zachowania i postawy tego niegodne, ulegamy jakimś zewnętrznym urokom „idoli”, nie autorytetów. Różnica między idolem a autorytetem polega na tym, że ludzie wielbią „idoli” i naśladują, bo podoba się im ich wygląd zewnętrzny, zachowanie, śpiew, aktorstwo itp. – autorytety natomiast szanujemy za różne cechy – dobrze, jeżeli są to: wiedza, mądrość, także wysoki stopień jakichś umiejętności, ale przede wszystkim przejawiający się w praktyce wysoki poziom moralności. Niestety nie zawsze potrafimy naśladować w pełni na co dzień, tych, których uważamy za tego rodzaju wzory. I tak np. dla ogromnej większości Polaków Jan Paweł II jest niewątpliwie autorytetem, niewielu jednak potrafi żyć według jego wskazań, przejmować styl jego życia. Jednakże autorytet pozostaje kompasem dla tych, którzy go uznają, i niejednokrotnie pobudza do refleksji, chroni przed złymi decyzjami, błędnymi wyborami, uleganiem słabościom.

 

Proces wychowania wymaga nie tylko właściwych, celnych słów, którymi wprowadzamy młodych w świat wartości, ale może głównie przykładu, świadectwa życia wychowawców, spójności postępowania z głoszonymi zasadami. A więc jest to poniekąd – dla matek, ojców, nauczycieli wyzwanie, by starali się stawać dla młodych – autorytetami. Czy mogłabyś, wiem, że to temat na wykład, nie na krótką rozmowę, wskazać te wartości, to bogactwo, w które powinien być wyposażony wewnętrznie wychowawca, by temu zadaniu sprostać?

– Myślę, że najważniejsze jest to, co powiedziałaś: świadectwo życia samego wychowawcy. A równie ważny jest stosunek do dziecka czy też młodego człowieka, umiejętność słuchania, rozumienia, nawiązywania dialogu, a nie narzucania poglądów. To nie oznacza rezygnacji ze zdecydowanych wymagań, ale dziecko, a zwłaszcza nastolatek powinien (dzięki mądremu dialogowi) rozumieć i uznawać ich potrzebę – czy to w domu, czy w szkole. Ważnym elementem wspomagającym pracę wychowawczą jest poczucie humoru, umiejętność stwarzania sytuacji wspólnej zabawy, to ociepla atmosferę, wnosi tak bardzo pożądany uśmiech w relacje między wychowankiem i wychowawcą.

 

Pozwól, że zapytam teraz o sprawy, które szczególnie leżą ci na sercu, jako twórcy kultury. Polacy w międzynarodowym rankingu znaleźli się na jednym z ostatnich miejsc pod względem rozumienia tekstów. Czy w tym chociażby kontekście wyczuwasz konieczność zorganizowania narodowej kampanii na rzecz obrony języka, i jak miałaby ona przebiegać na tym najmniejszym forum, jakim jest rodzina.

– Nie lubię słowa kampania, zwłaszcza gdy się je stosuje do spraw wchodzących w zakres istotnych wartości. Natomiast myślę, że troska o język jest częścią składową troski o całość kultury i tak powinna być zawsze traktowana. Jakie społeczeństwo – taki język, jaki człowiek – taki jego język. Im w człowieku i w społeczeństwie więcej zrozumienia dla wartości estetycznych i moralnych, im więcej zainteresowań poznawczych, im silniejsze zakorzenienie w kulturze własnego narodu – tym większe są szanse na to, że człowiek sam będzie dbał o jakość swego języka i o zasady posługiwania się nim. Za niezwykle istotne uważam wdrażanie wszystkich użytkowników języka, a przede wszystkim młodzieży, w stałą refleksję nad znaczeniami słów i wyrażeń, a poprzez to – treści zawartych w naszych – a także słyszanych i czytanych – wypowiedziach. Potrzebne jest zdawanie sobie sprawy z wieloznaczności wyrazów, z nieostrości znaczeń i z ich zależności od punktu widzenia mówiącego, od kontekstu i sytuacji, w jakich posługujemy się danym słowem. Powierzchowność w posługiwaniu się językiem stanowi jedno z bardzo poważnych zagrożeń dla kultury społeczeństwa, w sposób istotny utrudnia także rodzinny dialog, wychodzenie z konfliktów.

 

A czy można by wymienić jakiś podstawowy zestaw pojęć, wartości, których znaczenie, nieomal obligatoryjnie, powinno być poddawane analizie po to, by dotrzeć do ich istoty, skoro wokół nich i na nich miałoby być budowane nasze życie?

– Wybór nie jest prosty. Po pierwsze inny jest i język, i obraz świata młodzieży, inny osób dorosłych. Są też w tym zakresie duże różnice w języku między ludźmi należącymi do różnych warstw społecznych [różnych światopoglądów]. Spróbuję jednak wymienić kilka słów-pojęć szczególnie moim zdaniem ważnych, takich, które powinny być przedmiotem uwagi i refleksji już w szkole, a także w dorosłym życiu każdego człowieka. Sądzę, że słowem najważniejszym jest miłość, a także – refleksja nad tym, na czym ona polega i kto ma być jej obiektem. Z miłością łączy się dobroć – człowiek kochający bliźnich – jest dobry, to najcenniejsza cecha ludzka. Kolejne podstawowe słowo to prawda w dwóch znaczeniach: zgodności naszych myśli i wypowiedzi z rzeczywistością – oraz prawdomówności – a więc przeciwstawności kłamstwa (to jest z kolei jedno z bardzo ważnych słów określających wartości negatywne). Następna para nazw istotnych dla życia społecznego wartości - pozytywnej i negatywnej - to uczciwość i nieuczciwość . Warty głębszego namysłu jest zakres spraw wymagających uczciwości oraz zachowań i postępków nieuczciwych.

I wreszcie para słów ważnych, na które trzeba uwrażliwiać zwłaszcza młode pokolenie – to odpowiedzialność i nieodpowiedzialność. Czyjaś odpowiedzialność oznacza poczucie obowiązku, czynnego troszczenia się o coś lub o dobro kogoś i możliwość polegania na słowności owej osoby w danym zakresie. Brak odpowiedzialności – nieodpowiedzialność ludzka – jest przyczyną licznych komplikacji w życiu społecznym, rodzinnym, także w życiu samych osób nieodpowiedzialnych.

 Tych słów ważnych jest wiele, zdaję sobie sprawę, że wyliczyłam tylko drobną ich część, wybraną zgodnie z moim subiektywnym odczuciem ich szczególnej wartości.

 

A trud, cierpienie…

– Wartość trudu i cierpienia niewątpliwie zależy od nas samych, od tego, czy traktujemy je tylko jako przedmioty naszych utyskiwań, czy też jako to, co pomaga nam samym lepiej rozumieć innych, uczyć się cierpliwości, dzielności, postawy walki, dla chrześcijanina walki o lepszy świat. Warto tu przytoczyć słowa Norwida: „Cierpieć – nie jest to gnuśnieć, ale w znanym kierunku ze świadomością rzeczy walczyć.” A także: Nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale za Zbawicielem z krzyżem swoim: ta jest zasada wszechharmonii w chrześcijaństwie.

 

A teraz, zmieniając nieco temat naszej rozmowy, chciałabym, w kontekście tego radosnego dla ciebie, ale i dla szerokiego grona twoich przyjaciół, wydarzenia, jakim był twój jubileusz, zadać dość przekorne pytanie, jak to się stało, że osiągając tak ewidentny sukces nie zgubiłaś pokory, skromności…?

–Wolałabym, żeby nie pojawiało się w powiązaniu z moją osobą słowo sukces, nie lubię tego pojęcia. Poza tym po prostu dobrze wiem, ile jestem warta i ile są warte moje dokonania i w związku z tym nie mam poczucia swojej szczególnej wartości. Jestem jaka jestem. Część ludzi w swojej dobroci przecenia mnie, część widzi obiektywnie, niektórzy całkiem negatywnie, tak jak to zwykle bywa.

 

A co kobieta sukcesu, uparcie pozostaję przy tym określeniu, choć ponownie usłyszę twoje protesty, myśli o hierarchii wartości istotnej dla kobiety, o jej miejscu w rodzinie i społeczeństwie?

– Pytanie, które postawiłaś, jest bardzo ogólne, hierarchie wartości różnych ludzi, w tym różnych kobiet różnią się od siebie, zależą w dużym stopniu od ich dróg życiowych, a także ich zainteresowań i usposobień. W moim pojęciu dobrze jest, jeżeli pierwszych miejsc nie zajmują wartości hedonistyczne – skierowanie na siebie i swoje przyjemności. Natomiast czy na pierwszym miejscu człowiek stawia wartości religijne, to zależy od tego, czy i jak głęboko jest wierzący; czy kobieta kieruje się szczególnie miłością do rodziny, czy do szerszej społeczności – to bardzo zależy od tego, czy ma tę rodzinę, czy jest samotna. Często jedne wartości traktujemy jako instrumentalne wobec innych, np. artystka może wysoko cenić sztukę, ale ufać zarazem, że uprawiając ją, służy społeczeństwu – i Panu Bogu. Można uważać za wielką wartość naukę i ją uprawiać, także wierząc, że w ten sposób realizuje się również wartości moralne, a nawet sakralne.

W praktyce kobietom nie jest łatwo łączyć służbę wartościom rodzinnym z jakąkolwiek pracą na rzecz społeczeństwa lub po prostu prozaicznym zarobkowaniem. Wiem to z własnego wieloletniego doświadczenia. Starałam się i staram godzić jedno z drugim, ale  wcale mi to dobrze nie wychodzi. Na szczęście miałam wspaniałego męża i mam wspaniałe dzieci, ale oni, to muszę podkreślić, są tacy dzięki własnej pracy i mądrości, dzięki wielu spotkanym przez  siebie ludziom i środowiskom, które ich kształtowały, a przede wszystkim dzięki Bogu, który ich, a także moje (czasem buntujące się) wnuki, a od niedawna także prawnuki prowadzi i będzie prowadzić – wierzę w to - sobie tylko wiadomymi ścieżkami.

 

Mówi się dziś często o zeświecczeniu społeczeństw. Jak, twoim zdaniem, wbrew wspomnianym tendencjom, pogłębiać wiarę? Jak chronić w życiu własnym i w życiu rodziny – sacrum?

– Tego także nie można traktować w sposób ogólny, jednolity. Dla jednych szczególną wartość ma żywy kontakt z Ewangelią, listami św. Pawła czy też całą Biblią; dla innych - udział we mszy św. lub też ich własna modlitwa, odpowiednie lektury i medytacja. Są też tacy,  którym  szczególnie dużo mówi o Bogu poezja lub też ogólniej – piękno świata: sztuki i natury. Zazwyczaj człowiek łączy ze sobą różne z tych dróg prowadzących do świata sacrum. Oczywiście, jeśli mu na tym świecie zależy...

A wiara jest przede wszystkim sprawą łaski. Na pewno jest źle, jeśli mając ją – nie pogłębia się jej, spycha na dalszy plan. A jeśli się jej nie ma – źle jest, gdy traktuje się ją lekceważąco lub wręcz niechętnie, zamiast zastanowić się nad tym, co ona człowiekowi daje i ewentualnie – jeśli uzna się ją za wartość - co można zrobić, żeby do niej dojść. W moim przypadku mogę tylko wskazać na pewien paradoks: oto chrześcijaństwo jest dla mnie ojczyzną – domem, oparciem, czuję się z nim mocno zrośnięta, a jednocześnie pozostaję człowiekiem skazanym na stałą walkę o wiarę.

W rodzinach bywa natomiast różnie, różne są usposobienia, potrzeby, także środowiska kształtujące jej członków. Jeżeli rodzicom czy dziadkom zależy na tym, by młode pokolenie nie traciło kontaktu z sacrum, muszą wchodzić z młodymi w dialog, niczego nie narzucając, starać się o dobór lektur, kontaktów, całego stylu życia, wspierać ich własną modlitwą. Uważać też, by ich własna religijność nie miała cech rażących młodzież, przede wszystkim nie była dewocją bez pokrycia w sposobie życia. A poza tym – to: „Duch tchnie, kędy chce…”

Dziękuje Ci serdecznie za rozmowę i – Plurimos Annos