Wojtyłowie i Ratzingerowie

b_240_0_16777215_00_images_numery_5__204_2012_okl.jpgWojtyłowie i Ratzingerowie

Alina Petrowa-Wasielewicz

 

Dobrze wychowani chłopcy nie rozpętują wojen. Nie ulegają zwodniczemu urokowi morderczych ideologii. Gdy dorosną, chronią słabych i stają się opoką. Dla swoich rodzin, czasem dla milionów wiernych, a nawet dla całego obolałego świata.

 

 

W księgarniach można już kupić książkę „Mój brat, Papież” Georga Ratzingera. Jest to cenna opowieść o życiu Benedykta XVI, bo, choć jego biografia jest dobrze znana, wspomnienia brata pokazują obecnego papieża z perspektywy najbliższego świadka – członka rodziny, towarzysza zabaw i dorastania.

16 kwietnia 1927 roku zaledwie trzyletni Georg usłyszał od ojca, że „dzisiaj rano przyszedł do nas mały chłopczyk”. Jak się później okazało nie tylko kochany brat, ale też przyjaciel na całe życie.

Autor snuje opowieść o kolejnych miejscach pobytu rodziny, gdzie ich ojciec – żandarm – pełnił służbę, o rodzicach – zapobiegliwej i niestrudzonej matce Marii, dzięki której skromny budżet rodzinny się dopinał, surowym i wymagającym, ale kochającym ojcu Josephie, człowieku niezłomnych zasad i szlachetności. Czytelnik dowiaduje się o dziecięcych zabawach i psotach (chłopcy mieli starszą siostrę Marię), o sąsiadach, o kupnie upragnionej fisharmonii, wspólnym muzykowaniu, o domu, który Joseph Ratzinger nabył tuż przed wybuchem wojny.

Bardzo skromne warunki materialne nie odbierały im radości życia, wszyscy bardzo się kochali, surowość ojca łagodziła serdeczność matki i jej pogodne usposobienie. Ratzingerowie byli rodziną szczęśliwą.

Do tego szczęścia niewątpliwie przyczyniała się głęboka wiara obydwojga rodziców, którzy nie tylko mówili o Bogu, ale żyli według zasad wiary, wspólnie modlili się z dziećmi, chodzili do kościoła i przystępowali do sakramentów, odbywali pielgrzymki, angażowali się w życie parafii. Solidna pobożność bawarskich chłopów, przekazywana z pokolenia na pokolenie była ugruntowywana lekturą katolickich czasopism i książek.

Georg Ratzineger wspomina ze wzruszeniem wspólne obchodzenie świąt, choinkę, którą ubierała matka, prezenty i smakołyki, doskonałe, bo pani Maria była świetną kucharką. Brat Benedykta XVI nie ma wątpliwości, że wiara, przekazana przez rodziców, wpłynęła na przyjęcie powołania kapłańskiego obydwu braci. „Jestem przekonany, że brak owej tradycyjnej pobożności stanowi jedną z istotnych przyczyn braku kapłanów” – wyznaje. I ze smutkiem dodaje, że naskórkowa religijność ludzi współczesnych nie ma żadnego wpływu na ich wybory życiowe. „W ten sposób w naszym społeczeństwie już na dobre zakorzenił się pogański styl życia. Jeżeli w rodzinie zanikają praktyki religijne, to znajduje to swe odbicie we wszystkich wymiarach ludzkiego życia”. Podkreśla też, że księża, których zna, nie mają wątpliwości, że wspólna modlitwa w ich rodzinach oraz udział w Eucharystii wpłynęły „na całe ich życie, otwierając ich na Boga. Dzięki temu ziarno powołania mogło paść na żyzną glebę”.

Georg Ratzinger ma świadomość, że cała trójka – Maria, Joseph i on otrzymali niezniszczalny fundament wartości – Boga, Który był i jest źródłem ich witalności i zdolności przechodzenia nawet przez najtrudniejsze wydarzenia dorosłego życia.

Czytając wspomnienia leciwego księdza, odbiorca może odnieść wrażenie, że opisywana atmosfera jest mu jakoś znana, że gdzieś już czytał o podobnej rodzinie. Gdyż klimat, w jakim wzrastali młodzi Ratzingerowie bardzo przypomina warunki, w których wychowywał się młody Karol Wojtyła. Obaj młodzieńcy – przyszli papieże – mieli przekazaną od najmłodszych lat głęboką wiarę, niezłomne zasady, prawość i sumienność. Przy wszystkich różnicach, w tym tej niezwykle ważnej – osieroceniu rodziny przez Emilię Wojtyłową – uderza wspólny fundament wartości obu rodzin. Bardzo ważne postaci ojców – surowych, wymagających, kochających. Gdyby się spotkały, obie rodziny porozumiałyby się doskonale, mówiłyby tym samym językiem, gdyż ich świat wyglądał identycznie – prosta wiara dawała im szczęście, nawet w najtrudniejszych warunkach.

Patrząc na te biografie, sięgając do korzeni, można zrozumieć, dlaczego ci dwaj mężczyźni – Polak i Niemiec, których powinna dzielić przepaść dramatycznej historii – rozumieli się tak dobrze i tak znakomicie układała się ich współpraca, gdy spotkali się w dorosłym życiu, gdy jeden z nich był papieżem, a drugi – prefektem Kongregacji Nauki Wiary.

Ich rodziny dały im nie tylko siłę wspaniałych wyborów życiowych, ale także determinację sprzeciwienia się złu, gdy dwa totalitaryzmy – brunatny i czerwony – trawiły ich ojczyzny. To dzięki wierze i niezłomnym zasadom Joseph Ratzinger senior, ale też cała rodzina, nie popadła w hitlerowski obłęd. Emerytowany żandarm uważał Hitlera za Antychrysta, za nieszczęście dla swojego narodu, który – w to nie wątpił – przegra wojnę.

Karol Wojtyła senior nie dożył czasów komunizmu. Ale jego syn nawet przez ułamek sekundy nie uległ, gdy po przybyciu armii sowieckiej rozległ się syreni śpiew partyjnych propagandystów. Joseph i Karol nie ulegli żadnym omamom. Zbyt dobrze wychowały ich niemiecka i polska rodzina. Gdyby w takich rodzinach jak Ratzingerowie wychowywało się całe wojenne pokolenie Niemców nie zostałaby rozpętana jedna z najstraszliwszych wojen w dziejach ludzkości.

Dobrze wychowani chłopcy nie rozpętują wojen. Nie ulegają zwodniczemu urokowi morderczych ideologii. Gdy dorosną chronią słabych i stają się opoką. Dla swoich rodzin, czasem dla milionów wiernych, a nawet dla całego obolałego świata.