Promienie te są wręcz nieprzyzwoite

b_240_0_16777215_00_images_numery_12_1_2012_13_okl.jpgRoentgen, urodził się 27 marca 1845 roku w Lennep, obecnie dzielnicy miasta Remscheid.  Mieszkam zaledwie parę kilometrów od tego miejsca. W interaktywnym muzeum  w Remscheid Lennep bywam przy każdej prawie wizycie gości spoza Niemiec. Zatem po latach wiem o Roentgenie więcej niż przeciętny człek. Odkrywca promieni X, tu, w Europie nazywanych po prostu promieniami rentgenowskimi jest na tyle znaną postacią, że widnieje w każdej książkowej i elektronicznej encyklopedii. Pisząc o nim, nie pominąłem naturalnie głównego odkrycia, ale skupiłem się głównie na ciekawostkach z jego życia.

 

Promienie te są wręcz nieprzyzwoite

Janusz Plewniak

 

Dzisiaj nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć, jakim nauczycielem chemii był ten jegomość, którego nazwisko pominiemy. Wiadomo z historycznych zapisów jakim był człowiekiem. Złośliwym i pamiętliwym, nie odpuszczającym zniewagi, nieznoszącym żartów z siebie. I takiego to nauczyciela jeden z uczniów przedmaturalnej klasy naszkicował na tablicy. Karykaturalnie. Wśród wrzawy i chichotów uczniowskich nie spostrzeżono, że przerwa się skończyła. Gorzej. Niezauważenie wszedł do klasy wykładowca chemii. Karykatura belfra na tablicy „biła” po oczach. Morderczą ciszę przerwało spodziewane, krótkie pytanie: – Kto? Kto śmiał?!

Pechowo, zdolny karykaturzysta, nie był zbyt zdolnym uczniem, a chemia nie była jego ulubionym przedmiotem. W potwornej ciszy pytanie zostało powtórzone: – Miał nicpoń odwagę zakpić z nauczyciela, ma mieć odwagę przyznać się. No, kto?!

Niespodziewanie powstał Willi. Szkolny prymus w naukach ścisłych. Wszyscy wiedzieli, że tym sposobem stara się ochronić mniej zdolnego kolegę. Wszyscy wiedzieli, że to nie on był autorem karykatury. Wszyscy, oprócz nauczyciela. A ten o mało nie dostał apopleksji. Najlepszy chemik w klasie wyciął mu taki numer.

– Panie Wilhelmie, z maturą może się pan pożegnać.

Pamiętliwy belfer słowa dotrzymał.

Siedemnastoletni Wilhelm ponowił po roku próbę. Nie mógł wiedzieć, że Komisji Maturalnej przewodniczyć będzie tenże sam, w swej pamiętliwości nieugięty pedagog.

Bez matury zaczął Wilhelm Conrad Roentgen na Uniwersytecie w Utrechcie jako wolny słuchacz. Po dwóch semestrach przeniósł się w roku 1855 na Politechnikę w Zurychu. Uczelnia ta przyjmowała studentów na podstawie zaliczenia egzaminów wstępnych. Skończył studia jako inżynier budowy maszyn, a następnie zrobił dyplom z fizyki. Rok później, mając 24 lata doktoryzował się. Już wtedy był asystentem u swego promotora profesora Augusta Kundta. Razem zaczęli pracować na Uniwersytecie w Würzburgu. Gdy Roentgen chciał się tam habilitować,odesłano go z kwitkiem – przecież nie miał matury! Zatem obaj fizycy przenieśli się do Straßburga, gdzie szybko potoczyła się naukowa kariera przyszłego noblisty. Wilhelm Conrad Roentgen został wnet profesorem, a w wieku 34 lat otrzymał katedrę fizyki na Uniwersytecie w Giessen.

Wykładowcą był przeciętnym, natomiast wybitnym eksperymentatorem. Już jako szesnastolatek opracował dmuchawę, po dziś dzień używaną przez wszystkich bartników do odymiania pasiek, a bywa, że i jako przyrząd do rozniecania ognia w kominkach. Jako fizyk badający przepływy w gazach zdobył szybko uznanie. Otrzymywał propozycje z licznych uczelni w Holandii i Niemczech. Przez dwanaście lat odmawiał. Aż się doczekał. Ta sama uczelnia w Wűrzburgu, która odmówiła mu habilitacji, zaprosiła profesora Roentgena, by objął katedrę fizyki. Tym razem nikt się o braku matury nie zająknął. Sześć lat później został Roentgen rektorem.

Eksperymentując nadal, przepuszczając w zamkniętych, wypełnionych gazami szklanych pojemnikach prąd, przypadkowo odkrył, że jakieś niewidzialne promienie rozświetlają płytki fluorescencyjne nawet w zupełnych ciemnościach. Tak samo zamknięte w drewnianym pudle płyty fotograficzne ulegały zaświetleniu. Był rok 1895. Teraz Roentgenowi zdawało się, że odchodzi od zmysłów. Mało co jadł, z nikim nie rozmawiał, nawet ukochana żona Bertha nie otrzymywała odpowiedzi na swe pytania. Aż nadszedł dzień, gdy znów ją poprosił o rękę. Tym razem dosłownie. Miała położyć rękę na zamkniętym pudle a on naświetlał ją przez wiele minut promieniami, które odkrył, a jeszcze ich nie rozumiał. Gdy na kliszy fotograficznej potem otrzymał obraz kości dłoni swej Berthy, z wyraźnie widocznym pierścionkiem i słabym zarysem tkanki, uwierzył, że jest odkrywcą zjawiska niezwykłego. Te niewidzialne promienie o właściwościach przenikania przez tkanki nazwał Roentgen promieniami X.

Dalej zdarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie. Jeszcze zanim lekarze zorientowali się, że aparaty rentgenowskie (a potem ich rozwinięte wersje jak CT) zrobią furorę w diagnostyce medycznej, wynalazek promieni X zawłaszczyli sprzedawcy butów i jarmarczni kuglarze. W każdym szanującym się domu obuwniczym klient przymierzywszy buty, miał możliwość wsunięcia stopy do otworu aparatu i na powyżej umieszczonym ekranie zobaczyć jak układają się kości wewnątrz buta. Jeszcze dalej poszli odpustowi magicy. Za opłatą, podpuszczony sloganem „nieprzyzwoitych promieni” każdy miał możliwość obejrzenia szkieletu bliskiej sobie osoby. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, jak szkodliwe jest to promieniowanie.

Na Roentgena zaczęły spływać zaszczyty. Był przyjęty przez cesarza, wielu współczesnych proponowało to nowe promieniowania nazwać jego imieniem, czemu Roentgen każdorazowo się sprzeciwiał.

Gdy 10 grudnia 1901 roku w Sztokholmie fundacja Alfreda Nobla po raz pierwszy przyznawała nagrodę Nobla, tym pierwszym uhonorowanym, „za ponadprzeciętne zasługi związane z odkryciem promieni, które należy nazwać jego imieniem” był Wilhelm Conrad Roentgen.