Słoneczna dziewczyna

b_240_0_16777215_00_images_numery_3_162_2008_ok.jpgNależała do ludzi, o których mówimy, że wnoszą pozytywną energię. Miała w sobie jakieś światełko, zawsze skierowane na innych: dar opromieniania życia w każdych warunkach oraz wydobywania tego, co w człowieku najlepsze.

 

Słoneczna dziewczyna

O Klementynie Sołonowicz-Olbrychskiej

 

Ewa Bagłaj

 

 

„Nie ma większej winy, jak zabrać człowiekowi światło” – przekonuje w swojej powieści Cierpki owoc tarniny Klementyna Sołonowicz-Olbrychska. Matka znanego aktora, Daniela, poświęciła szeroko rozumianej oświacie całe swoje życie zawodowe. Stworzyła kilkadziesiąt książek, spektakli radiowych i telewizyjnych dla dzieci i młodzieży. Jako dziennikarka chętnie recenzowała literaturę dla najmłodszych. Będąc nauczycielką, społecznie prowadziła teatr szkolny, w którym debiutował przyszły Kmicic i Azja Tuhajbejowicz z Trylogii. We wszystkim, co robiła, kładła nacisk na misję wychowawczą. Twierdziła, że „to właśnie siła charakteru, siła moralna, jest największym bogactwem człowieka i czyni szczęśliwym jego życie, a także życie innych”.

Należała do ludzi, o których mówimy, że wnoszą pozytywną energię. Miała w sobie jakieś światełko, zawsze skierowane na innych: dar opromieniania życia w każdych warunkach oraz wydobywania tego, co w człowieku najlepsze. Starała się znajdować w swojej zabieganej i często biednej codzienności coś, czym można podzielić się z innymi. Choćby dobre słowo, autentyczne zainteresowanie sprawami drugiego człowieka, wyrozumiałość dla słabości – ale nie dla złej woli. Taką widzieli ją bliscy i wychowankowie.

– Była w pani Klementynie sama świetlistość – wspomina zaprzyjaźniona z nią Barbara Wachowicz, matka chrzestna jej wnuka, Rafała Olbrychskiego. „Czarującą dziewczyną z Drohiczyna” nazwał Klimę poeta Czesław Miłosz, kolega i… wielbiciel z okresu równoległych studiów na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie.

Urodziła się 16 września 1909 w Drohiczynie nad Bugiem. To niewielkie miasteczko na wschodzie Polski, urodziwe i z przeszłością grodu koronacyjnego, pozostało dla niej na zawsze ukochanym miejscem na świecie. Akcję swoich utworów (poza kilkoma, w tym najpopularniejszą powieścią Zielona dziewczyna) umieściła w rodzinnych stronach. „Mimo długich lat przeżytych w Warszawie, duchem przebywała nad ciekiem wielkiej rzeki z jej urwistym brzegiem, wierzbami pochylonymi ku nurtowi… – pisała o niej Ewa Nowacka, krytyk literacki i autorka książek dla młodzieży.

Klementyna Sołonowicz była drugim dzieckiem Kazimierza i Zofii z domu Śmiałowskiej. Mieli oni trzy córki: Irenę, Klementynę i Krystynę Marię. Wywodzili się ze zubożałej szlachty. Obie rodziny, od kilku pokoleń mieszkające w Drohiczynie i okolicach, łączyły silne tradycje patriotyczne i zasługi w walce o niepodległość kraju. Różniły – zdolności i upodobania. Klima po ojcu odziedziczyła sumienność, pracowitość, rzetelność w pracy. Po matce: skłonności artystyczne, pisarskie.

Jej dziadek ze strony ojca, Adam Sołonowicz, był powstańcem styczniowym w oddziale ks. Stanisława Brzóski. Pradziadek ze strony matki, Antoni Śmiałowski uciekł spod Kobrynia przed represjami władz rosyjskich za pomaganie powstańcom 1863 r. Wiele lat później jego wnuk, a wuj Klementyny, Teodor Śmiałowski „Szumny”, komendant placówki AK „Wisłoka” w Drohiczynie, po wycofaniu się Niemców w 1944 r. nie złożył broni i został zamordowany przez NKWD. Świadkiem jego bohaterskiej śmierci był łącznik oddziału, ksiądz Jan Mazur – po wojnie wieloletni biskup diecezji siedleckiej.

Rodzice Klementyny starali się wychować córki w duchu tolerancji i wrażliwości na świat, czemu sprzyjało zamiłowanie obojga małżonków do książek.

– Matkę i jej siostry uczono, że liczy się to, kto jest kim jako człowiek, a nie jego pochodzenie czy przekonania religijne, polityczne czy stan majątkowy – mówi Daniel Olbrychski.

Po ślubie w kościele drohiczyńskim Sołonowiczowie wyjechali do pobliskiego Korczewa hrabiów Ostrowskich, gdzie Kazimierz pracował jeszcze jako kawaler w księgowości. Pałac należał niegdyś do słynnej marszałkowej Joanny Kuczyńskiej, adresatki listów i wiersza Do Pani na Korczewie,autorstwa Cypriana Kamila Norwida.

Klima miała trzy lata, kiedy rodzina przeniosła się do Podzamcza, w powiecie Garwolin, 3 km od historycznych Maciejowic, do dóbr hr. Andrzeja Zamoyskiego. „Zawsze tak czy inaczej czczono Kościuszkę. Tu była taka ziemia” – napisze Sołonowicz-Olbrychska w powieści O poranku, opartej na wątkach autobiograficznych. Osobowość przyszłej pisarki, tak wrażliwej na piękno przyrody, kształtowała się w pełnym uroku otoczeniu. Park w Podzamczu opisał Stefan Żeromski w swoich Dziennikach jako najpiękniejszy, jaki widział, przewyższający urodą nawet parki w Wilanowie i Opinogórze.  Zaraz po pierwszej wojnie światowej Sołonowiczowie opuścili jednak to miejsce, bo Kazimierz awansował i objął stanowisko zarządcy jednego z folwarków w dobrach Zamoyskich. Był to Podłęż, położony niedaleko Kazimierza nad Wisłą, czyli – po Drohiczynie – drugie dla Klementyny miejsce najszczęśliwsze na ziemi.

Kiedy okazało się, że prywatne lekcje nie dają dziewczynkom tyle, ile nauka w szkole, ich ojciec bez wahania zdecydował o przeprowadzce do Białegostoku. Dostały się do Państwowego Gimnazjum Żeńskiego, im. Anny z Sapiehów Jabłonowskiej. Nieprzyzwyczajone do rygoru, z jakiego słynęła ta szkoła, Klima i Krysia na własną prośbę przeniosły się do Gimnazjum im. Kraszewskiego w Drohiczynie i tam zdały maturę.

 

Dwie pasje Klementyny

Studia polonistyczne w Wilnie były ważnym etapem w życiu Klementyny Sołonowiczówny. Urzeczona dziewiątą muzą od dzieciństwa, tu zetknęła się z legendarnym już wówczas teatrem „Reduta” Juliusza Osterwy. Później, w Warszawie chodziła na zajęcia jako wolny słuchacz i grywała u mistrza role epizodyczne. Chociaż z własnego wyboru, po świetnie zdanym egzaminie do szkoły teatralnej (poza nią komisja wyróżniła wtedy Irenę Kwiatkowską), nie została profesjonalną aktorką, potrafiła szczerze i z miłością do ludzi wypełnić każdą z ról, w jakich postawiło ją długie i ciekawe, choć trudne życie.

Swego przyszłego męża, Franciszka Olbrychskiego, znanego stołecznego publicystę, spotkała w redakcji „Czasu”, kiedy po rezygnacji z aktorstwa zajęła się swoją drugą wielką pasją: pisaniem, i zaczęła pracować jako dziennikarka. Pobrali się tuż przed wojną i wkrótce urodził się pierwszy syn, Krzysztof. Całą okupację i powstanie warszawskie rodzina przetrwała w stolicy. W mieszkaniu przy Nowogrodzkiej, w samym Śródmieściu, przechowała Rafała Pragę, wybitnego dziennikarza pochodzenia żydowskiego, który po wojnie stał się autorem spektakularnego sukcesu dziennika „Express Wieczorny”.

 

Trudne czasy

Kiedy 1 sierpnia 1944 wybuchło powstanie, Klementyna była w pierwszych miesiącach ciąży z drugim synem, Danielem. Urodził się w lutym, po ewakuacji mieszkańców z Warszawy, w drodze do Łowicza. Do stycznia 1946 nie było po co wracać, a po wojnie okazało się, że w dawnym mieszkaniu mogą zająć tylko jeden pokój, do tego przechodni. Klementyna zamieszkała więc z dziećmi u rodziców w Drohiczynie. Mąż został w stolicy, przyjeżdżał tylko w odwiedziny, miał kłopoty z pracą. Aby utrzymać siebie i dzieci, wzięła w szkole dwa etaty: uczyła polskiego i francuskiego. Pojawiły się kłopoty zdrowotne. Błędnie zdiagnozowana choroba serca spowodowała wiele cierpienia, wreszcie konieczność rozstania się na zawsze z ukochanym zawodem nauczycielki… Co pozostało niezrozumiałe dla wielu, nie zaskarżyła do sądu lekarza, którego pomyłka skazywała ją na wyrok najwyżej kilku lat życia.

Małżeństwo na odległość również nie przetrwało, choć dla jego ratowania wróciła na stałe do Warszawy.

 

Oddana pracy

Klementyna Zaczęła współpracować z Polskim Radiem oraz telewizyjnym Teatrem Młodego Widza. Wtedy na poważnie zajęła się literaturą, do czego jeszcze w czasach dziennikarskich namawiała ją Zofia Nałkowska. Za swoją twórczość otrzymała kilkanaście nagród literackich, między innymi Nagrodę Prezesa Rady Ministrów oraz Nagrodę Harcerską.

Z zainteresowaniami teatralnymi nie rozstała się nigdy. O „Reducie” dużo opowiadała swoim uczniom. Doświadczenia te spisała w Teatrze radości – podręczniku dla nauczycieli zajmujących się organizowaniem i prowadzeniem szkolnych grup teatralnych; są tam m.in. takie słowa: „Podczas pracy z uczniami korzystałam z każdej okazji, by mówić o teatrze Osterwy i o teatrze Stanisławskiego”.

Mówiła o tym również obu synom. Przestała wierzyć, że Krzysztof zostanie w przyszłości aktorem, kiedy prowadzony do teatru, żeby nauczył się go kochać, odwracał się plecami do sceny i liczył krzesła. I nie pomyliła się. Został fizykiem. Całą nadzieję na spełnienie marzeń o drodze aktorskiej synów pokładała więc w młodszym.

– Nie wiem, jak odnosił się Daniel do matki, bo nie widziałam ich nigdy razem, ale wiem, jaki był stosunek matki do Daniela: ona była nim zauroczona – wspomina Ewa Nowacka, redaktor sekcji literackiej Polskiego Radia w czasie, gdy Sołonowicz-Olbrychska prezentowała tam swoje utwory. – Po castingu do filmu przynosiła fotosy. Jeżeli Daniela odrzucano, strasznie to przeżywała. Pokazywała i mówiła: Jak można nie poznać się? Jak można tego nie widzieć? To był najważniejszy człowiek w jej życiu.

 

Ostatnie lata

Jakże byłaby dumna i wzruszona, gdyby mogła wiedzieć, że w 2007 światowej sławy aktor Daniel Olbrychski otrzyma prestiżową nagrodę imienia Stanisławskiego!...

Nie doczekała tego, ale cieszyła się jego filmowymi sukcesami. Przeżyła wszystkich swoich lekarzy szpitalnych z lat pięćdziesiątych. Zdążyła jeszcze pojechać z Danielem w podróż marzeń do ukochanej Francji, a po powrocie zwierzyć się synowi: „Raptem zdarzyło mi się coś niezwykłego, czego nie przeżyłam wcześniej… Więc w każdym wieku może się coś podobnego zdarzyć. Nie boję się już starości”.  Doczekała się wnuków. Otoczona rodziną, zmarła w Warszawie 4 lutego 1995 r. w wieku 86 lat. Jest pochowana na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim. Mszę żałobną odprawił ksiądz Kazimierz Orzechowski, który porzucił niegdyś karierę aktorską na rzecz kapłaństwa. Obok rodziny swoją panią profesor tłumnie żegnali uczniowie.

Cztery lata później biblioteka w Drohiczynie otrzymała imię Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej. Tworzy się tam kącik jej pamięci. A ja, stając na Górze Zamkowej, skąd najpiękniej widać urodę okolicy z wijącym się w dole Bugiem, z wdzięcznością wspominam za Barbarą Wachowicz tę „kruchą, uroczą kobietę o włosach z pobłyskiem złota, która mnie tu przywiodła”.