„Matka – co za skarb!”

b_240_0_16777215_00_images_numery_2_161_2008_ok.jpg„Matka – co za skarb!”

Barbara Wachowicz

 

„Matka – najwierniejszy przyjaciel i dobry duch. Gdy przyjdą chmurne chwile otacza silnym ramieniem, czułą opieką, zagoi rany życia, da nowe siły i poprowadzi w trudu bezkrwawy bój... Szepnijcie z uśmiechem: – Mamusiu, Twój syn Cię kocha! To jej wystarczy za wszystko”.

Tak pisali chłopcy z liceum im. Stefana Batorego w swym harcerskim piśmie „Gniazdo”. Ci, którzy mieli stać się „kamieniami rzuconymi na szaniec”. Dane mi było jeszcze poznać, pokochać, spisać i opublikować w cyklu „Wierna rzeka harcerstwa” wspomnienia tych wspaniałych Matek: Zdzisławy Bytnarowej, matki Janka Rudego, ofiarnej nauczycielki, porucznika Armii Krajowej, jednej z komendantek Poczty Powstańczej, której po wojnie młodzież ofiarowała piękny tytuł – „Matula polskich harcerzy”; Zofii Rodowiczowej, której starszy syn poległ w powstaniu, a młodszego – legendarnego ułana batalionu „Zośka”-Janka Anodę zakatowano po wojnie podczas śledztwa; Heleny Niżyńskiej, matki najmłodszej, szesnastoletniej sanitariuszki batalionu „Zośka”, Krysi – zamordowanej przez Niemców w niewoli, bezbronnej...

Matkę Andrzeja i Janka Romockich – bohaterów powstania – Jadwigę, poznawałam poprzez jej pamiętnik, matkę Krzysia Baczyńskiego, najsławniejszego poety okupacyjnego pokolenia – dzięki jego wierszom i jej listom.

Pisali w „Gnieździe” chłopcy z klasy Krzysztofa, Rudego, Alka, Zośki: „Mija czas, mijają ludzie, Ona jedna nie przemija, Nasza Matka – Matka Polka. Cicha, niewidoczna, bez granic oddana. Matka – pomyślcie co za skarb”.

Mówiła mi Hanka, siostra Tadeusza Zawadzkiego-Zośki, dowódcy Grup Szturmowych Szarych Szeregów, którego pseudonim stanie się imieniem bohaterskiego batalionu: – Z nikim Tadeusz nie przyjaźnił się tak jak z matką. Była zawsze, gdy jej potrzebowaliśmy, gotowa wysłuchać wszystkiego, dyskretna i wyrozumiała. Była człowiekiem wrażliwym i głęboko mądrym. Opanowanie, życzliwość, łagodność odziedziczył Tadeusz po matce. Kochał ją nadzwyczajnie! Oboje rodzice (ojciec był wybitnym chemikiem, profesorem Politechniki Warszawskiej) uczyli nas odpowiedzialności za losy kraju...

„Tak bardzo żyć chcieli, by wymarzoną Polskę budować, jej służyć!” – pisała Jadwiga Romocka o swych synach: dowódcy kompanii „Rudy” w batalionie „Zośka”, Andrzeju ps. Morro i Janku, ps. Bonawentura, żołnierzu tegoż batalionu. Obydwaj zginęli w powstaniu. Janek w szpitalu, Andrzej biegnąc, by nawiązać kontakt z żołnierzami polskimi, którzy pierwszą łodzią przedarli się z praskiego brzegu – ugodzony prosto w serce kulą niemieckiego snajpera.

„Chłopcy – czyż to możliwe, że mam żyć bez Was? – pisała matka w pamiętniku jesienią 1945 r. – Jaśku, tak niedawno snułeś plany »że nie rozstaniemy się nigdy Mamusiu«. Byłam tak bezmiernie przez Was szczęśliwa. Byliście naszą dumą i szczęściem. Bóg obdarzył Was Łaską tak hojnie. Iskra Boża rozpalała się w Was wielkim płomieniem, który promieniował i dał Wam tyle serc z przyjaźni ludzkiej i dał Wam możność wnoszenia wszędzie tyle radości. (...) Poszedłeś synu sam na rozpoznanie terenu i Bóg przyjął Twoją ofiarę za wszystkich – strzał w serce. Za rozkaz wypełniony – »nawiązanie łączności za wszelką cenę«.

»Jezus Maryja« – Twój okrzyk ostatni zamyka Twe życie, a Jezus i Maria błogosławią Twej męce (...) i zabrała Cię Matka Boska Bolesna. Ona była przy Tobie.”

Mieszkała osierocona Matka w nędznej kawalerce bez kuchni, pracowała w Caritasie przy kościele św. Michała na Mokotowie, chodziła do chorych, opiekowała się nimi. Była jedną z tych Matek, które walczyły o powstanie kwatery batalionu „Zośka” na Cmentarzu Wojskowym w Warszawie. Stał się on symbolicznym, niezwykłym pomnikiem poległych dziewcząt i chłopców. Współpracowała pani Jadwiga Romocka z druhem Aleksandrem Kamińskim przy pracy nad jego książką o powstańczych batalionach „Zośka” i „Parasol”, o wprowadzenie której to książki do lektur szkolnych walczą towarzysze broni przez wszystkie lata wolnej Rzeczypospolitej, nie mogąc pojąć, i słusznie, jak to się dzieje, że młodzież nie ma w lekturze ani jednej książki o bohaterstwie swoich rówieśników w Powstaniu Warszawskim.

Gdy Matka zostawała sama, a nadchodziły rocznice rzucała kilka zdań w pamiętniku, bolesnych jak jej los: „Chłopcy naszego domu rozbitego! Wiem jeszcze o Was wszystko i wszystko z Wami przeżywam. (...) Jaśku, cieszyłeś się swoją architekturą, rozwijałeś dalszy plan pracy »po architekturze musi być jeszcze Sorbona, ale obiecana willa dla Mamusi będzie, a róż Mama będzie miała tyle co dawniej. (...) Nasze dzieciństwo i życie to bajka najcudowniejsza! Mamo! Czy wiele jest takich domów szczęśliwych? Wydaje mi się, że mało – dlaczego?«

I mówiliśmy o miłości wzajemnej, o szczęściu. I budowaliśmy świat. A teraz Ty  Jasieńku stamtąd swą Modlitwą budujesz tu świat”.

Niezwykła to modlitwa! Siedemnastoletni Janek Romocki w morzu szalejącej nienawiści i okrucieństwa, gdy Niemcy zabili mu ukochanego ojca i zabijali najbliższych sercu przyjaciół, napisał modlitwę o łaskę wybaczania, którą młodzież śpiewa w kościołach i na kominkach harcerskich. Znana jest jako Modlitwa Bonawentury od pseudonimu Janka, a kończy się frazą:

 

Od rezygnacji w dobie klęski

Lecz i od pychy w dzień zwycięski

Od krzywd, lecz i od zemsty za nie

Uchroń nas Panie!

 

Uchroń od zła i nienawiści

Niechaj się odwet nasz nie ziści

Na przebaczenie im przeczyste

Wlej w nas moc Chryste!

 

Do internowanego w stalinowskich latach Prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego dotarła ta modlitwa z listem Matki: „Cóż możemy złożyć my, Matki poległych, zamiast najpiękniejszych kwiatów – Ofiarę Mszy Świętej, najgorętszy Różaniec na każdy dzień trudu powszedniego i serca pełne wdzięczności. W dopełnieniu ofiary naszych Dzieci nie może zabraknąć naszego przebaczenia, na które może jeszcze Najmiłosierniejsza Pośredniczka Łask Wszelkich – czeka? A które przekazał nam w testamencie mój Syn”.

I w pamiętniku Matka dodała swoją modlitwę: „Boże miłosierny – ufając, obdarzeni Twą Łaską, wytrwali, promieniując swą Wiarą do końca...”

Na mogile Krzysia Baczyńskiego, znajdującej się między kwaterami dwóch batalionów, których był żołnierzem – „Zośki” i „Parasola” wyryto słowa jego wiersza: „Matko – powiedział – to nic, że ja daleko...”.

W Wigilię Bożego Narodzenia 1942 r. Matka ofiarowała mu notes do wpisywania wierszy z dedykacją: „Doskonałemu Poecie, najlepszemu synowi, radości moich oczu, chlubie mego serca...”.

Wychowała go tak, iż zawsze powtarzał: „Bohater to ten, który będzie łączył wielkość z miłością”. I o to się umiał modlić w przepięknym wierszu do Bogurodzicy: „O nagnij pochmurną broń naszą, gdy zaczniemy walczyć miłością”. Oboje wierzyli, że ta chwila nadejdzie. „Matko! – prosił w wierszu – jednym uśmiechem przywróć mi wzrok dla świata dziecięcy”. Wśród wielu wierszy jej dedykowanych jest poemat „Serce jak obłok”: „Najdroższej Matce poświęcam” – 30 sierpnia 1941 r. z adnotacją: „Poemat napisany dla Matki – zawsze wiersze poświęcone Matce zdają się niczym w porównaniu z potęgą Jej uczucia.”

W jego „Balladzie zimowej” zamarzającego rycerza ratuje promień matczynej miłości: „Złote chleby i ręce / Jak w dzieciństwa piosence, niosła Matka na witanie z synem”.

Pożegnał ją listem, który miał być jego ostatnimi słowy, pisanym 25 lipca 1944 r.: „Mamuśko najdroższa (...) bardzo mi ciężko z tą myślą, że nie mogę Cię zobaczyć w takich chwilach. (...) Nie martw się niczym. Jakoś sobie damy radę, jak zawsze nam się uda. Wiesz, że nam się nic nie stanie, zawsze wyleziemy obronną ręką. (...) Bądź spokojna o mnie, na pewno nic mi nie będzie. Pilnuj siebie i zdrowia i nie przejmuj się. Jeszcze tyle do zrobienia. (...) Całuję Cię mocno. Twój Syn Szczypcio.” Takim dziecinnym spieszczeniem podpisał. Zginął 4 sierpnia. Matka nie uwierzyła. Szukała, pisała, pytała, powracała do synowskich słów: „Matko, jak mnie uchronisz... Matko – to dzwon, to serce pęka Tobą.”

Pisała w liście do przyjaciół: „Nie ma niezastąpionych ludzi na świecie, tylu wielkich, prawdziwie wielkich minęło, przyszli inni. Tylko dziecka matce nikt i nic nie zastąpi.” Umarła w przytułku samotna. W testamencie wszystkie honoraria za poezję Krzysztofa zapisała na odbudowę Warszawy. W tomiku jego wierszy, którego wydania szczęśliwie doczekała, zakreśliła frazę: „Matko, nie ma już dni, które nas rozdzielą...”

24 września 2006 r.  największy, reprezentacyjny Szpital Położniczy przy ul. Inflanckiej w Warszawie przyjął imię Krystyny Niżyńskiej – Krysi Zakurzonej, sanitariuszki batalionu „Zośka”. Umotywowano to jak następuje: „Wybór najmłodszej sanitariuszki na Patronkę Szpitala jest hołdem dla wszystkich Dziewcząt walczących, poległych i tych, które przeżyły i są wśród nas, dając przykład, że umiały pięknie umierać, ale też umieją pięknie żyć”.

Zabawny pseudonim Krysi wziął się z okrzyku, gdy ratowano w Powstaniu zasypane pociskiem dziewczęta: „Ratujcie tamte! – zawołała Krysia – ja jestem tylko zakurzona!”

Najmłodsza, szesnastolatka imponowała swoim starszym koleżankom, które wspominały: „Imponuje nam hartem, wiarą, pogodą. W cudowny sposób rozmnaża opatrunki i ma olbrzymią siłę woli, by każdego rannego wesprzeć, pocieszyć, otoczyć opieką”. Zabrana do niewoli przepadła bez wieści. Matka nigdy nie odnalazła jej prochów. Przychodziły do pani Heleny Niżyńskiej harcerki z drużyny imienia Krysi. Mówiły do niej jak córka: Mama Sieńka co wzięło się ze słowa „Mamusieńka”. I oto, gdy odgruzowywano szkołę Siósr Zmartwychwstanek na Żoliborzu – odnaleziono zeszyt Krysi, a w nim „List do Matki”. Dziecko zawołało zza mogiły: „Matka to jest coś najświętszego na ziemi, coś najbardziej ukochanego i oddanego dziecku całą duszą. Matka całą swoją istotą, swoim życiem, sobą, służy nam (...) jest przyjacielem, nauczycielem, opiekunem, wychowawcą, osobą najlepiej  odczuwającą potrzeby, tęsknoty i pragnienia dziecka. (...) Wszystko przeminie, każdy odejdzie, ale Matka zawsze zostanie i nigdy nie przestanie kochać.” Harcerki z warszawskiej drużyny im. Krysi Niżyńskiej „Zakurzonej” przypomniały w liście do niej powstańczy wiersz o matce:

 

Jesteś daleko, lecz Twych rąk modlitwa

Od kul zasłoni, od śmierci ocali.

Ty nauczyłaś słowa „wytrwać”

I ono wspiera mnie z oddali.

 

I zakończyły swój list słowami: „Pożegnałaś się z Matką, byłaś jej jasną nadzieją, walczyłaś, widziałaś wiele śmierci. Byłaś zwykłą szesnastoletnią dziewczyną jak my i pragnęłaś – jak wielu Twoich rówieśników – budować Polskę miłości. Chciałaś pojednać wszystkich ludzi, a oni – zabili Cię! Poszłaś walczyć za wolną Ojczyznę – Matkę, a Matkę rodzoną zostawiłaś. Ona czeka na Ciebie, Krysiu. Ona też walczyła. O Polskę. Wolną i Niepodległą! Wywalczyłyście ją obie, a my walczyć będziemy, by być tej niepodległości godne”.