Róża Kościoła

b_240_0_16777215_00_images_numery_2_2012_okl.jpgRóża Kościoła

O Matce Anieli Godeckiej

 

Alina Petrowa-Wasilewicz

 

Była pierwszą kobietą w Kościele, która założyła zgromadzenie, posługujące robotnicom. Trzy lata przed opublikowaniem encykliki „Rerum novarum” Leona XIII założyła Zgromadzenie Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi. Nie pisała manifestów, za to w ukryciu służyła proletariuszom i w praktyce rozwiązywała „kwestię społeczną”. Aniela Róża Godecka była kobietą pod każdym względem wyjątkową i można żałować, że tak niewiele osób, zwłaszcza katolików, dziś o niej pamięta.

Urodziła się w 1861 r. w niewielkim mieście Korczewa nad Wołgą, gdzie jej ojciec, Jan Godecki, był powiatowym lekarzem. Rodzice Anieli znaleźli się daleko od domów rodzinnych, na ziemi mińskiej, gdyż jej matka, Natalia, pochodziła z rodziny unickiej, a zgodnie z rozkazem cara z 1839 r. wszyscy unici musieli przejść na prawosławie. Żeby uniknąć tego „zagarnięcia” przez despotę, jak to określała Godecka, jej rodzice uciekli w głąb Rosji, ukrywając się przed czujnym okiem carskiej policji. Tu na świat przychodziły kolejne dzieci, jednak szczęście rodzinne trwało zaledwie kilka lat – pani Natalia zmarła, gdy jej najstarsza córka miała zaledwie pięć lat, osierociwszy jeszcze młodszą córkę i syna.

Śmierć ukochanej żony był szokiem dla ojca rodziny, który zdecydował się wychowywać dzieci o własnych siłach, choć było mu trudno łączyć obowiązki zawodowe z opieką nad nimi. Musiał korzystać z pomocy opiekunek, w końcu oddał najstarszą córkę na wychowanie niemieckiej rodzinie. Aniela przelała na ojca wszystkie swoje uczucia. Był dla niej wzorem, niepodważalnym autorytetem, wyrocznią. On pisywał do niej regularnie i traktował jak osobę dojrzałą. Dziewczynka uczyła się w domu i już od najwcześniejszych lat ujawniła się jej wybitna inteligencja. Czytać nauczyła się w trzy w wieku czterech lat. Miała fenomenalną pamięć, a także upór i konsekwencję w drążeniu problemów aż do znalezienia satysfakcjonującego rozwiązania. Była samodzielna, odważna i stanowcza oraz dumna, że jest Polką i katoliczką. Miała kilka lat, gdy oświadczyła, że nie wyjdzie za mąż za synka znajomych, bo on jest Ruskiem, a ona Polką...

Jej mocne poczucie tożsamości nie zachwiało się, gdy znalazła się w elitarnym Instytucie dla osieroconych panien z dobrych domów w Moskwie, gdzie trafiła po ukończeniu edukacji domowej. Na około 700 dziewcząt było zaledwie kilkanaście katoliczek, ale to nie wpłynęło na zmianę przekonań panny „Nelli”, jak nazywano ją w szkole. Nie tylko nie uległa presji wynarodowienia i przejścia na prawosławie, ale szybko stała się przywódczynią grupy koleżanek i realizowała rozmaite pomysły. To ona doprowadziła do tego, że katolicki ksiądz przestąpił po raz pierwszy w historii progi instytutu, by udzielić ostatniego namaszczenia umierającej Polce.

Uczyła się znakomicie i co roku otrzymywała srebrny medal, gdyż złotego nie wypadało dać nie-Rosjance. Instytut ukończyła z wyróżnieniem oraz z dyplomem, który dawał jej uprawnienia do zakładania szkół na terenie całego cesarstwa rosyjskiego.
Wróciła do domu, ale ukochany ojciec zachęcił ją do wyjazdu na polskie ziemie. Młoda panna wróciła w rodzinne strony rodziców i uczyła dzieci w ziemiańskich domach. Zaręczyła się, bo tak wyobrażała sobie normalny kobiecy los, ale po jakimś czasie zerwała z narzeczonym. Nie była zakochana, ale chyba też nie było mężczyzny na świecie, który wygrałby porównanie z uwielbianym ojcem. Jego śmierć była dla niej ciosem, ale jako najstarsza z rodzeństwa znalazła siły i wróciła do codzienności. Zaproszona przez przyjaciółkę znalazła się w Wilnie i nadal utrzymywała się z korepetycji.

W mieście nad Wilią, które pokochała na całe życie, zamieszkała u rodziny Piłsudskich. I zapoznała się z ideami socjalistycznymi, którymi fascynował się także młody „Ziuk” Piłsudski. Chodziła na zebrania młodych socjalistów, czytała nielegalną prasę, ale także najpoważniejsze dzieła „założycielskie” nowych „zbawców świata”. Socjalizm pociągał młodą pannę, gdyż stwarzał możliwości pracy na rzecz społeczeństwa, do czego zawsze zachęcał ją ukochany ojciec. Zaś robotnicy byli najuboższą i najbardziej upośledzoną grupą społeczną i służenie im też bardzo ją pociągało.

Jej życie religijne, niezbyt mocno ugruntowane w ciągu lat w moskiewskim instytucie, zaczęło teraz słabnąć. Jednak stało się coś, dzięki czemu zawróciła z drogi niewiary. Któregoś dnia powiedziała przyjaciółce, że chyba Boga nie ma... I usłyszała wewnętrzny głos, który pytał, czy zna naukę Tego, w Którego nie wierzy? I kolejne pytanie: Czy jej rodzice, których uważała za męczenników, oddali życie za kłamstwo?

Zdecydowała się wyspowiadać. Poszukała dobrego spowiednika, który najpierw nazwał ją łajdaczką i szelmą, a potem wymyślał jej przez godzinę. Ona tylko się z nim zgadzała. Potem rzecz się powtórzyła, ale to jej nie zniechęciło, przeciwnie zalało ją niesamowite światło Boga.

To było wielkie nawrócenie, oszołomienie, zachwycenie. Młoda panna chodziła jak nieprzytomna, zapragnęła oddać się Bogu całkowicie. Ale po powstaniu styczniowym klasztory przestały przyjmować do nowicjatu – zakonnicy mieli wymrzeć. Jednak był człowiek, który nie wystraszył się zakazów. Ojciec Honorat Koźmiński, skromny kapucyn, więziony przez większość życia przez carskie władze w klasztorach w Zakroczymiu i Nowym Mieście założył 26 tajnych zgromadzeń. Ich członkowie żyli w świecie, tak jak wszyscy ludzie świeccy i prowadzili apostolat w swoich środowiskach. Każde ze zgromadzeń miało ewangelizować i odnowić moralnie poszczególne stany i grupy zawodowe – chłopów, robotników, rzemieślników, inteligencję i nauczycieli. Założycieli, a szczególnie założycielki, gdyż przeważały w tym dziele kobiety, wybierał o. Honorat spośród swoich penitentów, którzy całymi dniami i tygodniami czekali w kolejce, żeby wyspowiadać się u sławnego spowiednika.

Aniela Godecka wpierw wstąpiła do Zgromadzenia Posłanniczek Królowej Najświętszego Serca Jezusowego, którego trzon stanowiły nauczycielki, później jednak, gdy spotkała się z o. Honoratem w Zakroczymiu, a on powiedział jej, że „lud fabryczny potrzebuje pomocy”, postanowiła wstąpić do zgromaczenia, które idealnie odpowiadało jej powołaniu. Opuściła sercanki i wyruszyła na pomoc prostemu ludowi.

A lud ten rzeczywiście bardzo pomocy potrzebował – cała Europa, w tym Królestwo Polskie gwałtownie się industrializowały. Intensywnie rozwijający się przemysł potrzebował robotników, a ci rekrutowali się z ubogich, niepiśmiennych chłopów – kobiet i mężczyzn, którzy wyruszali do miast za chlebem. W miastach spotykali się z bezwzględnością i skrajnym wyzyskiem, żyli w biedzie i poniżeniu. Do tych ludzi poszła panna z dobrego domu Aniela Godecka, którą o. Honorat nazwał Różą.

Na polecenie spowiednika przeniosła się do Warszawy. Wpierw poznała warunki, w jakich żyły robotnice. Jej zmysł praktyczny podpowiedział jej, że powinny organizować się w kilkuosobowe wspólnoty, które razem zamieszkają. Uczyła swoje „pupilki”, jak o nich pisała, gospodarowania pieniędzmi. Ona sama i jej współsiostry, które zaczęły do niej dołączać, uczyły robotnic prawd wiary, czytania, pisania i rachunków. Ale najważniejszą rolę odegrały w dziele Róży Godeckiej siostry z drugiego chóru, nazywana zjednoczonymi – były to robotnice, które apostołowały we własnych środowiskach – w fabrykach i rodzinach. Uczyły pacierza, dobrych obyczajów, szacunku dla pracodawców. „Całe fabryki się nawracają” – pisał uszczęśliwiony o. Honorat. Ale poza gorliwym apostolatem małe siostry od Róży Godeckiej ratowały swoje robotnicze środowiska przed agitacją socjalistów – lekiem bardziej zabójczym od samej choroby. Należy jedynie żałować, że do dziś żaden historyk piszący o najnowszych dziejach Polski nie zbadał wpływu, jakie miały zgromadzenia, założona przez o. Honorata na powstrzymanie fali dechrystianizacji, która już w XIX w. zaczęła zalewać ziemie polskie.

Dzieło Matki Róży rozwijało się bardzo szybko. Po założeniu domu w Warszawie kolejne były w Markach, Woli, Powsinie, Jeziornej, Żyrardowie, Włocławku, Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim, Częstochowie. Siostry fabryczne, bo tak potocznie były nazywane, dotarły aż na Górny Śląsk, a także na Łotwę – w sumie za życia Matki powstało 54 placówek. Wystarczyło, by wysłać dwie-trzy siostry, które w mieście, w którym były fabryki, wynajmowały mieszkanie, same rozpoczynały pracę zawodową i równolegle prowadziły apostolat. A skoro pracowały wśród robotnic, musiały zająć się ich dziećmi, zakładać dla nich ochronki, szkoły, a dla starszych i chorych przytułki i domy opieki.

Nad wszystkimi dziełami czuwała Matka Róża – niestrudzona, bezkompromisowa, w ciągłych rozjazdach, świadoma, że w każdej chwili może zostać zdekonspirowana przez wielorakie policje, które śledziły podbity naród. Mimo słabego zdrowia w swej służbie spalała się całkowicie, nie uznawała półśrodków. Naśladowała swojego Mistrza i nie bała się przyjmować wszelkich krzyży, które spotykała na drodze, także krzyża niezrozumienia we własnym Kościele. „Jestem mocno przekonany, że Bóg sam Cię wybrał do wielkiego dzieła, jakie Ci powierzył i które z pewnych względów przechodzi wszystkie inne” – pisał do niej o. Honorat. I pięknie określił jej misję – nazwał ją apostołką wieku.

Gdy Matka Godecka zmarła w 1937 r. w Częstochowie, na jej pogrzeb przybyły tłumy. Prezydent Ignacy Mościcki nagrodził ją Złotym Krzyżem Zasługi, liczni księża odprawiali Msze św. I choć Matka Godecka nie pozostawiła po sobie płomiennych manifestów, tłumy robotnic, które szły za jej trumną dawały najmocniejsze świadectwo, że rewolucja, którą realizowała „Róża Kościoła” najgłębiej i najbardziej radykalnie przemienia świat, ponieważ prowadzi do nawrócenia i świętości.