Rabczańskie rekolekcje księdza Karola Wojtyły

b_240_0_16777215_00_images_numery_4_203_2012_okl.jpgRabczańskie rekolekcje księdza Karola Wojtyły

Ewa Owsiany

 

Moja siostra znalazła zakurzony zeszyt na strychu rodzinnego domu. Szara okładka mocno sfatygowana, kartki w kratkę żółte ze starości, pokryte drobnym, gęstym pismem. Zaskoczona znaleziskiem odczytałam treść pierwszego wpisu:

Rekolekcje szkolne z księdzem Wojtyłą, 12 kwietnia 1954 roku…

I natychmiast zjawiła się przede mną Kaplica Zdrojowa w Rabce. Prezbiterium w stylu romańskim, wskrzeszonym przez architekta w dwudziestych latach XX wieku, na witrażach lilie i róże, alabastrowe rzeźby w bocznych ołtarzach. Do tego przybudówka z cienkich desek, na ścianach drzeworyty Drogi krzyżowej. Niżej, na stoku wzgórza, toporna skocznia narciarska sklecona z drewnianych bali; koledzy sfruwają z niej, lądując nad brzegiem Słonki.

Po latach przywołamy ten obraz jako symbol uczniowskiego losu: trzeba odbić się mocno od progu matury i skoczyć w niewiadomą przyszłość. I lecieć, póki życia, dokąd lot trwa…Na razie jednak nikt o tym nie myśli.

Przy kaplicy świerki i sosny, pod nimi ksiądz z Krakowa spaceruje z brewiarzem. Podchodzimy, by pogadać. O ważnych sprawach, które ciążą i niepokoją, ale i o wakacyjnych włóczęgach z naszym księdzem Mieczysławem Malińskim. Przybysz słucha pytań, rozmawia. To przyszły papież, ale kto by śmiał coś takiego pomyśleć! Przyjeżdża do Rabki wczesną wiosną, w czas Wielkiego Postu, na zaproszenie księdza Mietka i zatrzymuje się u niego w „Białym Dworku” przy ulicy Orkana, (dawniej Biała Aleja). Dziś wisi tam tablica z portretem i tekstem:

W TYM DOMU

W MIESZKANIU KS. M. MALIŃSKIEGO

PRZEBYWAŁ W LATACH 1953–58

W CZASIE REKOLEKCJI

GŁOSZONYCH DLA MŁODZIEŻY

RABCZAŃSKIEGO LICEUM

KS. KAROL WOJTYŁA

RABKA-ZDRÓJ 18 V 2000

 

Takim go widzę: komża narzucona na sfatygowaną sutannę, buty nie pierwszej młodości. Stoi na stopniach schodów między ołtarzem a nami. Czasem, porwany tematem, nieznacznie unosi się na palcach. Zaprasza, byśmy przyszli na Kanoniczą, gdy już będziemy studiować.

– Nie zapomnijcie o mnie. Zawsze na was czekam – zapewnia. Te słowa sprawdzą się w trakcie mojego pierwszego akademickiego Opłatka w zatłoczonej nawie kościoła świętej Anny.

– No, Ewa, czemu nie przychodzisz? – spytał z uśmiechem, podchodząc do mnie. Zaskoczenie. Skojarzył twarz z imieniem, Rabką, rekolekcjami sprzed lat?  

 

Ale wracajmy do tematu.

W opracowanym przez ks. Adama Bonieckiego „Kalendarium życia Karola Wojtyły” („Znak” 1983) są ślady wędrówek przyszłego JP II z Rabki na Turbacz, z Turbacza do Czorsztyna, Szczawnicy, Prehyby i Rytra; podano nawet, że 21 stycznia 1954 w trakcie narciarskiej wycieczki z Hucisk przez Jałowiec do Suchej złamał nartę i wracał saniami, lecz nie ma wzmianki o jego rabczańskich rekolekcjach. Jakoś uszły uwadze…

Na szczęście są w moim zeszycie. Dzięki temu prawie słyszę tamten głos:

– Wejdźcie całym sercem w społeczność rekolekcyjną. Trzeba dużo myśleć, mało mówić i  poddać wewnętrzne „ja” generalnemu przeglądowi…

 

Spisywałam, pilna uczennica, nauki księdza Karola. Dziś widzę w nich najważniejsze zapowiedzi papieskiego nauczania.

Temat pierwszy – nasze relacje z Bogiem.

– Modlitwa stanowi o bogactwie człowieka – mówił. – Ona nie jest nudna; jest niezmiernie interesująca! Trzeba tylko nagiąć się do niej, włożyć w nią coś więcej, niż mechaniczny ruch warg. Módl się wytrwale, tak jak wytrwale uczysz się jeździć na nartach! Czasem ten, który mówi: nie mogę się modlić, właśnie wtedy modli się najlepiej. Na kilka słów, które przebiją niebo – wystarczy minuta!

Czasami zrywały się w Nim tęsknoty mistyka. Opowiadał, że zdarzają się w życiu  momenty niespodziewanego spotkania z cudem krajobrazu, czy z innym, jeszcze większym cudem łaski, dokonanym w ludzkiej duszy. Chce się wtedy wołać: Boże, jaki Ty jesteś wspaniały! I polecieć hen, hen, do Niego, zaczerpnąć rękoma obiema tej Jego wspaniałości!

 

Najżarliwiej mówił o Eucharystii. Od niej zaczynał każde spotkanie.

– Przychodzimy na Mszę świętą nie po to, by podpierać kruchtę i myśleć o niebieskich migdałach, ale dlatego, by uczestniczyć w ofierze Chrystusa – nauczał ks. Wojtyła. – Msza święta nie jest przedstawieniem przypominającym Golgotę, lecz jej uobecnieniem. Chleb składany w Ofiarowaniu wydaje się taki lekki! A przecież jest w nim każdy dzień życia Pana Jezusa na ziemi. Jest ciężar Jego męki i naszej, wszystkich tu obecnych, ofiary. I tak się to odnawia przez wieki i pokolenia, bezustannie, na kuli ziemskiej. Także i twój dar – patrzył uczniom w oczy – przyczynia się do duchowego ciężaru tego Chleba. Nawet to, że przyłożysz się do nauki, pohamujesz złość…

Słuchaliśmy, dziwnie skupieni. Nikt nie rozrabiał. Dzieci nauczycieli, lekarzy, pracowników sanatoriów i prewentoriów rabczańskich, razem z młodzieżą dojeżdżająca do liceum z pobliskiej Chabówki, Olszówki, Skomielnej Białej, Mszany Dolnej, Glisnego czy Ponic. Usiłowaliśmy pojąć, że Jezus, największy Idealista, kocha nas. Że wymaga tylko takiej miłości, na jaką nas stać. Że czeka, kto Go zaprosi, kto rzuci choćby najuboższe, najbardziej nieśmiałe wezwanie. Czy zdajecie sobie sprawę – te słowa księdza Karola zanotowałam pod datą 28 marca 1956 roku – jakie tu odbywa się wesele? Czyje zaślubiny? To Jezus pokochał nas do tej nieskończonej miary, że postanowił zaślubić duszę każdego człowieka właśnie wtedy, gdy o kilka kroków stał Piotr zaprzaniec, przed chwilą wyszedł z Wieczernika apostoł zdrajca, a wszyscy uczniowie mieli opuścić Go i uciec.

W głębię rozważań pasyjnych przyszłego papieża schodziliśmy codziennie przy odprawianiu Drogi krzyżowej.

– Ewangelia to nie oni gdzieś, kiedyś. To my, teraz – ks. Karol przenosił nas nad czasem i przestrzenią w ulice Jerozolimy. Więc szliśmy za młodym i silnym Jezusem, który musi umierać, choć Jego ręce i nogi są tak samo delikatne jak nasze. Ciężko nam było iść za Nim na Wzgórze Czaszki, bo przecież łatwiej jest zbiegać z gór, niż na nie wchodzić. Tymczasem głęboki głos przewodnika pytał: – A może ty chcesz zawsze tylko zbiegać leciutko z góry? To nie Jezus jest zmęczony, to ty! Narzekasz, wykręcasz się, nie chcesz nieść krzyża obowiązków, jak Szymon z Cyreny!

Szliśmy więc dalej, wzruszeni płaczem Matki, od której odchodzi Syn i uczyliśmy się w milczeniu patrzeć na majestat śmierci. I nikt, kto wtedy podnosił oczy na drzeworyty wiszące na ścianach Kaplicy Zdrojowej nie dotknął najśmielszym nawet przypuszczeniem tego, co kryła przyszłość: że człowiek, którego słuchamy, będzie kiedyś w rzymskim Kolosseum prowadził świat drogami Krzyża.

 

Osobnego omówienia wymagają nauki poświecone problemom etycznym.

– Co oznacza słowo rekolekcje? – zapytał ksiądz Wojtyła 4 kwietnia 1955 roku. – To zbieranie na powrót, do siebie – wyjaśnił. Co mamy zebrać na powrót? Swoje skłonności. Rozpatrzyć sprawę uczciwie i wybrać środki zaradcze. Na przykład powiesz: lubię się uczyć. To bardzo chlubna skłonność. Ale dlaczego lubisz? Czy dlatego, że chcesz zdobyć wiedzę, albo nawet przejść do następnej klasy, czy dlatego, że chcesz błysnąć przed kolegami, nasycić swoją próżność? Może obgadujesz profesorów i koleżanki dla przyjemności plotkowania? A może zrzędzisz, chcąc na kimś wyładować swą niechęć i zły humor; narzekasz, by wzbudzić politowanie i przeświadczenie o twoim utrudzeniu? Zabierz się do siebie. To nie przychodzi bez trudu, ale pamiętaj: istnieje w życiu bardzo ważne prawo: prawo wysiłku. Sukcesy bez wysiłku są niebezpieczne.

Nie da się ukryć:słuchanie księdza Wojtyły nie było łatwizną. Niedawno, bo w listopadzie 1953 roku przeprowadził przewód habilitacyjny na Wydziale Teologicznym UJ, niechętnie więc skłaniał się do oczekiwań „niewiast, które w kazaniach szukają tylko uczucia” (w przeciwieństwie do „mężczyzn, którzy idą za tokiem myśli mówiącego.”) A jednak my, podlotki, nastolatki, słuchałyśmy bez szemrania trudnych wykładów o temperamentach i poznaniu siebie. O intelektualistach, woluntarystach i tych, co kierują się głównie emocjami. O odmienności natur dziewcząt i chłopców. O pierwszych zauroczeniach. O pułapkach niedobrej miłości, która rozbija psychicznie człowieka. Na przykładzie klasy dręczycieli, która ignorowała pracę delikatnej polonistki do tego stopnia, że ta zrzekła się nauczania i dopiero jej surowy następca spacyfikował „szubrawców” – poznawaliśmy uczniowski tupet, nic z odwagą niemający wspólnego.

 

Egoizm. Postawa przeciwna altruizmowi. To negatywny bohater nauk przyszłego papieża. Co nie znaczy, że brakowało przykładów pozytywnych. Było ich wiele, ale najpierw należało zauważyć niewdzięczność w fochach strojonych rodzicom. „Wyłaziło z nas” wyrzutami sumienia samolubstwo im okazywane. A przecież „kiedy byliśmy malutcy, trzymaliśmy się maminej spódnicy”. Trzeba też było wytropić samoluba na zabawie, gdy nie zauważa dziewczyny, samotnie podpierającej ścianę. A na treningu sportowym? Jak chętnie, dla podniesienia chwalebnego mniemania o sobie, rzucamy uwagi w rodzaju: „Ależ ten się rusza ciapowato! O, upadł! A nie mówiłem, że to ciamajda?”.

Tak więc zastanawialiśmy się pilnie nad godziwą i niegodziwą motywacją czynów. A także nad grzechem bezmyślności („przecież trzeba sobie w końcu zadać to pytanie: kim jestem, jaki właściwie jestem”). W jednej z nauk nasz Mistrz ostrzegał przed marnowaniem talentów, w innej padły mocne słowa pod adresem pospolitego lenistwa:

„Któż go nie zna! Lenistwo to przerażający smutek. Jak leczyć smutek? Radością. A radość pojawia się, gdy tworzysz, bo jest nieodłączna od wysiłku i trudu.”

 

Słuchaliśmy go chętnie, gdy mówił o godności, szlachetności, odwadze. Ulubioną postacią ks. Karola okazała się dzielna Weronika. Prowadząc Drogi krzyżowe wspominał ją tak, że niemal widzieliśmy, jak ona biegnie z chustą do Skazańca, by obetrzeć oplutą twarz.

– Popatrzcie, dziewczęta, to uosobienie dobroci. Jest kobieca, tkliwa, matczyna. Dostrzegła cudze cierpienie, choć nikt jej nie przymuszał do pomocy. Popatrzcie chłopcy na męstwo Weroniki – mówił przyszły papież. – Żaden z mężczyzn nie ruszył się, by ulżyć Jezusowi. A ona bez wahania przedarła się przez żołnierskie kordony nie zastanawiając się, czym to grozi. Nie ma dobroci bez męstwa, i męstwa bez dobroci. Uczcie się szanować odwagę i dobroć serca kobiety.

Ile tu pokrewieństw z przyszłymi papieskimi homiliami!

– Przyszłości nie trzeba się bać, trzeba nią żyć – w połowie lat pięćdziesiątych usłyszeliśmy zapowiedź późniejszego „Nie lękajcie się”.

Podobnie z imperatywem silnej woli.

– Zabierz się do siebie – powtarzał. – Zdaj sobie sprawę z własnych skłonności i wykorzystaj je tak, jak wykorzystuje się siłę nurtów rzecznych, płynąc kajakiem. Równaj do ideału! Nie pozwól, by wiatry przeganiały cię we wszystkich możliwych kierunkach.

Dziś słyszymy w tym zdaniu inne, a przecież to samo wskazanie:

„Musicie od siebie wymagać, nawet, gdyby inni od was nie wymagali”.

 

Kaplicę w Rabce przebudowano. Skocznia rozsypała się ze starości. Ale sosny jeszcze te same. Biały Dworek stoi, przybył pomnik papieża w parku. Tyle lat! Trudno uwierzyć. Działo się i działo, minęło, a przecież trwa.