Mistrzyni i "Gaździna z Miętusiej" – Bronisława Staszel-Polankowa

b_240_0_16777215_00_images_numery_3_(192)_2011_okl.jpgMistrzyni i "Gaździna z Miętusiej" – Bronisława Staszel-Polankowa

Aleksandra Talowska

 

            Zachęcona "Wspomnieniem o Helenie Maruszarzównie", zamieszczonym w numerze 12/1 2010 "Listu do Pani", a także sportowymi zmaganiami i sukcesami Justyny Kowalczyk, postanowiłam przybliżyć czytelnikom “Listu do Pani” postać poprzedniczki, a potem rywalki  Heleny Marusarzówny: Bronisławy Staszel-Polankowej (Polankówny).

            Niestety, nie miałam okazji poznać pani Bronisławy osobiście. Gdy w czerwcu 1988 roku po raz pierwszy przybyłam do jej domu na Krzeptówkach, od czterech miesięcy już nie żyła (zmarła 1 lutego w zakopiańskim szpitalu, po trzecim zawale serca). Spotkałam tam jednak ludzi, którzy o niej opowiadali, dla których była kimś bliskim lub ważnym. Gdy w jadalni zasiadaliśmy wokół dużego stołu, wspominano jak to pani Bronia nalewała wszystkim domownikom zupę z dużego garnka, a wszystko co podano na stół należało zjadać, bo "co na stole, to odżałowane". Cieszyło ją zainteresowanie Tatrami, tym którzy tu przybywali doradzała trasy wycieczek, ale można też było rozmawiać z nią i na inne tematy, np. chętnie udzielała porad kulinarnych. Ale o tym w czyim domu przebywałam i z czyimi gośćmi się spotkałam dowiedziałam się dopiero z rozmowy z siostrą Bronisławą, opiekującą się panią Bronią w ostatnich latach jej życia. Udostępnione pamiątki: albumy fotograficzne, pamiętnik, czasopisma, książki sprawiły, że i dla mnie stała się ona osobą realną, pełną pasji sportsmenką, "Gaździną z Miętusiej", patriotką i wychowawczynią.

            Znana powszechnie jako Bronka lub Broncia z Miętusiej (pseud. i krypt.), urodziła się 23.01 1912 roku w Kościelisku k. Zakopanego, jako dziewiąte z dwunastu dzieci Andrzeja Staszel-Polankowego oraz Marii z Gąsieniców Brzega. Od dziecka chodziła po górach i jeździła na nartach.

Pierwszą wycieczkę na Giewont zaliczyła bodaj w wieku 5 lat, w towarzystwie kilkorga dzieci, zbierając jagody i wchodząc ścieżką z Doliny Małej Łąki coraz wyżej. Pierwsze narty sporządziła sobie sama, wykorzystując klepki z beczki. Talent sportowy małej Broni zauważył narciarz Andrzej Krzeptowski, który wprowadził Ją do Oddziału Narciarskiego zakopiańskiego "Sokoła". Mając niespełna 14 lat wzięła udział w swych pierwszych zawodach narciarskich, zorganizowanych w Zakopanem, na otwarcie sezonu, przez sekcję narciarską Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Zwyciężyła w biegu na 6 km. Początkowo startowała w spódnicy, dopiero odnoszone  zwycięstwa wpłynęły na zgodę ojca na zakup "portek". W sezonie 1927/28 zajęła I miejsce w biegu kobiet w kategorii juniorów w III Zawodach o Mistrzostwo Zakopanego, a w II Międzynarodowych Zawodach o Mistrzostwo Polski, w biegu juniorów, uzyskała lepszy czas od ówczesnej mistrzyni Polski Janiny Loteczkowej. W biegu mieszanym (razem z mężczyznami) na 15 km na metę przybiegła jako druga. Największy jednak sukces sportowy odniosła w zawodach, mających rangę mistrzostw świata, które odbyły się w 1929 r. w Zakopanem, zwyciężyła wówczas w nieoficjalnym biegu płaskim kobiet na 6 km (konkurencje kobiece nie figurowały jeszcze w programie zawodów FIS) . "Życzliwa ręka" konkurencji podcięła przed startem do tego biegu skórzany pasek od wiązań jej nart. Dopiero na mecie Bronka zauważyła ten fakt, pasek trzymał się dosłownie "na włosku". Swojej mistrzowskiej technice i płynności biegu zawdzięczała ukończenie konkurencji, szarpnięcie nogą mogło wywołać poważne skutki, łącznie z kalectwem. Zwycięstwo Bronki nazwane zostało "zwycięstwem nad ludzką złością". Warszawski jubiler Jan Kuszczyński oprawił ten pasek w złoto i wykonał złotą miniaturkę nart. Swoją cenną pamiątkę pani Bronisława ofiarowała Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II w 1978 r. (rok wcześniej jako kard. Karol Wojtyła odwiedził ją przy okazji wizytacji duszpasterskiej parafii w Kościelisku).

            W latach 1929-1937 ośmiokrotnie zdobywała mistrzostwo Polski w biegach, zjeździe i slalomie, trzykrotnie była wicemistrzynią (w roku 1936 w zjeździe i kombinacji alpejskiej wyprzedziła ją Helena Marusarzówna). Wielokrotnie wygrywała konkurencje biegowe w Sokolich Narciarskich Mistrzostwach Polski, była pięciokrotną mistrzynią Sokolstwa Słowiańskiego w konkurencjach klasycznych i alpejskich. Odebraną od niej lekcję pokory na Międzynarodowych Mistrzostwach Czechosłowacji w 1929 r. wspomina, w swej autobiograficznej książce “Skispor krysser verden”, wybitny norweski narciarz Sigmund Ruud: było to w Czechosłowacji w Wysokich Tatrach, w Szczyrbskim Jeziorze. W program mistrzostw wchodził także bieg na dystansie 8 km dla kobiet. Wygrała go młoda polska dziewczyna nazwiskiem Polankowa. Miała ona bajeczną technikę i imponującą siłę. Chroń mnie Boże przed tym, do czego była zdolna w sporcie, skosztowałem tego zresztą na własnej skórze podczas udziału w biegu złożonym. Końcowy odcinek osiemnastki łączył się we wspólną trasę biegu kobiet. Najpierw startowali mężczyźni, mając w perspektywie 18 km trudnej drogi. Warunki były ciężkie. Zwycięzca uzyskał czas powyżej 2 godz. Końcowa część trasy prowadziła płasko do mety po zasypanej śniegiem tafli jeziora. Kiedy wbiegłem na jezioro daleko przede mną majaczyła meta. To mnie poderwało. I wtedy usłyszałem za sobą silny, głęboki głos :

"Tor wolny!" Była to Polankowa, sunąca olbrzymimi krokami przy silnych odepchnięciach kijkami! Nigdy nie byłem specjalistą od długich tras, otwarcie się do tego przyznaję, ale w owym momencie w ogóle wolałbym nie brać udziału w zawodach. Jak wiele dałbym wtedy za porcję świeżych sił. Ścisnąłem zęby i usiłowałem Polkę przegonić, ale ta jeszcze bardziej przyśpieszyła tempo. Moje chęci i prośba o końskie siły nie pomogły. Moje myśli owładnęło przygnębienie, "przegrałem" z dziewczyną. Nie mogąc nic więcej zrobić, zdałem się na wielkie okrzyki widzów. Przybyła do mety 40 m przede mną. Tak pokonany jak wówczas, nie zostałem nigdy w żadnym biegu, ani przed tym, ani też w tych, w których później uczestniczyłem.

Jej wszechstronna narciarska pasja nie była jedyną, jakiej się oddała. W 1929 roku w publicznych pokazach na warszawskiej "Agrykoli" występowała, obok Bronisława Czecha, jako pionierka kobiecych skoków, często zwyciężała w zakopiańskich zawodach skikjoringowych – narciarza ciągnie koń z jeźdźcem. Posiadała uprawnienia instruktora wychowania fizycznego młodzieży żeńskiej, pływała na kajaku, jeździła na rowerze. O tym, że jej sportowe sukcesy znane były w całej Polsce mogła się przekonać, gdy w końcu kwietnia 1934 r. wybrała się na samotną wycieczkę rowerową dookoła Polski (zgodnie z obietnicą daną rodzinie wróciła na początku lipca na sianokosy). Przebytą trasę dokumentują wpisy i pieczęcie w "czarnym zeszycie", swoistej kronice i pamiętniku pani Broni. Znajduje się w nim m.in. wpis Prezydenta Ignacego Mościckiego, który przyjął ją na Zamku Warszawskim oraz Adama Zamoyskiego, Prezesa Związku Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Są w tym zeszycie słowa uznania, ale także radości i wielkiej życzliwości, np. Cukier krzepi, Brońcia też! Większość noclegów zapewniali jej znajomi, tylko kilka razy nie została rozpoznana lub wręcz uznano ją za chłopaka, notując: "stawił się", "przybył". Wszak trudno było sobie wyobrazić by na taki wyczyn zdobyła się dziewczyna.

            Zauroczona tatrzańską przyrodą, ale także zatroskana o byt rodziny, w 1934 roku, przerobiła pani Bronia pasterski szałas pod Przysłopem Miętusim w Tatrach Zachodnich – na schronisko turystyczne. Gazdowała w nim do 1939 roku. Okupację niemiecką przeżyła w Zakopanem, ale w 1944 roku przeniosła się do Warszawy, gdzie wstąpiła do AK. W czasie Powstania Warszawskiego była sanitariuszką w 9 kompanii baonu "Kiliński". Po kapitulacji, jako jeniec wojenny, została osadzona w Lamsdorf (Łambinowice), a następnie w Mühlberg k. Drezna, w końcu w obozie w Darmstadt, gdzie doczekała uwolnienia przez wojska amerykańskie. Za działalność konspiracyjną i powstańczą emigracyjny rząd w Londynie przyznał jej w roku 1949 Krzyż Walecznych, ale ze względów politycznych nie mogła odebrać odznaczenia.

W październiku 1945 r. powróciła do Zakopanego i zamieszkała na Krzeptówkach. W sezonach zimowych pracowała w Kościelisku jako instruktorka narciarska młodzieży szkolnej. W 1947 roku powróciła na Miętusią.  W prowadzeniu schroniska pomagała jej Stanisława Woźniak z Lublina, były żołnierz AK, ukrywająca się przed UB. Znana z czasów przedwojennych miła, "prawdziwie turystyczna" atmosfera przyciągała stałych gości, zwłaszcza z warszawskich środowisk litereackich, artystycznych i naukowych. Bywała tam Maria Kann, która uwieczniła Bronię  jako Staszkę z Wantul w swej powieści dla młodzieży Wantule, (w wydaniu szóstym występuje już jako Brońcia Staszel-Polankowa). Praca w szałasie-schronisku, które pełniło równiez funkcję placówki GOPR, (jej "gospodyni" była też ratownikiem) zajęła pani Broni ponad 20 lat życia.

            W 1972 roku przeszła pierwszy zawał serca. W chorobie opiekowała się nią sąsiadka, Jadwiga Gross. Za jej radą pani Bronia przekazała swój dom na Krzeptówkach siostrom z Szensztackiego Instytutu Sióstr Maryi. To z ich pomocą (głównie S. Bronisławy), po śmierci Staszki, gościła dawnych i nowych turystów w krzeptowiańskich progach.

Schronisko pod Przysłopem spłonęło jeszcze przed jej śmiercią, po kilku latach uprzątnięto całkowicie jego ślady. Udało mi się jeszcze utrwalić jego resztki na kilku fotografiach. Odwiedzam Miętusią podczas każdego pobytu w Tatrach, chłonę jej urok i podobnie jak Wojciech Szatkowski z Muzeum Tatrzańskiego, myśląc o Bronci, o "Drabie", ulubionym owczarku P. Broni, i starym szałasie, patrzę na to czego już nie ma i myślę, że bez niej w Miętusiej jest tak dziwnie pusto.

            Od 22 stycznia 2000 roku informacje o karierze i działalności Gaździny z Miętusiej dostępne są w poświęconej jej Izbie Pamięci, otwartej z inicjatywy sióstr w jej dawnym domu na Krzeptówkach, ul. Przewodnika J. Krzeptowskiego 38 (skorzystałam z nich pisząc ten tekst). Wśród pamiątek nie ma zdobytych medali i pucharów, przekazała je księżom pallotynom, na dzwon kościelny.

            W pamięci jednego z tych, którzy cenią sobie jej przyjaźń pozostajewulkanem energii, cierpliwości, dobroci, gościnności, ale też potrafiąca "po góralsku" patrzeć twardo na świat i ludzi. Wnosiła w życie ludzi to, co najprostsze, a tak trudne – zasady Dekalogu. Potwierdzają to wiersze pani Broni, odnalezione przed kilku laty.