CZY KRYZYS MOŻE BYĆ ŁASKĄ?

b_240_0_16777215_00_images_numery_11_179_2009_ok.jpgCZY KRYZYS MOŻE BYĆ ŁASKĄ?

Z ks. kanonikiemdr. Andrzejem Suchoniem, duchowym opiekunem wolontariuszy Katolickiego Telefonu Zaufania, proboszczem parafii Mariackiej w Katowicach – rozmawia Ewa Babuchowska

 

Zewsząd słyszymy, że żyjemy w czasach kryzysu. Mamy kryzys gospodarczy, oznaczający załamanie procesu wzrostu gospodarczego, kryzys którego przebieg i losy nie są do końca oczywiste nawet dla ekonomistów. Wiele osób żyje w poczuciu niepewności i zagrożenia. Zresztą bombardują nas ze wszystkich stron informacje i o innego rodzaju kryzysach. Nasze życie upływa więc niejako w świecie kryzysów! Bo przecież każdy z nas mających swój wewnętrzny świat, przeżywa także własne kryzysy, które dotykają go głęboko.

– Rzeczywiście zdarzają się w naszym życiu sytuacje bardzo dramatyczne. Ważne, aby człowiek, zmagając się z problemem niełatwym do rozwiązania, nie zniszczył samego siebie. Ażeby z tego kryzysu, z tych trudności, w jakich się znalazł, mógł wyjść bez szwanku, żeby sobie umiał z przeciwnościami radzić.

 

Kryzys zatem jest zjawiskiem dynamicznym. Zmaganiem się, poszukiwaniem rozwiązania, okresem przesilenia…?

– Można tak powiedzieć. Ważne, aby działania, które podejmujemy, szły w dobrym kierunku.

 

Co to znaczy dla człowieka wierzącego?

–Dobrze przeżyte kryzysy rozwijają nas. Pan Jezus mówi: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Znaczy to, że jeżeli człowiek nie zmaga się z kryzysem – nie idzie konsekwentnie za Jezusem, nie rozwija się. Kryzysy są w życiu czymś koniecznym. Gdyby człowiek przeżył życie bez nich, prawdopodobnie byłby bardzo niedojrzały. Mądrość życiowa wypływa w znacznej mierze z dobrze przeżytych kryzysów. One dostarczają nam doświadczeń, uczą szukania rozwiązań. One nas hartują.

 

Słowa „krzyż” i „kryzys” brzmią w języku polskim trochę podobnie, chociaż ich etymologia jest różna. Łączy je cierpienie.

–Doświadczenie wiary uczy nas, że to, co zostało okupione cierpieniem, ma wielką wartość. Zauważmy, że zarówno Stary, jak i Nowy Testament utkany jest z historii ludzi, ich cierpienia i kryzysów. Jest to nie tylko Pismo natchnione przez Boga, ale Boże słowo złączone z ludzkim cierpieniem. Widać to w psalmach czy modlitwie Jeremiasza, a zwłaszcza w Księdze Hioba. Człowiek ma prawo skarżyć się Bogu, wylewać przed Nim swoje żale, mówić o bólu i cierpieniu, a nawet wyrażać pretensje. Takie zwierzanie się Bogu, mówienie Mu o swoich uczuciach – nieraz buntu i gniewu – oczyszcza, i w efekcie umacnia nadzieję.

 

Czego powinien wystrzegać się człowiek przeżywający kryzys?

– Ulegania pokusie łatwych rozwiązań. Nieraz ludzie, by przerwać cierpienie, wpadają na pomysły, które w normalnej sytuacji byłyby dla nich nie do przyjęcia. Przypomnijmy sobie, jak szatan kusił Pana Jezusa, by kamienie przemienić w chleb. Takim instrumentem pokusy bywa kłamstwo czy pochlebstwo dla korzyści, zamysł wydobywania się z trudnej sytuacji „po trupach”, albo szukanie łatwych pociech, np. sięganie po alkohol, narkotyki, czy seksualne doznania. Ogromnie ważne, by w fazie kryzysu, kiedy cierpienie czy ból zaciemniają nam obraz rzeczywistości, nie podejmować ważnych decyzji życiowych. Kiedy kryzys minie, człowiek widzi często, że popełnił głupstwo.

 

Czy więc najlepszą radą jest kryzys przeczekać?

– Tak, nieustannie ufając Bogu. Trzeba też pamiętać, że kryzys jest okresem ćwiczenia się w nadziei. Chrześcijańska nadzieja – to  czekanie na łaskę. Czasem Pan Bóg sam musi znaleźć drogę wyjścia z kryzysu. Zaakceptować swój kryzys, wpisać go w swój życiorys, pamiętając, że jest związany z ludzką egzystencją, to nie to samo, co trwać w bierności. Zawsze, przeżywając go, warto karmić się słowem Bożym, na przykład modlić się Słowami psalmów.

 

Pokusą dla człowieka może być też zamknięcie się w sobie, trwanie w bólu i cierpieniu.

– Zaakceptowanie stwarza możliwość zobaczenia  swego  krzyża w realnych wymiarach. Pozwala dojrzeć także innych cierpiących, i co ważne, poszukać sobie pola do działania, by mieć poczucie wartości własnej i swojego życia.  A przejawem prawdziwej dojrzałości emocjonalnej i wiary jest umiejętność wznoszenia się ponad własne smutki.

 

Przyjrzyjmy się niektórym rodzajom kryzysów.

– Jest ich bardzo wiele. Częsty jest kryzys egzystencjalny, kiedy człowiek traci wiarę w siebie i własną przydatność. Nie bardzo wie, do czego się nadaje, gdzie jest jego miejsce…Czuje się zmęczony życiem…

 

Ten stan może być, jak sądzę, udziałem bezrobotnych.

– Tak, ale należy odróżnić utratę pracy zarobkowej i pozostanie bez środków do życia od bycia bezrobotnym. Pierwszą sytuację nazwałbym kryzysem materialnym, biedą. Niekoniecznie jednak musi być ona powodem kryzysu egzystencjalnego. Człowiek bowiem swoją wartość odnajduje nie w tym, co robi, ile zarabia, ale – jak bardzo jest potrzebny innym ludziom, jak rozwija swoje talenty. Ważne jest zatem, aby pomimo braku pracy zarobkowej zgodnej z zawodem, nie stał się on rzeczywiście bezrobotnym – przez bezczynność! Zawsze można spełniać się w jakiejś działalności, także wolontaryjnej, wykazując sumienność i talenty świadczące o naszej wartości. Aktywność taka staje się też często drogą do szybszego znalezienia pracy, chroni przed rzeczywistym kryzysem egzystencjalnym. Bez zdobycia się na tę aktywność nie zdołamy się z niego wydobyć. Kiedyś zjawił się u mnie człowiek, prosząc o pomoc materialną, gdyż utracił pracę. Powiedziałem mu, żeby przychodził codziennie, a ja będę chodził z nim do kościoła odmawiać cały różaniec w intencji znalezienia pracy. „To będzie pana codzienne, stałe zajęcie wykonywane dla znalezienia pracy zarobkowej”. Zdziwił się bardzo i – niestety, nie było go na to stać.

 

Bywa tak w życiu, że ktoś ma jakiś cel, widzi jego sens, posiada wiarę. Nagle coś się dzieje – i wszystkie te wartości wydają się nic niewarte.

– Jeżeli człowiek nie stara się wyjaśnić swych wątpliwości, nosi w sobie pytania, na które nie szuka odpowiedzi – może to doprowadzić do poważnego kryzysu. Mało tego, trzeba powiedzieć, sięgając do wskazań teologii moralnej, że jeżeli ktoś świadomie i dobrowolnie żyje w wątpliwościach (mógłby je rozwiązać, a nie rozwiązuje) – żyje w grzechu.

Z kolei kryzys etyczny może nadejść wtedy, kiedy człowiek popełni jakieś wielkie zło, nie chce naprawić jego skutków i nie potrafi sobie wybaczyć. Do czego może doprowadzić  zamknięcie się w tym kryzysie, wiemy na przykładzie Judasza… Podobnie jest z kryzysem spowodowanym jakimś nałogiem czy „łańcuszkiem” grzechów, które – nieprzerwane – prowadzą człowieka do coraz większego zła, tym samym do coraz większego kryzysu.

 

Może w tych wypadkach należałoby poszukać dobrego spowiednika, ojca duchownego?

– Ojciec duchowny, stały spowiednik – osoba głęboko pobożna, mądra, kompetentna, z doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem – może stać się doskonałym towarzyszem człowieka przeżywającego kryzys. Żeby ta relacja była owocna, muszą być spełnione pewne warunki. Pierwszy to całkowita szczerość wobec kierownika duchowego. Ujawnienie przed nim całej prawdy, otwarcie całej duszy, a nie tylko wygodnej dla nas i niekrępującej jej części. Drugi warunek to zaufanie kierownikowi duchowemu. Ludzie przeżywający tego typu kryzysy mają bowiem tendencję do nieufności wobec usłyszanych rad. Stąd też czasem – zamiast iść za słowami radzącego – ciągle poszukują „lepszych” kierowników duchowych, gdyż obecni nie wydają im się dostatecznie dobrzy…

 

Istnieją  kryzysy niezawinione przez człowieka…

– Bywa tak z kryzysem powołania – małżeńskiego czy kapłańskiego. Człowiek, idąc określoną drogą przez jakiś czas, napotyka nagle trudność jakby niemożliwą do pokonania i czuje się poniekąd w stanie zawieszenia. Wyjście z tego kryzysu wymaga z jednej strony cierpliwości, z drugiej – przemiany pewnego sposobu myślenia i postępowania. Do takich niezawinionych kryzysów – należy kryzys zaufania do drugiego człowieka. Jeden z najboleśniejszych. A także kryzys zdrowia, który – szczególnie, gdy zaczyna mu towarzyszyć świadomość, że życie się kończy – jest często powodem rozpaczy.

 

Niełatwo nieraz wyjść z samotności i własnych trosk…

– Są takie sytuacje, w których człowiek w kryzysie zaczyna szukać ludzi, bo dopiero wtedy zauważa, że jest sam. Często właśnie wtedy potrzebuje kogoś, kto by go zrozumiał, uczy się właściwego dialogu z innymi ludźmi – dialogu nacechowanego pokorą. Drugi człowiek może pomóc wyjść z kryzysu. I w tym właśnie kontekście warto wiedzieć, iż jest jedna taka łaska, wyrazisty znak tego, że jesteśmy stworzeni na obraz mądrego i nieskończenie miłosiernego Boga – to dobroć – najszlachetniejsza cząstka człowieczeństwa! Różne są definicje dobroci. Na ogół mówi się, że jest ona owocem zespolenia rozumu z sercem. Mądrość, która jest natchnieniem serca powoduje, że człowiek staje się dobry. Dobroć jest pociągająca. Jan Paweł II cieszył się tak wielką popularnością i sympatią, bo odkryto w nim to powiązanie serca i mądrości. Inna definicja: Dobroć – to czynienie drugiemu więcej niż potrzeba. Nie poprzestawanie na tym, co konieczne. Dobroć jest „zaraźliwa”, przynosi owoce, dla niektórych staje się wyzwalająca. Dobroć jest „wylaniem siebie” dla drugiego, wejściem całkowicie w jego położenie, w jego sytuację…

 

Jest ona zatem lekiem na cierpienie?

– O, tak, w atmosferze dobroci nawet najcięższy krzyż wydaje się lżejszy. Jest do udźwignięcia. Choć nieraz nie można komuś pomóc w sensie zmiany jego sytuacji, to jednak gdy jest się z cierpiącym, on czuje naszą z nim solidarność. Wiele cierpień bierze się stąd, że ktoś stracił chęć do życia. Wyzwolenie w nim dobroci, pokazanie jakiejś dziedziny, w której może on zrobić coś dobrego, pozwala mu odzyskać godność i szacunek do siebie samego. Spotkanie z ludzką dobrocią pomaga człowiekowi poznawać i rozwijać dobre strony własnego charakteru, talenty i charyzmaty.

 

Może ksiądz podać jakiś przykład?

– Myślę, że wszyscy znamy wiele takich sytuacji z życia i z mediów… Wspomnę osobę, której dobroć pozwoliła zachować wiarę w wartość życia, w jego sens. Spotkałem ją na początku mojego życia kapłańskiego i do dziś zachowuję w pamięci i sercu. To Anna Kwiotek z Niedobczyc. Pochodziła z rodziny, w której była choroba alkoholowa i przemoc. Kiedy Anna miała trzy lata, została uderzona przez ojca deską w głowę. To spowodowało, że została sparaliżowana do końca życia. Niewiele już urosła; miała dużą głowę, ale ciało drobne, wątłe. Przychodzili do niej ludzie, żeby się umocnić. Widzieli w niej dobroć i mądrość. Nigdy nie mówiła o swoich bólach; zawsze wsłuchiwała się w problemy ludzi. Modliła się za nich, znała niemal na pamięć Pismo św. Pomogła, także materialnie, w dojściu do kapłaństwa kilkunastu księżom z całej Polski. Za pośrednictwem życzliwych ludzi organizowała pomoc dla nich, np. w urządzeniu prymicji. W rocznice jej wypadku odprawialiśmy zawsze w jej pokoju Mszę św. Anna łączyła swoje cierpienie z najświętszą ofiarą Chrystusa. Rozumiała, bardziej niż ktokolwiek inny, że krzyż niesiony bez Chrystusa jest tylko udręką. Wszak w Nim – ukrzyżowanym i zmartwychwstałym – jest nasza nadzieja.

 

Można tę nadzieję odnieść także do tych, którzy cierpią z powodu śmierci najbliższych?

– Nie tylko można, ale trzeba. W obliczu śmierci istnieje nawet obowiązek wzbudzenia w sobie aktu nadziei, że życie nasze, raz zaczęte, nigdy się nie kończy i że spotkamy się z naszymi kochanymi w niebie. Nie ulega jednak wątpliwości, że odejście osoby ukochanej jest przyczyną najtrudniejszego do przeżycia kryzysu. By z niego wyjść, trzeba nieraz dokonać poważnych zmian w swoim życiu, odpowiedzieć na nowe wezwania, jakie Bóg przed nami stawia! One ukażą sens naszego życia w nowym świetle i przynajmniej częściowo zrekompensują pustkę i wyrwę, jaka powstała po stracie bliskiej osoby. Pamiętam boleść pewnej parafianki, która po śmierci syna przez dłuższy czas nie mogła dojść do siebie. Słuchając  po raz kolejny o jej żalu i smutku, zaproponowałem, by została kierowniczką ochronki dla dzieci zaniedbywanych przez rodziców. Powiedziałem jej: „Pan Bóg wziął ci jedno dziecko, a daje czterdzieścioro”. Z wielką miłością macierzyńską podjęła się tego zadania i z poświęceniem pełni je do dziś.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę, która, z pewnością w każdej z nas pomnoży nadzieję.