Moje serce powędruje daleko...

b_240_0_16777215_00_images_numery_12_1_170_2008_09_ok.jpgMoje serce powędruje daleko...

Anna T. Pietraszek

 

Ten cichy moment, gdy wreszcie zaopatrzę wszystkich chorych, gdy ukochane samotne osoby już będą miały swoje ozdobione choinki, ugotowane galarety z karpi, złożone na siankach opłatki, przyjdę zziębnięta do mieszkania, tu będzie cicho, pusto, bez specjalnych zapachów świątecznych.

Ustawię na stole malutką sztuczną choinkę, zapalę świeczkę. Zza ścian będą dobiegały hałasy, wrzenie przygotowań do świętowania. A u mnie – cisza… Zbolałe nogi od dreptania dla innych, odpoczną. Moje serce w modlitwie powędruje daleko…

Najpierw do Afryki, tam, w Kongo, polskie cztery siostry, w kraju opuszczonym przez wszystkich, przez cały świat, przez wielu misjonarzy, te siostry – na pewno jak co noc będą podłączały kroplówki czy rurki do nosa niemowlaków opuchniętych z choroby głodowej, popłyną życiodajne odżywki, do rana kilkadziesiąt matek zachowa swoje dzieci przy życiu, odzyska te dzieciątka uratowane od śmierci z głodu, za …10 groszy – tę malutką sumkę odliczaną co roku z każdej wigilijnej świecy, sprzedanej w polskich kościołach na fundusze pomocowe Caritas. Moja mała Neema, afrykańska córka, adoptowana w adopcji serc, gdzieś tam jest – odzyskana do życia, za te 10 groszy dziennie. Jest, jej serduszko bije, jest trochę moje, choć zapewne nigdy więcej się nie zobaczymy. Tej wigilii – będę modlić się przy swoim samotnym stole, przy tej najmniejszej świeczce wigilijnej, o bezpieczeństwo dla Neemy, gdy w Kongo tyle dzieci ginie w obłąkańczych mordach ludobójczych. Da Bóg, Neema tam ocaleje – da Bóg, ludzie oprzytomnieją i powstrzymają się od nienawiści. Da Bóg, polskie siostry będą mogły posługiwać bezpiecznie.

Potem – moje serce w modlitwie odwiedzi szpitalik w kolonii trędowatych na misji w Puri, u Ojca Mariana Żelazka. Ojciec już drugi rok nie żyje, a ja mam uczucie takie, jakby był jeszcze bliżej nas. Chroni swoich najbiedniejszych z biednych tam, w Puri, przed zamachami, przed ludobójczymi napadami na chrześcijan. Tam, w Puri, jakoś wszyscy przeżyli ten rok. I córcia mego brata, mała hinduska, uczennica szkoły założonej przez Ojca Mariana, dla dzieci z rodzin trędowatych… I córcia mojej 90-letniej mamy i jej siostry – przysposobiona z ich małych polskich emerytur, na czas nauki w szkole, objęta opieką „adopcją serc“, jako votum dziękczynne za ocalenie ojca rodziny z obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen… I mój brat i moje Panie, przyjęli te dwie dziewczynki pod stałą opiekę za 21 euro miesięcznie, zamiast kwiatów na grób ojca… W szkole w Puri jest 500 dzieci. Gdy zaczęły się zabójstwa chrześcijan w Indiach, nagle odpłynęli sponsorzy szkoły. I wtedy, jeden apel w polskim dzienniku, apele w kościołach – spowodowały, że niemal wszystkie potrzebujące tam dzieci zostały objęte tą opieką serc.

Dalej, moje serce powędruje w myślach do pewnej rodziny, która mnie nie chciała. Nie pasowałam, nie mam tak wielu rzeczy, eleganckiego samochodu, foteli skórzanych, włoskich ciuchów ani stosownych makijaży. Nie ma o czym ze mną porozmawiać. I moja wiara jest zbyt wymagająca, taka jakaś staroświecka. Tak orzekli. Jesienią urodziła się tam pierwsza wnuczka, ma piękne imię Joanna. Wiem, że nie będzie mi dane zobaczyć tego dzieciątka, być może nigdy. Tej wigilii zapewne zostanie ochrzczona. Moje serce powędruje w modlitwie do stołu tam, w tamtym domu, jak kundelek bezpański, wciśnie łebek do nóg państwa… poczuje zapach opłatka, ciast, rodzinnego ciepła. Niech Joasia będzie tylko zdrowa, na całe swoje nowe życie, niech będzie bezpieczna!

Dalej, moje serce powędruje do rodzinnego domu, tam, dawno, gdy babcia i rodzice i bracia i ciocie… przy choince wielkiej aż do sufitu… gdy pies drzemał pilnując czekających prezentów… gdy kot bawił się bombkami… to obraz zamglony, daleki… cichy, spokojny jak ukołysany sen dziecka. To dziecko bardzo ciężko oddycha, ma astmę, patrzy na zgromadzonych przy stole, ono siedzi w łóżeczku, po ciężkim ataku astmy, wyłania się z mgły niebytu, bólu plecków, wpatrzone w migotanie świeczek, przywrócone na nowo do życia. Babcia gładzi dłonią napięte mięśnie dziecięcych umęczonych atakiem plecków. Ten dotyk mogę przywołać w pamięci i dziś, jakby ukochana babcia wchodziła na nowo do mego mieszkania, gdzie nie ma już nikogo i nic, tylko ryngraf od niej wisi nadal nad moim łóżkiem. Matka Boża z Ostrej Bramy.

Wiele dziwnych miejsc na świecie, gdzie spędzałam święta. Indie, góry Hindukuszu, Tatry czy Pasterki na Żoliborzu, w kościele u ks. Jerzego Popiełuszki. Tyle pięknych miejsc, w bezpiecznym świecie.

Najważniejsze miejsce na kuli ziemskiej to jednak to, we własnym domu, gdzie własny stół, gdzie choć pusto jakoś, gdzie coraz mniej bliskich… ale gdzie płomyk świecy i opłatek. Postawię jak co roku, drugi talerz, ułożę na nim ten specjalny kawałek opłatka, może jednak, tego roku przyjdzie ta osoba, na której wyciągnięcie ręki tak czekam, od paru lat? Może to będzie już w tę wigilię? Może zadzwoni telefon i jednak… radosny głos młodej mamy zapyta, czy mogłaby mi pokazać swoją malutką Joasię…? Może to będzie już tego roku…?

Zbolałe nogi po dniach krzątaniny u moich bliskich chorych ułożę na wygodnej kanapie, i poślę jeszcze moje serce w modlitwie do szpitala w Międzylesiu, tam pewnie będzie pustawo w te święta, ale jak pamiętam, czysta pościel, pachnący obiad, serdeczne uśmiechy pielęgniarek… tam może nie ma takiej tęsknoty, gdy słychać chociaż kroki salowej na korytarzu…? Zoperowana w międzyleskim szpitalu noga już jest zupełnie sprawna, tyle mogę, dzięki „zwykłym“ lekarzom! Wróciłam do pracy, do spacerów w lesie, do życia. Gdy mrużę oczy, pojawia się ten pierwszy widok po operacji – z łóżka szpitalnego – to polskie niebo, białe baranki chmur przeganiane wiatrem. Bezpieczne miejsce. Szpitalne łóżko. Dziś wypełnia mnie wdzięczność za przywrócone zdrowie. A serce znów wędruje do afrykańskiej dżungli, z nadzieją, że moja Neema spokojnie śpi… że moje dziewczynki w Puri wędrują na Pasterkę do misyjnego kościółka. I nic i nikt im nie zagraża. O, gdyby tu mogły być przy mnie!

 

Warszawa, na 24 grudnia 2008 r.