Łączyć w sobie Marię i Martę

b_240_0_16777215_00_images_numery_11_167_2008_ok.jpgŁączyć w sobie Marię i Martę
Z ks. Tomášem Halíkiem rozmawia Ewa Babuchowska

Jest ksiądz teologiem, duszpasterzem i spowiednikiem. Czy moglibyśmy porozmawiać o kobiecych dylematach? Znany nam epizod z Betanii ukazuje: Martę krzątającą się krząta się i Marię która siedzi u stóp Jezusa i słucha. Wiemy, jak Jezus odpowiedział na pretensję Marty. Co, według księdza, jest tą „lepszą cząstką”?

– Przeczytałem kiedyś feministyczny komentarz do tej sceny z Ewangelii, w którym ktoś stwierdza, że główny problem polega na tym, iż Maria, siadając u stóp Mistrza, „zajęła miejsce ucznia”, podczas gdy był to przywilej zarezerwowany dla mężczyzn. Dlatego też Marta uznała, że jej siostra się wygłupiła, bo zachowała się jak mężczyzna. Bycie uczniem to przecież rola mężczyzny, natomiast miejsce kobiety jest w kuchni.
Wedle tej interpretacji nie chodzi o rozróżnienie między życiem aktywnym a życiem kontemplatywnym, ale o fakt, że Martę gorszy zajmowanie przez kobietę miejsca zastrzeżonego dla mężczyzny oraz to, że Jezus daje kobiecie szansę, aby wystąpiła w roli ucznia. Myślę jednak, że harmonię życia chrześcijańskiego tworzą zarówno vita activa, jak i vita contemplativa. Musimy więc w pewnym sensie łączyć w sobie Marię i Martę. Kiedyś miałem nawet takie marzenie, żeby założyć „Zakon Rodzeństwa Betańskiego”. Byłaby to wspólnota, gdzie uzupełnialiby się ludzie, którzy mają charyzmat kontemplacji z tymi, którzy odznaczają się charyzmatem aktywności, zaś trzecią grupę stanowiliby słabi i chorzy, tacy jak brat Marii i Marty – Łazarz. Niestety, życie nie pozwoliło mi spełnić tego marzenia.

Wiele kobiet usiłuje pogodzić w sobie Martę i Marię, to znaczy służyć, karmić (dla kobiety karmienie jest naturalnym gestem miłości, poczynając od matki karmiącej piersią), a jednocześnie rozwijać się intelektualnie i duchowo. Nie jest to łatwe, zwłaszcza w małżeństwie, kiedy są dzieci i kobieta pracuje. Potrzebuje wtedy wsparcia, a często go nie otrzymuje.

– A propos karmienia, przypomniała mi się anegdota o pewnym żeńskim klasztorze, w którym siostry zakonne tak bardzo troszczyły się o karmienie księży – kapelanów, że większość z nich potem z powodu otyłości miała kłopoty zdrowotne. Ale mówiąc poważnie: rola kobiety jest dziś rzeczywiście trudna i zasługuje na szacunek. To wymaga głębokiego przemyślenia na nowo, żeby mężczyźni potrafili jednak przejąć przynajmniej część odpowiedzialności za dom w tym naszym świecie, w którym kobiety też pragną  się kształcić, zdobywać kwalifikacje zawodowe i awansować w pracy. Przede wszystkim ważna jest chęć pomagania i uczestniczenia ze strony mężczyzn w praktycznych sprawach gospodarstwa domowego.

Feminizm, który ma duży wpływ na młodsze pokolenia kobiet, namawia je, by służyły sobie i słuchały własnych potrzeb.

– Myślę, że jednym z najważniejszych problemów współczesności jest tzw. druga  strona emancypacji kobiety. Jest niewątpliwie czymś naturalnym, że kobieta pragnie zrealizować swoje intelektualne czy zawodowe możliwości i aspiracje, ale niestety coraz częściej prowadzi to do rezygnacji z przyjmowania na siebie roli matki. W wielu rozwiniętych krajach widzimy, jak maleje chęć posiadania i wychowywania dzieci, a kraje te de facto wymierają. Obawiam się, że jednym z największych napięć przyszłości nie będą konflikty między narodami, rasami czy religiami, ale konflikty między pokoleniami.
Już dzisiaj coraz mniejsza liczba ludzi aktywnych ekonomicznie musi wyżywić coraz większą liczbę emerytów. W związku z tym starość przestaje być pojmowana jako wartość. W archaicznych społeczeństwach starość traktowano jako coś bardzo cennego, a starzy ludzie cieszyli się zawsze wielkim szacunkiem. Natomiast w świecie zachodnim, gdzieś około roku 1968, nastąpiła tzw. rewolucja młodych, która zwyciężyła, wprawdzie nie politycznie, ale kulturowo, i od tego czasu ideałem kulturowym stał się człowiek młody, człowiek wydajny. I dzisiaj także wielu starszych ludzi usiłuje poddać się tej modzie, starając się, na przykład za pomocą kosmetyków czy odpowiedniego ubioru, upodobnić się do młodych, co niejednokrotnie daje efekty komiczne. Starość zatem traktowana jest jako upośledzenie.
Obawiam się, że takie jej pojmowanie może doprowadzić do tego, że eutanazja może stać  się straszliwą bronią w likwidowaniu ludzi starych. Jest to jeden z bardzo poważnych problemów, mających swój wymiar społeczno-ekonomiczny i oczywiście także moralny.

Wydaje się, że również między płciami toczy się obecnie zimna wojna: coraz więcej jest tzw. singli (samotnych mężczyzn i kobiet), rośnie ilość osób homoseksualnych, w niektórych środowiskach jest to jakby wyraz mody, snobizmu. Czy nie oznacza to, że zanika zdolność kochania i traci znaczenie zasada przyciągania się przeciwieństw, a co za tym idzie, maleje siła tworzenia?

– Sądzę, że przyczyna jest tu nieco inna. Chodzi raczej o niechęć do brania na siebie obowiązku i odpowiedzialności. W obecnej kulturze reklamy i konsumpcji wielu ludzi goni za przyjemnością, dominuje kierowanie się emocjami, uczuciami. Niemałą rolę odegrała tu też psychologia, zwłaszcza klasyczna psychoanaliza, która dążyła do wyemancypowania tłumionej uczuciowości, co było może jakoś uzasadnione, ale z czasem doprowadziło do drugiej skrajności: motywem ludzkiego zachowania stały się emocje. Miłość i nienawiść zaczęły być pojmowane wyłącznie jako sprawa uczuć, a przecież jest to także określona orientacja życiowa, która obejmuje również akty woli i sferę rozumu. Skutkiem takiego podejścia jest między innymi spadek powołań kapłańskich i zakonnych. Człowiek zaczął bać się trwałych zobowiązań, w tym także zobowiązań małżeńskich.
Jeśli chodzi o homoseksualizm, nie sądzę, aby liczba ludzi o tego typu skłonnościach wzrastała. Po prostu dzisiejsza kultura pozwala mówić bardziej otwarcie o sprawach homoseksualnych, wielu ludzi już się z tym nie kryje i musimy liczyć się z tym faktem. Również z duszpasterskiego punktu widzenia nie jest to łatwy problem. Musimy tym ludziom w jakiś sposób towarzyszyć i starać się zharmonizować te indywidualne, często bardzo złożone losy z nauką moralną Kościoła. Trzeba tych ludzi próbować zrozumieć, co wcale nie oznacza akceptowania prawnej legalizacji związków homoseksualnych. Uważam, że w motywacji zmierzającej do uznania tych związków kryje się hipokryzja. Do stworzenia ewentualnych podstaw ekonomiczno-prawnych w tym względzie wcale nie są potrzebne jakieś specjalne przywileje. Można to wszystko uregulować przepisami w ramach już istniejącego prawa. Nie można bowiem zrównywać związku homoseksualnego ze związkiem małżeńskim, który poprzez swoją komplementarność i możliwość obdarowywania świata potomstwem posiada całkowicie inną, nieporównywalną wartość.
Dziękuję księdzu za rozmowę.