Felieton niewakacyjny

Felieton niewakacyjny

Alina Petrowa-Wasilewicz

 

Tak, wiem, są wakacje, lato, pora urlopów. Chcielibyśmy przez moment zapomnieć o codziennych kłopotach i problemach. Ale licho nie śpi, jak mówi stare powiedzenie. Wojna o legalizację aborcji trwa. Co zadziwiające, zwolennicy „wolnego wyboru” próbują zrealizować identyczny scenariusz, który doprowadził do legalizacji zabijania nienarodzonych w USA. Próby są powtarzane w różnych miejscach i czasie. Z ponurą determinacją, że może w końcu się uda?

„Odmówili aborcji zgwałconej 14-latce”, „Wojna o ciążę 14-latki”, „Obława na ciężarną nastolatkę” – pod takimi tytułami ukazywały się informacje o dziewczynce z Lubelszczyzny, która chciała dokonać aborcji. Chciała, ale nie mogła – przeciwstawili się temu obrońcy życia i pokrzyżowali tak piękne plany! Ponieważ w Lublinie dwa szpitale odmówiły wykonania „zabiegu”, matka dziewczynki zwróciła się o pomoc do Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Federacja znalazła szpital w stolicy, ale po przyjeździe do Warszawy dziewczynkę odszukał ksiądz i kobiety z organizacji pro-life, które były już wcześniej z nią w kontakcie i, jak podała jedna z gazet „rozpętało się piekło”. – To był koszmar – opowiada pracownica. Oni ją zaszczuli. Prócz księdza pojawili się dziennikarze albo z Radia Maryja, albo z Telewizji Trwam. Gdybyśmy zrobili ten zabieg, moherowe berety by nas zjadły. Nowy szef SLD, Grzegorz Napieralski uznał to wydarzenie za jaskrawy dowód, że Kościół ingeruje w sprawy państwa i zapowiedział zerwanie konkordatu... Zapowiadała się wielka burza, kolejna fala wielkiego sporu, który rozdziera od dziesięcioleci naszą cywilizację, a w Polsce od dawna jest faktem.

A potem było jak w dowcipie o Radiu Jerewań. Otóż zapytano tę zacną stację, czy to prawda, że w Petersburgu na Newskim Prospekcie rozdają samochody? – Prawda – odpowiedziało radio. – Tylko że nie w Petersburgu, a w Moskwie i nie na Newskim Prospekcie, a na Placu Czerwonym. I nie rozdają, tylko kradną.

Przez kolejne dni opinia publiczna dowiadywała się, że owszem, było, ale zupełnie inaczej. Dziewczynka nie została zgwałcona, a jej ciąża była wynikiem współżycia z rówieśnikiem, o czym wiedzieli na przykład jej koledzy z klasy. I nie chciała też dokonać aborcji – do tego zmuszała ją matka. Ostatecznie nastolatka została umieszczona w Ośrodku Opiekuńczym, w którym ma przebywać do rozwiązania, zaś Sąd Rodzinny ma podjąć decyzję o pozbawieniu władzy rodzicielskiej jej rodziców – nakłanianie do aborcji jest przestępstwem.

Przy okazji część mediów napiętnowała obrońców życia, oskarżając ich o zaszczucie i osaczenie nastolatki. – Dziewczyna dostaje SMS-y od obrońców życia, że powinna urodzić. Robią jej pranie mózgu. Jak ma podjąć świadomą decyzję – skarżyła się Wanda Nowicka, znana bojowniczka o wolność zabijania nienarodzonych.

Piszę te słowa w chwili, gdy historia jeszcze się toczy. Nie wiadomo, co postanowi Sąd Rodzinny, nie wiemy, jakie będą losy młodej matki i jej dziecka. Ksiądz, który rozmawiał z dziewczyną, zapewnia, że Fundusz Obrony Życia Archidiecezji Lubelskiej, który prowadzi Dom Samotnej Matki, otoczy nastolatkę opieką (Pan Grzegorz Napieralski też obiecał pomoc...). Jakkolwiek to się zakończy (oby zwyciężyło życie!) jedno jest pewne – była to kolejna odsłona walki o wprowadzenie aborcji na życzenie. I co zaskakujące – jest to próba powtórzenia scenariusza, który zrealizowano w Stanach Zjednoczonych ponad trzydzieści lat temu. W latach 70. zgwałcona kobieta domagała się wykonania aborcji, a gdy jej odmówiono, podała do sądu stan Teksas. Odbyła się słynna rozprawa Roe (to pseudonim, pod którym ukryła się owa kobieta) kontra Wade (to z kolei nazwisko sędziego). Nagłośniona maksymalnie przez amerykańskie media rozprawa zakończyła się „zwycięstwem” zwolenników „wolnego wyboru”. Na początku 1973 roku Sąd Najwyższy USA uznał, że zakaz aborcji jest ingerowaniem w sprawy prywatne obywateli i stwierdził, że „prawo” do zabijania jest legalne. Co więcej, w miarę upływu lat lewicowe media uczyniły z „prawa do aborcji” sztandarowe „prawo człowieka” i podstawowy probierz postępu, cywilizacji, wolności.

A potem było jak w dowcipie o radio Jeriewań. Po latach okazało się, że nie było gwałtu, że wszystko było oparte na kłamstwie i „fundamenty wolności i postępu” mają swoje zatrute źródło w potężnej, ponurej manipulacji.

Jedna sprawa, związana z nastolatką z Lubelszczyzny została bezsprzecznie wyjaśniona – to nie był gwałt. Cokolwiek wydarzy się później, nie będą to działania, oparte na kłamstwie. Tym razem się nie udało, ale jest także pewne – będą kolejne próby. Dobrze jest o tym pamiętać nawet na wakacjach. Licho nie śpi. Dlatego warto, nawet wśród największej kanikuły ciągle modlić się o przyszły kształt świata.

Jadwiga Klichowska – sanitariuszka Powstania Warszawskiego

Jadwiga Klichowska – sanitariuszka Powstania Warszawskiego
Wanda Kulikowska

O istnieniu pani Jadwigi Klichowskiej dowiedziałam się, gdy jako nauczycielka języka polskiego w LVIII LO im. K.K. Baczyńskiego przygotowywałam sesję poświęconą patronowi szkoły. Ten poeta był mi zawsze bliski, jego wiersze mówiły o pokoleniu lat wojny, którego los zespolił się z historią narodu. Gdy dowiedziałam się, że żyje jeszcze sanitariuszka, która 4 sierpnia 1944 roku przenosiła rannego Krzysztofa w pałacu Blanka do punktu opatrunkowego, wiedziałam, że muszę ją poznać.
Szłam na to spotkanie pełna niepokoju. Wiedziałam, że jest samotna, ciężko chora, że niewiele się porusza, ale opiekuje się opuszczonym przez rodziców młodym człowiekiem, dokarmi też bezpańskie koty. Spodziewałam się spotkać osobę smutną, nieporadną i rozgoryczoną. Ku memu zdziwieniu zobaczyłam, unieruchomioną wprawdzie w fotelu panią promiennym, życzliwym uśmiechu. Obok biegały jej ukochane koty. Była bardzo zdumiona, że ktoś pragnie ją poznać. Ucieszyła się, że chcę przyprowadzić młodzież.
Pani Jadwiga urodziła się w 1928 r. w majątku Grochowiska (pow. Koło, woj. poznańskie), gdzie ojciec administrował posiadłością ziemską, a matka zajmowała się domem. Miała dwoje rodzeństwa: siostrę Alicję, nauczycielkę i brata Jakuba, wychowanka szkoły oficerskiej, żołnierza AK i jak mówi, mistrza swojej wojennej młodości. To dzięki niemu znalazła się w Szarych Szeregach, w Wojskowej Służbie Kobiet, nie zagubiła się w gąszczu różnorodnych organizacji. Dzięki niemu stanęła po właściwej stronie.
Dom rodzinny wspomina ciepło, szczególnie ojca, w którego oczach zobaczyła łzy tylko raz – po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego. Pani  Jadwiga przyznaje, że tata ją jako najmłodszą trochę rozpieszczał, choć wobec brata był bardzo wymagający, a nawet surowy. Matkę pamięta jako kobietę o złotych rękach, która potrafiła zrobić wszystko prócz jednego... nie umiała dziesięcioletniej córki pogodzić z odejściem ukochanego ojca, który umarł na nowotwór.
Jego śmierć przeżyła jako wielką tragedię, która położyła się cieniem na całe jej życie. Stała się nawet przyczyną dramatycznych sporów z Bogiem, który nie wysłuchał żarliwej dziecięcej modlitwy o ocalenie ojca. Pani Jadwiga przyznaje, że wiele lat po wojnie, już jako dorosła i doświadczona osoba, zrozumiała, że ta modlitwa jednak została wysłuchana. Bóg zabierając jej ukochanego ojca, wybawił go od wojennej gehenny.
Atmosfera domu była patriotyczna. Rodzice należeli do pokolenia, które przeżyło czasy rozbiorów i radosny moment odzyskania niepodległości. Doceniali wartość wolności. – Dla nich i dla nas, dzieci – Polska była świętością. I tak już pozostało. Wielu myśli o zagranicznej karierze, o tym, jak się dobrze ustawić w życiu, a p. Jadwiga o Polsce co z nią będzie?…  i o swoich kotach, kto się nimi zajmie, gdy ona odejdzie.
Niezwykle ciepło wspomina moja rozmówczyni szkołę, najpierw tę w Pińsku im. marszałka Józefa Piłsudskiego, później gimnazjum Sióstr Urszulanek w Warszawie (w czasie wojny), we Wrocławiu po wojnie – tam doświadczyła wiele dobra, tam dojrzewała jej duchowość. Gdy od sióstr urszulanek z ul. Przejazd 5 szła jako 16-letnia dziewczyna do powstania, matka przełożona nie chciała się zgodzić, zapytała „Czy gdyby mama tu była pozwoliłaby?” Rezolutna Jadzia bez wahania odpowiedziała: „Gdybym mocno prosiła – pozwoliłaby”. „To idź w Imię Boże” – odpowiedziała matka przełożona i nakreśliła znak krzyża na jej czole. Jako najdroższą pamiątkę przechowuje pani Jadwiga zeszyt, w którym zachowały się wpisywane przez koleżanki i siostry urszulanki wiersze różnych autorów. Najbliższy jej sercu do dzisiaj pozostał tekst matki Teresy Ledóchowskiej (prawdopodobnie siostrzenicy błogosławionej Urszuli Ledóchowskiej) „Białe fregaty” z pięknymi, niosącymi w tych wojennych dniach nadzieję, słowami:


I nic to, że świat się rozpada.
I nic to, że serce pęka.
Zaleczy wszystkie rany
Czyjaś litosna ręka (…)
      I nie jest ważne wcale,
      Że moje biedne oczy
      Widzą tylko noc dnia dzisiejszego,
      Widzą tylko krew, która broczy.
A to jest ważne jedynie,
Że Bóg w swej dobroci świętej
Po swoich ścieżkach prowadzi
Nadziei białe fregaty.


Była najmłodszą sanitariuszką, która pełniła służbę w pałacu Blanka, gdzie mieścił się punkt sanitarny i chyba jedyną już dziś pamiętającą śmierć K.K. Baczyńskiego. A wspomina to tak:
„4 sierpnia, godziny nie pamiętam, zostałyśmy wezwane do pałacu Blanka, drogę wskazywał nieznany mi powstaniec. Pobiegłyśmy cztery. Była na pewno Krysia Sypniewska i chyba Marysia Selwańska lub Wisia Kałęcka. Czwartej, choć należałyśmy do tej samej sekcji, bliżej nie znałam. Była od nas zdecydowanie starsza. (…) Wbiegłyśmy w pałacu Blanka na I piętro i zatrzymałyśmy się w drzwiach narożnego pokoju. Na podłodze czerwony, ciężki chodnik, na ścianie wielkie lustro w złoconych ramach. Pod oknem, przez które wpadały kule, leżał ranny. Żeby dotrzeć do niego musiałyśmy się czołgać, ze względu na silny ostrzał. Potem z trudem ułożyłyśmy go na noszach. Żył jeszcze, miał postrzał w głowę, ale rana nie była krwawiąca, twarz nieuszkodzona, lecz śmiertelnie blada. Wycofujemy się, ciągnąc nosze po chodniku, które ciągle zaczepiają się o materiał, utrudniając transport. Nasze siły były wątłe. Miałyśmy 16-18 lat. Brakowało też umiejętności. Towarzyszył lęk o rannego, który miał torsje i był bardzo zmieniony. Wtedy właśnie przy silniejszym pociągnięciu Baczyński spadł nam z noszy i musiałyśmy go wkładać na nie powtórnie. Byłam przeświadczona, że jeszcze żyje. Stąd też nasze starania, żeby go jak najszybciej zanieść do punktu opatrunkowego. Była to jednak już agonia, z czego wtenczas nie zdawałam sobie sprawy. (…) Dotarłyśmy do naszego lekarza. Wyszłam natychmiast z gabinetu, robiło mi się niedobrze, bałam się, że będę wymiotować. W kwaterze spojrzały na mnie czujne oczy komendantki, a jej dobre ręce podały krople. Siedziałam w bolesnej zadumie, przeżywając pierwszą w tak dramatycznej scenerii śmierć.
W kilka dni później z polecenia komendantki porządkowałam razem z koleżanką depozyty poległych, na jednej z kart rozpoznawczych poznałam „mego” śmiertelnie rannego powstańca z pałacu Blanka. (...) Nie wiedziałam wówczas, że jego spuścizna literacka będzie własnością i dumą walczącej Warszawy i przejdzie do historii literatury polskiej. Po raz drugi, bodaj w 1946 r. zobaczyłam jego zdjęcia w Tygodniku Powszechnym. Był to Baczyński.”
We wspomnieniach powstańczych p. Jadwiga rzadko mówi o sobie. Pojawiają się najczęściej inni: przyjaciele, znajomi, np. komendantka Iza: „Kobieta o głębokim, gorącym sercu, chłodnej rozwadze i trosce o nas. Jej czujny wzrok żegnał z troską, gdy biegłyśmy po rannych i witał z radosną ulgą, gdy wracałyśmy wszystkie po wypełnieniu zadania. Humanitarna dla rannych wrogów, ofiarna bez reszty dla swoich”.
Wspomina też bohaterską sekcyjną „Elżbietę”, która nie posłuchała ostrzeżeń komendantki, gdy zawyły ostrzegawcze syreny, bo zbliżały się niemieckie samoloty, bo tam na Bielańskiej w Banku Polskim była jej grupa. Jej słowa – „Muszę być razem z nimi”, a w chwilę potem obraz jej ciała i ciał innych sanitariuszek, do których spieszyła wbrew logice, p. Jadwiga zapamięta do końca życia a komentuje to tak:
 – Ci, co polegli, byli często najlepsi, najofiarniejsi. Tacy, co wbrew logice biegli na posterunek wśród wycia syren, bo tam wzywał obowiązek i ofiarna służba, a że naprzeciw wychodziła śmierć, taki był los powstańczego pokolenia, pokolenia wojny – powtarzała zawsze swoim uczniom,, mówiąc o Powstaniu Warszawskim: Tam szedł kwiat naszej młodzieży.
Walczyła w batalionie „Dzik”, który był częścią zgrupowania „Róg”. Ten oddział mało znany z powstańczych opracowań monograficznych w istocie rzeczy wsławił się w walkach o Krakowskie Przedmieście, o barykady przy ulicy Boleści, Rybaków, Kościelnej. Jak pisze Juliusz Kulesza w przedmowie do pracy Tadeusza Okolskiego „Batalion »Dzik« w Powstaniu Warszawskim”, jego dowódca, żołnierze i sanitariuszki, swą postawą podczas trudnych dni powstania, zasłużyli w pełni na wyjście z cienia”.
Wyjście z Warszawy po upadku powstania nie było zakończeniem gehenny, Jadwiga przeżyła czterogodzinne oczekiwanie na egzekucję z rąk własowców w ruinach getta, obóz w Pruszkowie, obóz w Nadrenii, ciężką pracę i wielki głód. Były też chwile rzadkiej radości to: możliwość położenia się w kukurydzy, poruszanie jej łodygami, żeby oszukać Niemca, że się piele lub zmiana obowiązkowego „guten morgen” na „butem w mordę” tak, żeby Niemiec nie zrozumiał, bo w przeciwnym razie można było nieźle oberwać.
Potem powrót do kraju, matura we Wrocławiu, studia na wydziale pedagogicznym w systemie zaocznym, bo trzeba było pracować, żeby się utrzymać. P. Jadwiga z bólem wspomina aresztowanie brata, uwięzienie go w Wałczu, bo się nie ujawnił. Rodzina wtedy sprzedała wszystko, żeby go ratować. Udało się, dzięki podpowiedzi lekarza, żeby zrobić z niego niepoczytalnego. Były też przesłuchania przez SB w związku z przynależnością do Sodalicji Mariańskiej.
Po ukończeniu studiów p. Jadwiga pracowała w domach dziecka, później w ośrodku wychowawczym. Poświęciła się całkowicie dzieciom samotnym, odrzuconym często przez najbliższych. Ratowała również chore, pozostawione bez opieki koty. One są teraz jej wielką miłością i radością, choć przysparzają też wielu trosk.
Na początku naszej znajomości próbowałam przekonać p. Jadwigę, że dobrze byłoby stadko zmniejszyć, oddać kilka do schroniska, p. Jadwiga spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała: – pani Wando, ma pani czworo dzieci, które by pani oddała do domu dziecka? Więcej do tego tematu nie wróciłam.
Pewnie w sąsiedzkim środowisku p. Jadwiga jest postrzegana jako kłopotliwa „kociara”, ale dla mnie jest osobą niezwykłą, nie tylko ze względu na swoją powstańczą przeszłość. Żyje w warunkach, delikatnie mówiąc, bardzo, bardzo trudnych. Jest niesłychanie skromna, niczego nie żąda dla siebie. Cały czas myśli o Polsce. Gdy namawiałam ją, by wystąpiła o rentę wojenną, która jej przysługuje, ponieważ w czasie powstania została trafiona odłamkiem w oko i nie widzi na nie, miała wiele skrupułów.
Mówiła: – w Polsce jest tyle nędzy, czy ja powinnam? Są inni bardziej potrzebujący. Myślałam wtedy o tych, którzy kiedyś takich ludzi przesłuchiwali, często bili i katowali, a teraz odbierają tzw. „dobrze zasłużone emerytury”. Jestem szczęśliwa, że udało mi się p. Jadwigę przekonać i sprawę załatwić.
Spotkania p. Jadwigi z grupą młodzieży, która ją odwiedzała, a także zrobiony przez nią film na konkurs Arsenał-Warszawa to piękne lekcje historii, patriotyzmu i życia w prawdzie.
Jadwiga Klichowska należy do pokolenia Kolumbów, o którym tak pięknie pisał K.K. Baczyński w wierszu „Pokolenie”:


Nie wiedząc, czy my to karty Iliady
rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie?
Czy nam postawią z litości, chociaż nad grobem krzyż?...


Powojenna historia w dramatyczny sposób potwierdziła niepokoje poety - żołnierza, ale też umocniła powszechne przekonanie, że to pokolenie zapisało piękne karty polskiej historii. Pani Jadwiga Klichowska jest najlepszym przykładem, że zapisuje je swoim życiem do końca.

Nauczyciel i świadek

W Tarsie między 6 a 10 r. po nar. Chrystusa urodził się św. Paweł    


Nauczyciel i świadek
Hubert Jerzy Kaczmarski

Rok świętego Pawła ogłoszony przez papieża Benedykta XVI ma trwać od 29 czerwca 2008 r. do 29 czerwca 2009. „Ufajmy, że pomoże on wszystkim modlić się i działać, tak abyśmy mogli za Apostołem Narodów powtórzyć: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20) – powiedział włoski kardynał Andrea Cordero Lanza di Montezemolo – archiprezbiter rzymskiej bazyliki św. Pawła za Murami i inicjator Roku Pawłowego. Papież postawił katolikom za cel  w tym właśnie roku  odkrycie na nowo postaci Apostoła Narodów, zapoznanie się z  jego pismami i pogłębienie znajomości nauczania świętego. Niezwykle ważne będzie też przypomnienie pierwszych wieków Kościoła oraz modlitwy w intencji jedności wszystkich chrześcijan.
Z wydarzeniem tym, mającym ważne znaczenie dla życia Kościoła nie tylko w Rzymie, ale i na całym świecie, związane są liczne inicjatywy i formy działalności. Przede wszystkim należy tu wymienić duszpasterstwo, gdzie organizowane będą celebracje liturgiczne i spotkania modlitewne. Trzeba będzie zwrócić uwagę na znaczenie sakramentu pokuty. Druga płaszczyzna to pole religijno-kulturalne: lectio Pauli i katechezy na temat tekstów św. Pawła, konferencje, medytacje, a także koncerty, pielgrzymki (do bazyliki św. Pawła za Murami oraz jedenastu innych miejsc związanych z Apostołem Narodów w Wiecznym Mieście, jak również do Ziemi Świętej, Turcji i na Maltę). Planuje się organizowanie wystaw, wydanie pamiątkowych medalów, znaczków pocztowych), wydawnicze (nowa edycja Dziejów Apostolskich i Listów św. Pawła, przewodnik po rzymskiej bazylice oraz portal internetowy www.annopaolino.org, który na bieżąco informować będzie o wszystkich wydarzeniach). Podjęte zostaną prace remontowo-konserwacyjne w bazylice i jej najbliższym otoczeniu i ekumeniczne – otwarcie kaplicy ekumenicznej w miejscu dawnego baptysterium.
Można się zastanowić, dlaczego Benedykt XVI podjął zaprezentowaną mu ideę ogłoszenia w Rzymie i w całym Kościele Roku św. Pawła. Niewątpliwie chodzi nie tylko o zwrócenie większej uwagi na tego wielkiego Apostoła, ale i pogłębienie jego nauki o Jezusie Chrystusie, która mimo upływu tylu stuleci, jest wiecznie młoda. Zadaniem dla wszystkich wiernych będzie też przyjrzenie się życiu św. Pawła, a nade wszystko jego bogatemu duchowemu wnętrzu widocznemu na kartach listów pisanych do członków rodzącego się wówczas Kościoła i do współpracowników.
Imiennik Apostoła Narodów, zasiadający na Stolicy Piotrowej w latach 1963-1678, papież Paweł VI u zarania swego pontyfikatu sformułował niezwykle trafną diagnozę współczesności, pisząc, że dzisiaj światu potrzeba bardziej świadków niż nauczycieli.
Św. Paweł z Tarsu jest bez wątpienia jednym z pierwszych Nauczycieli, ale dla nas jest też Świadkiem.
Watykańska Penitencjaria Apostolska, w której kompetencji leżą wszystkie kwestie związane z odpustami ogłosiła 10 maja 2008 dekret ustanawiający odpust zupełny, który będzie obowiązywał do 29 czerwca przyszłego roku. W rzymskiej bazylice św. Pawła za Murami, wzniesionej nad grobem Apostoła Narodów, będzie można go uzyskać codziennie przez cały Rok Pawłowy. Natomiast w kościołach lokalnych uzyskuje się go, uczestnicząc w publicznym nabożeństwie ku czci św. Pawła w pierwszym i ostatnim dniu roku jubileuszowego we wszystkich miejscach kultu, a w określone przez biskupa miejscowego dni – także w miejscach pod wezwaniem tego świętego lub innych, wyznaczonych przez ordynariusza.
Sięgajmy po zbiór pism Pawłowych, odnajdźmy Pierwszy List do Koryntian, a w nim trzynasty rozdział. I czytajmy go po wielokroć. W znajdującym się tam Hymnie o Miłości znajdziemy odpowiedź na wiele nurtujących nas pytań. Czytajmy Hymn z osobistym nastawieniem wstawiając w miejsce słowa „miłość” słowo „ja”:

 
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;

nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;

nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.

Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.

Ja mam być cierpliwy,
łaskawy mam być.
Ja mam nie zazdrościć,
nie szukać poklasku,
nie unosić się pychą;

Ja mam nie dopuszczać się bezwstydu,
nie szukać swego,
nie unosić się gniewem,
nie pamiętać złego;

nie cieszyć się z niesprawiedliwości,
lecz współweselić się z prawdą.

Wszystko znosić,
wszystkiemu wierzyć,
we wszystkim pokładać nadzieję,
wszystko przetrzymać.

 

Przez ten najbliższy rok odkryjmy na nowo św. Pawła urodzonego przed dwoma tysiącami lat w Tarsie. Niech będzie dla nas głosicielem Ewangelii Chrystusa Pana i Jego świadkiem, w Miłości...